Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Mniejsza Polska

Są w Polsce miasta, które wymierają

Sejny. Według prognozy w 2035 r. w całym powiecie urodzi się 97 dzieci. Sejny. Według prognozy w 2035 r. w całym powiecie urodzi się 97 dzieci. Vyrud / Livejournal.com
Demografowie szacują, że w 2035 r. Polska będzie miała tylko 36 mln mieszkańców. Spadek ludności jest sprawą pewną, bo zdecydowana większość Polaków, która będzie wtedy żyła, już na świat przyszła. Jak to zmieni kraj?
Do 2035 r. łodzian będzie o 20 proc. mniej.Adam Slowikowski/Reporter Do 2035 r. łodzian będzie o 20 proc. mniej.
Polityka

[Tekst został opublikowany w POLITYCE 28 sierpnia 2012 roku].

Demograficznej dziury nie zasypią ani dodatkowe narodziny dzieci (za mało jest potencjalnych matek), ani migracja, zwłaszcza ze słowiańskiego Wschodu, bo demograficzna zapaść obejmie i kraje za Bugiem. W zasadzie może być tylko gorzej, bo najtrudniej oszacować jest skalę wyjazdów Polaków za granicę na stałe.

Za 23 lata, a więc za pokolenie, ma nas być o 2,2 mln osób mniej. Tyle dziś mieszka w całym województwie pomorskim, z Gdańskiem i Gdynią. Czy należy się tym przejmować? Tak. I już trzeba podejmować decyzje uwzględniające prognozę spadku ludności, zarówno w skali kraju, jak i gminy. To ledwie sześć kadencji władz, okres liczący tyle lat, co zaczęty w 1989 r. proces polskiej transformacji.

W ponadtysiącletniej historii naszego państwa mieliśmy już okresy, kiedy wskutek epidemii czy wojen traciło ono kilkadziesiąt procent ludności. Obecnie taki kataklizm jeszcze nam nie grozi. W 2035 r. ma nas być o 5,78 proc. mniej. To tak, jakby z naszego otoczenia ubyła co 17 osoba. Możemy tego nawet nie zauważyć. Ale spadek ludności nie rozłoży się równomiernie. W wielu miastach i powiatach sięgnie 20–35 proc. i wywoła problemy, będące wielkim wyzwaniem dla państwa, samorządów i mieszkańców z tych wyludniających się miast i gmin. Nawet jeśli w jakiejś części prognozę tę na plus zweryfikują ostateczne dane z ostatniego spisu powszechnego, to zanim nie powstanie nowa, należy o tej pamiętać.

Według niej przyrost ludności odnotują tylko trzy województwa: mazowieckie – o 226 tys. osób, pomorskie – o 22,5 tys. osób i małopolskie – o 18,6 tys. osób. W pozostałych mieszkańców będzie już mniej, m.in. w śląskim – o 583 tys. osób, lubelskim – o 380 tys. i łódzkim – o 346 tys. Największy procentowy ubytek ludności w stosunku do obecnego stanu nastąpi w lubelskim – o 16,9 proc. i świętokrzyskim – o 14,9 proc.

Poza wszystkim będzie to miało konsekwencje polityczne. Spadek liczby mieszkańców znaczniejszy będzie w regionach, w których więcej zwolenników ma dziś PiS i PSL, a mniejszy tam, gdzie częściej głosowano na PO, Ruch Palikota i SLD. Zakładając stałość uczuć politycznych obywateli, nawet po wejściu w wiek „moherowy” (Polska będzie się nie tylko wyludniać, ale i mocno starzeć), założyć można, że zwiększy się potencjalny elektorat partii pokroju PO, a nie PiS.

