Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Znajomości dobre i złe

Jak powinno się walczyć z nepotyzmem

„Na przekór teorii i teoretykom to nepotyzm, a nie swobodna konkurencja talentów i kompetencji, jest regułą rządzącą rynkiem pracy polskich mikroprzedsiębiorstw”. „Na przekór teorii i teoretykom to nepotyzm, a nie swobodna konkurencja talentów i kompetencji, jest regułą rządzącą rynkiem pracy polskich mikroprzedsiębiorstw”. Janusz Kapusta / Corbis
„Najważniejszą reformą ograniczającą zasięg nepotyzmu w kraju jest sprywatyzowanie wszelkich spółek” – napisał Leszek Balcerowicz. Naprawdę?
„Nepotyzm i inne formy korupcji to groźna choroba niszcząca gospodarkę, państwo prawa i demokrację. Trzeba ją zwalczać wszelkimi sposobami”.Janusz Kapusta/Corbis „Nepotyzm i inne formy korupcji to groźna choroba niszcząca gospodarkę, państwo prawa i demokrację. Trzeba ją zwalczać wszelkimi sposobami”.
„Jeżeli naprawdę chcemy ograniczyć nepotyzm, musimy uruchomić społeczny, obyczajowy, kulturowy proces. Angażujący opinię publiczną, związki zawodowe, korporacje profesjonalne, instytucje państwa i organizacje pracodawców”.Janusz Kapusta/Corbis „Jeżeli naprawdę chcemy ograniczyć nepotyzm, musimy uruchomić społeczny, obyczajowy, kulturowy proces. Angażujący opinię publiczną, związki zawodowe, korporacje profesjonalne, instytucje państwa i organizacje pracodawców”.

Leszek Balcerowicz nie jest odosobniony. Podobnie zdaje się uważać prezydent oraz duża część polityków i komentatorów. Na intuicję powinno tak być. „Decydenci w firmach prywatnych są bowiem wrażliwi na ich zysk, a uprawianie nepotyzmu ten zysk uszczupla”. Teoretycznie tak właśnie działa kapitalizm. Sęk w tym, że jest spora różnica między teorią, której uczy nas symbol polskich reform i w którą wierzy większość polityków, a kapitalistyczną i rynkową rzeczywistością.

Teoretycznie osoby zarządzające prywatną własnością powinny zatrudniać tylko najlepszych fachowców, bo to sprzyja konkurencyjności i zyskom. O zatrudnieniu w sektorze prywatnym powinny więc decydować kompetencje i cena. Każdy, kto wyjdzie z gabinetu i pójdzie na bazar, zobaczy jednak, że rzeczywistość odstaje od teorii. I to w jednym z niewielu miejsc, gdzie działa rynek zbliżony do doskonałego. Na bazarze straganów oferujących w zasadzie to samo jest bezlik i klient może łatwo porównać jakość oferty. A jednak nepotyzm tam kwitnie. Mąż, żona, córka, zięć, synowa, kuzyni to najbardziej typowy personel. Tak samo w całym małym biznesie.

Co widać gołym okiem, znajduje potwierdzenie w badaniach. Wydane w ubiegłym roku „Zatrudnianie po znajomości” poznańskiego ekonomisty Bartosza Sławeckiego pokazuje, że dwie trzecie polskich mikroprzedsiębiorców rekrutuje pracowników wyłącznie w sposób nieformalny, czyli spośród rodziny, znajomych i osób poleconych przez rodzinę, znajomych albo pracowników. Prawie połowa pracowników w mikrofirmach to rodzina właściciela (przede wszystkim najbliższa) lub osoby polecone przez członków rodziny. Ponad jedna czwarta to znajomi lub osoby przez nich polecone. Więcej niż co dziesiąta osoba otrzymuje pracę w wyniku polecenia przez innych pracowników. Tylko jedna na sześć osób zatrudnianych w mikroprzedsiębiorstwach dostaje posadę bez znajomości.