Jeden mandat poselski przypada dziś na 83 tys., a senatorski na 382 tys. mieszkańców. Jeśli pozostanie obecny kodeks wyborczy oraz niezmieniona liczba posłów i senatorów, to nie da się utrzymać dzisiejszej geografii okręgów wyborczych. Z powodu ubytku ludności woj. śląskie do 2035 r. będzie musiało oddać 7 mandatów poselskich i 1–2 senatorskie, lubelskie straci 3 poselskie i 1 senatorski, a coraz ludniejsze mazowieckie zyska kolejny mandat senatorski i 6 poselskich. Będą się jeszcze mieli nad czym głowić partyjni stratedzy. Także kościoły, zwłaszcza katolicki, na nowo będą musiały spojrzeć na sieć swoich parafii, na potrzebę budowy nowych i koszty utrzymywania już stojących świątyń. Te stawia się na kilkaset lat, a tymczasem sama tylko Łódź przez jedno pokolenie (do 2035 r.) utraci 159 tys. mieszkańców.

Ale o kościelne inwestycje niech martwią się biskupi i wierni, bo te w zasadniczej części powstają z ich dobrowolnych datków. Nas, kiedy prognozuje się spadek ludności, powinien interesować sens i skala inwestowania w nowe szkoły, szpitale, aquaparki, sieci wodno-kanalizacyjne i drogi, budowane za nasze podatki. Każda gmina i powiat już powinny robić symulacje sposobu i kosztów zaspokajania różnych społecznych potrzeb w sytuacji spadku ludności.

Prognoza GUS przewiduje, że w naj­mniej dziś ludnym powiecie Sejny do 2035 r. liczba mieszkańców spadnie z 20,6 tys. do 16,7 tys. Urodzi się tam zaledwie 97 dzieci. Ilu lekarzy położników znajdzie pracę w powiecie, w którym w tygodniu rodzi się dwoje dzieci? Ile powinno być w nim szkół i nauczycieli, skoro wszystkie dzieci z powiatu pomieści jedna podstawówka?

Ryki – zwijanie powiatu

Nie wierzę w tę prognozę – mówi Stanisław Jagiełło, starosta powiatu w Rykach, w którym GUS przewiduje największy w Polsce, bo aż 34-proc. spadek liczby ludności. – Trendy pewnie wzięli z Dęblina, miasta kolejarzy i żołnierzy. Kolej i wojsko dno tam już osiągnęło i może być tylko lepiej. W innych gminach wskaźniki urodzin mamy coraz lepsze. Jakiś spadek ludności będzie, ale co trzeciego mieszkańca powiat nie utraci.

Za kadencji obecnego starosty w Rykach kryzysu demograficznego może jeszcze tak nie widać, ale później ma być gorzej. GUS wyliczył, że w 2035 r. w powiecie urodzi się 259 dzieci, o prawie 400 mniej niż w 2011 r. Zgonów będzie nieznacznie mniej: 615, zamiast jak teraz 660. Główną przyczyną spadku ludności nie będzie luka między liczbą urodzin i zgonów, a migracja mieszkańców. Co roku na stałe wymeldowuje się stąd ok. 600 osób więcej, niż melduje.

Do 2035 r. liczba mieszkańców powiatu ryckiego zmniejszy się o ok. 14 tys. osób. Wyjeżdżają, bo nie ma dla nich na miejscu zajęcia. Powiatowy Urząd Pracy w końcu lipca w rejestrze miał 2932 bezrobotnych, w tym 736 w wieku do 25 lat. Ryki reklamują się hasłem „miasto przyjazne dla biznesu”, ale tego większego nie widać. Główny kierunek migracji to nie Anglia czy Niemcy, a odległa o 105 km Warszawa. Młodzi wyjeżdżają tam na studia i rzadko już wracają, a inni do pracy, m.in. jako policjanci, strażacy i ochroniarze, których w stolicy stale brakuje.