Na przekór teorii i teoretykom to nepotyzm, a nie swobodna konkurencja talentów i kompetencji, jest regułą rządzącą rynkiem pracy polskich mikroprzedsiębiorstw. Polska nie jest tu wyjątkiem, ale znacząco różni się od krajów, które kojarzą nam się z najwyższymi standardami życia publicznego. Podobne badanie przeprowadzone w Holandii przez Thomasa Behrendsa pokazało, że blisko połowa pracowników mikroprzedsiębiorstw rekrutowana jest przy pomocy formalnych i otwartych procedur, jedna trzecia dzięki rekomendacji pracowników, a mniej niż jedna czwarta (w Polsce trzy czwarte!) poprzez osobiste (rodzinne, koleżeńskie) kontakty właściciela.

Jak to się ma do reszty gospodarki, trudno powiedzieć. Nie ma takich badań. Można oczywiście twierdzić, że nepotyzm to specyfika małego biznesu, ale wystarczy odłożyć teorię i poczytać gazety, żeby się przekonać, że istnieje on także w bardzo dużym prywatnym biznesie. Syn Zygmunta Solorza prowadzi jego najważniejszą spółkę telekomunikacyjną. Syn Mariusza Waltera, twórcy TVN, jest dyrektorem generalnym stacji. Syn Jana Wejcherta, twórcy ITI, był do niedawna szefem należącego do tego koncernu Onetu.

To też nie jest polska specyfika. Wielki biznes zawsze i wszędzie miał skłonność do budowania dynastii. XXI w. tego nie zmienił. Nie tylko w imperium Ruperta Murdocha kluczowe funkcje pełniły jego dzieci. Rockefellerowie, Rotschildowie, Dupontowie, rodziny Agnellich, Kronenbergów, Wawelbergów, Wedlów z pokolenia na pokolenie przekazywały sobie kluczowe funkcje w firmach. Nawet kiedy przedsiębiorstwa wchodziły na giełdę i w mniejszym stopniu były rodzinną własnością. Tak działa kapitalizm. Rodzina jest najważniejsza. Znajomi też.

Czy to dobrze, czy źle dla efektywności, nie jest całkiem jasne. Z jednej strony geny, wychowanie, tradycja rodzinna (podobnie jak w rodach inteligenckich czy chłopskich) sprzyjają kompetencjom. Dzieci wielkich przedsiębiorców mają też zwykle dyplomy najlepszych uczelni. Ale z drugiej strony są to koty, które nigdy nie były głodne, a dorastanie w cieniu wielkich osobowości rodziców nie sprzyja budowaniu własnej osobowości.

Z badań Stanleya i Danki opublikowanych w głośnej książce „The Millionaire Next Door” wynika, że „im więcej pieniędzy ktoś dostaje od rodziców, tym mniej bogactwa sam tworzy”.

Kolejne pokolenia rzadko dorównują twórcom dużych fortun. Częściej je trwonią, niż mnożą.

Dla gospodarki, i zwłaszcza dla przedsiębiorstw, na ogół lepiej by było, żeby rządzili w nich ludzie, którzy sami doszli do swoich pozycji. Temu teoretycznie sprzyja rozproszona anonimowa własność wielkich korporacji. Długo powszechnie wierzono, że przynajmniej tam decyduje sprzyjająca merytorycznym kryteriom zatrudniania zasada maksymalizacji zysku inwestorów. Kryzys pokazał, że nie.

Cztery lata temu zaczęliśmy się dowiadywać o łańcuszkach szczęścia wielkich prywatnych korporacji działających praktycznie tak samo, jak w polskich spółkach węglowych 10 lat temu opisanych przez dr Kaję Gadowską. Rządzi środowiskowo-rodzinno-polityczny, klientelistyczny nepotyzm.

Prawie wszyscy kończyli kilka wydziałów kilku sławnych uczelni, należą do tych samych klubów, grają ze sobą w golfa i odwiedzają się na wakacyjnych jachtach. Prezesi jednych korporacji zasiadają w radach nadzorczych innych, prezesi spółek nie tylko sami wybierają rady, ale też wyznaczają im pensje (i vice versa), a całe to towarzystwo traktuje spółki jako swoją własność, stara się je przede wszystkim jak najszybciej maksymalnie wydoić, dla rozproszonych akcjonariuszy (właścicieli) zostawiając możliwie najmniej. W niektórych wielkich spółkach doprowadziło to do buntu akcjonariuszy, ale są oni zbyt rozproszeni, by odebrać władzę menedżerom.

Można powiedzieć, że to jest literatura albo kazusologia, a rozkład statystyczny wskazuje na moralną i efektywnościową wyższość własności prywatnej. Co do efektywności – panuje zasadnicza zgoda. Przynajmniej w ujęciu historycznym. W dzisiejszym kapitalizmie wielkich korporacji nie jest to już takie jasne. Co do moralności można mieć wątpliwości, które się dają statystycznie i porównawczo potwierdzić. Nie ma wprawdzie międzynarodowego indeksu nepotyzmu, ale jest indeks korupcji, której formę stanowi nepotyzm. Nepotyzm to przecież nie tylko zatrudnianie, ale wszelkie załatwianie, ułatwianie, nieformalna pomoc.

Jaki zatem jest związek między poziomem korupcji a udziałem państwa w gospodarce? Dla teoretyków wierzących, że prywatyzacja wyleczy nepotyzm, jest on pewnie dość zaskakujący. Bo w rankingu najmniej skorumpowanych najwyższe miejsca zajmują kraje o dużych sektorach publicznych i istotnej roli państwa w gospodarce, a kraje, w których udział państwa w gospodarce jest mały, znajdują się daleko za nimi.

Wielka Brytania, mająca w OECD najmniejszy współczynnik sektora publicznego, zajmuje dopiero 15 pozycję w rankingu najniższego poziomu korupcji. Zajmująca drugie miejsce Korea Południowa jest w tym rankingu dopiero 43. Norwegowie mający dwukrotnie silniejszy sektor publiczny niż USA w indeksie korupcji są na 15 pozycji przed Amerykanami. Holandia i Norwegia stoją ramię w ramię w czołówce państw o najniższej korupcji, choć Holandia należy do państw o najniższym udziale sektora prywatnego, a Norwegia do państw, gdzie rząd dysponuje największą częścią majątku (w OECD wyprzedza ją tylko Polska).

Szwajcaria i Grecja mają praktycznie taki sam udział sektora publicznego, ale Szwajcarzy są na dziewiątym miejscu indeksu korupcji, a Grecy na 80. W globalnym rankingu korupcji najgorzej wypadają Korea Północna, gdzie wszystko jest państwowe, i Somalia, gdzie państwo praktycznie nie istnieje.

Jeżeli więc, wbrew czystej idei, Leszkowi Balcerowiczowi i innym teoretykom, nie prywatyzacja lub wielkość własności publicznej w gospodarce decyduje o skali korupcji (w tym nepotyzmu), to co?

W swojej najlepszej, ale jakoś słabo zauważonej w Polsce, książce „Zaufanie” Francis Fukuyama podsuwa ciekawy trop. Decyduje kultura: kapitał społeczny i więzi międzyludzkie, a konkretnie właśnie zaufanie. Tam gdzie ogólny poziom zaufania jest niski, rodzina, znajomi, osoby polecone otrzymują posady (i inne przywileje) nie dlatego, że mają najwyższe kwalifikacje, ale dlatego, że „można na nie liczyć”. W sensie pozytywnym (że nas nie oszukają) i negatywnym (że nie ujawnią naszych grzechów). Ale przede wszystkim dlatego, że jak inni „mogą na nas liczyć” dziś, tak my będziemy „mogli na nich liczyć” w przyszłości. Kiedy nie można liczyć na zasady, trzeba niestety liczyć na układy. Ten mechanizm – pokazuje Fukuyama – zatrzymał pierwszą falę modernizacji w Korei i uniemożliwił modernizację włoskiego południa.