W powiecie już widać zwijanie niektórych usług. Prywatny NZOZ Klinika, dzierżawca powiatowego szpitala, zlikwidował w nim oddział położniczy. Nie opłaca się go utrzymywać, choć przez parę jeszcze lat ryczanki rodzić będą ponad 600 dzieci. Na listę likwidowanych sądów minister Jarosław Gowin wpisał miejscowy sąd rejonowy. Coraz trudniej jest zapełnić szkolne ławki i do dęblińskiego „mechanika”, na specjalizację technik-mechanik lotniczy przyjęto już uczniów z Ukrainy. Starostę Jagiełłę martwi też otwierana niebawem w Rykach kryta pływalnia. – Na jej budowę, głównie za środki unijne, porwali się nasi poprzednicy, pozostawiając nam problem jej utrzymania.

Żory – miasto tysiąca nauczycieli

W 1970 r. Żory liczyły 8875 mieszkańców, a 15 lat później – już 63,5 tys. Bodźcem rozwoju stała się budowa Rybnickiego Okręgu Węglowego i rola wielkiej górniczej sypialni, którą Żorom wyznaczyli peerelowscy planiści. Zbudowano tu kopalnię i jedną z największych w Polsce fabryk domów z betonowych płyt. To z nich, na obrzeżach zabytkowego miasteczka, stanęły osiedla dla tysięcy górników fedrujących nie tylko tu, ale i w Jastrzębiu czy Suszcu.

Dzisiaj nie ma fabryki domów ani kopalni, zamkniętej po ledwie 17 latach wydobywania węgla. Od 1994 r., kiedy to Żory miały 67,1 tys. mieszkańców, ich liczba spada. Dziś ów grodzki powiat ma ich 62 tys., a do 2035 r. ubędzie spośród nich jeszcze 18 tys. Główną przyczyną spadku jest ujemne saldo migracji wewnętrznych na pobyt stały (co roku od 470–750 osób).

Żorzanie wyjeżdżają poszukując pracy (stopa bezrobocia wynosi 9,1 proc.), ale co roku także dziesiątki górników emerytów wracają na stałe w rodzinne strony. Ciągnie ich tam sentyment do miejsca urodzenia, niższe koszty utrzymania oraz brak poczucia zakorzenienia w Żorach. Badania, prowadzone na potrzeby opracowania strategii rozwoju miasta, wśród czynników negatywnych ujawniły nie tylko niski poziom wykształcenia oraz przedsiębiorczości mieszkańców, ale także „silniejsze utożsamianie się ze spółdzielniami mieszkaniowymi niż z miastem”. To spółdzielnie przez lata dbały o remonty domów, dostawy wody, gazu i energii, wywóz śmieci, a nawet lokalizację w górniczych osiedlach sypialniach sklepów i budek z piwem. O zdrowie, sport i nawet kulturę dbała z kolei kopalnia. O mieście i jego służbach przypominano sobie, kiedy dzieci szły do szkoły lub słabło poczucie bezpieczeństwa na osiedlowej ulicy.

Staramy się to zmienić – mówi Dorota Marzęda, rzeczniczka żorskiego magistratu. – Wracamy do korzeni naszego 740-letniego miasta. Na nowo budujemy lokalną tożsamość. Rewitalizujemy starówkę, inwestujemy w parki, bazę sportową, przedszkola i Muzeum Ognia, które upamiętni wielkie kiedyś w mieście pożary, na pamiątkę których 11 maja obchodzimy Święto Ogniowe.

Rzeczniczka przyznaje, że wcześniej nikt nie przypuszczał, że według GUS, Żory będą najbardziej dotkniętym przez kryzys demograficzny powiatem grodzkim. Zapewnia, że i bez tego władze nie pozostawały bezczynne. Szukały nowych inwestorów i nowych mieszkańców poprzez akcję „Zostań naszym sąsiadem”. Od tego roku miejsce w przedszkolu znajdzie już każde żorskie dziecko. A niż demograficzny zaczyna dawać się miastu we znaki. Wypowiedzenia dostało pierwszych dziewięciu z około tysiąca żorskich nauczycieli – to największa grupa zawodowa utrzymywana tu z budżetu.

Renta komunikacyjna

Samorządowców przed skutkami kryzysu demograficznego ostrzega Marek Wójcik, dyrektor biura Związku Powiatów Polskich. Na podstawie danych GUS sporządził i w samorządowych wydawnictwach opublikował informacje o najbardziej zagrożonych kryzysem miastach i powiatach. – Większego odzewu nie było – przyznaje. – Dominuje myślenie na krótki dystans, na okres tej i ewentualnie następnej kadencji. Albo uważa się, że będzie to problem narodowy, z którym zmagać będzie się nie samorząd, a państwo. I dlatego nadal każdy powiat chciałby mieć szpital z klinikami, choć ekonomia służby zdrowia wskazuje, że optymalny popyt na szpital ze wszystkimi możliwymi usługami wygenerować może populacja licząca nie 60 tys., a 57 mln mieszkańców.

Zamiast w szpitalne mury lepiej inwestować w transport medyczny. W wyludniających się powiatach nie powinno się budować nowych szkół, a raczej przy tych, co są – internaty. Powinno się robić wszystko, by zatrzymać mieszkańców. Wójcik mówi, że pięciokrotnie droższe jest zaludnianie jakiegoś terenu niż jego ochrona przed wyludnianiem. A wyludniony region oznacza katastrofę dla samorządowych finansów. Maleją wpływy z podatków i jeszcze trudniej będzie utrzymać tę, może dziś niepotrzebnie rozbudowywaną, infrastrukturę.

Samorządy muszą się nauczyć dokonywania wyboru, niezależnie od roszczeniowych nastrojów mieszkańców, a także zapominania, gdzie przebiega granica ich gminy czy powiatu. Pewne problemy da się rozwiązać tylko w skali regionalnej – mówi dyr. Wójcik. – Potrzebna jest też nowa kategoryzacja gmin i powiatów wpływająca na podział subwencji, skoro dziś na dochody samorządów ogromny wpływ ma renta komunikacyjna to czy powiat leży „daleko od szosy”, czy też blisko autostrady i trasy szybkiego ruchu.

Łódź – wielka ucieczka

W PRL Łódź miała ambicje stania się milionowym miastem. W 1988 r. liczyła już nawet 854 tys. mieszkańców, ale w III RP ich liczba tylko spada – do obecnych 725 tys. I końca wielkiej ucieczki z tego miasta nie widać. W 2035 r. ma ono mieć tylko 578 tys. mieszkańców, plasując się na czwartym miejscu w Polsce (a było na drugim miejscu po Warszawie). To jednak nie stolica połknęła i połknie ów prawie ćwierćmilionowy ubytek mieszkańców Łodzi.

Po upadku dominującego w Łodzi przemysłu włókienniczego i odzieżowego tysiące włókniarek i szwaczek wróciło do swoich wsi i miasteczek. Tysiące łodzian, zniechęconych warunkami życia w postprzemysłowym mieście, wyprowadziły się do podłódzkich gmin bądź poszukały pracy w głębi Polski i poza jej granicami. W Łodzi od wielu już lat liczba pogrzebów jest o ok. 5 tys. większa niż liczba urodzin.

Miasto ludnościowo się kurczy, a zarazem przestrzennie rozwija. Prof. Marek Janiak, architekt miasta, w swoim opracowaniu do przyjętej w czerwcu br. strategii zintegrowanego rozwoju Łodzi 2020+ napisał: „mniejsza liczba ludności będzie musiała utrzymać nieproporcjonalnie przerośnięte powierzchniowo miasto (…) drogie w eksploatacji (więcej dróg, więcej ciągów komunikacyjnych, większe straty energii oraz utrudnienia w funkcjonowaniu komunikacji zbiorowej). Proces ten należy zatrzymać, a następnie odwrócić, bowiem jego kontynuacja skończy się monstrualnym deficytem, a następnie zapaścią i w konsekwencji upadkiem Łodzi”.

Koszty zwijania się Łodzi poniesie nie tylko miasto, ale i każda łódzka rodzina. Włodzimierz Tomaszewski, prezes łódzkiego Zakładu Wodociągów i Kanalizacji, podał nam