Dotyczy to straganu tak samo jak korporacji i korporacji prywatnej tak samo jak państwowej. Prywatyzacja zmienia tu tylko tyle, że miejsce nepotyzmu w spółkach państwowych zajmuje nepotyzm w spółkach prywatnych. Zmieniają się proporcje między nepotyzmem partyjnym a familiarystycznym, ale ani dla efektywności, ani dla poszukujących pracy nie ma to wielkiego znaczenia.

Oczywiście w przypadku korporacji i instytucji państwowych można próbować różnych formalnych rozwiązań ograniczających nepotyzm. W Polsce jest ich wiele. Konkursy, egzaminy, służba cywilna, CBA, NIK, informacja publiczna. Można kilka dołożyć. Ale różnych rozwiązań próbowaliśmy, a w spółkach i instytucjach gminnych rządzą ci, którzy rządzą w gminach, zaś w spółkach i instytucjach państwowych ci, którzy rządzą państwem. Czyli decyduje kultura, która – jak w Korei – neutralizuje formalne bariery. To nie znaczy, że nie należy ich tworzyć. Ale nie warto specjalnie na nie liczyć.

Czy zatem mamy się poddać? Przeciwnie. Nepotyzm i inne formy korupcji to groźna choroba niszcząca gospodarkę, państwo prawa i demokrację. Trzeba ją zwalczać wszelkimi sposobami. Ale przede wszystkim nie wolno się łudzić. Sama prywatyzacja, w której ratunek widzi Balcerowicz, tylko przekieruje nepotyzm.

Co robić? Być czujnym. Obserwować. Tropić. Wykrywać. Ujawniać. Pokazywać. Pisać. Krzyczeć. Piętnować. Zawstydzać. Kompromitować. Nie odpuszczać. Przypominać. Wypominać. Stale i bez końca. Bez litości i wyrozumiałości. Bez względu na jakiekolwiek sympatie. W spółkach i instytucjach. W państwowych, samorządowych, prywatnych. Nie da się zbudować żadnych chińskich murów między spółkami a urzędami ani między publicznym a prywatnym. Kultura jest przecież jedna. Kto na prywatnym zatrudnia (załatwia) po znajomości, ten na publicznym będzie robił to samo. Tylko tak, żeby się nie wydało. To się daje zrobić, gdy inni są nieuważni. Więc przede wszystkim musimy być uważni i pryncypialni.

Jeśli chcemy, żeby w Polsce było mniej nepotyzmu, musimy uznać to za poważną sprawę i przygotować się na walkę. Amerykanie, którzy też mają z tym problem, wiele lat temu wdrożyli program „pracodawców równych szans”, czyli dających równe szanse ubiegającym się o pracę). Dlaczego w Polsce miałby taki program nie powstać? Tylko lepszy. Bo tam dotyczy on głównie równości ras i płci.

Jeżeli naprawdę chcemy ograniczyć nepotyzm, musimy uruchomić społeczny, obyczajowy, kulturowy proces. Angażujący opinię publiczną, związki zawodowe, korporacje profesjonalne, instytucje państwa i organizacje pracodawców. Wdrożyć program obowiązkowy dla firm i instytucji publicznych. Dobrowolny dla pracodawców prywatnych. Ale może warunkujący prawo ubiegania się o zamówienia publiczne od przestrzegania zasad otwartego naboru. Jasno definiujący, co jest nepotyzmem i jaki system naboru oraz awansowania pracowników jest fair. Tworzący mechanizm społecznej kontroli rekrutacji.

Jeśli naprawdę chcemy, żeby w Polsce było mniej nepotyzmu, musimy uznać to za poważną sprawę. Zbiorowy wysiłek mógłby z czasem coś zmienić. Prywatyzacja, oburzanie się w mediach, strojenie min przez polityków ani żadna inna cudowna recepta takiej szansy nie daje.

Polityka 34.2012 (2871) z dnia 22.08.2012; Temat tygodnia; s. 17
Oryginalny tytuł tekstu: "Znajomości dobre i złe"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną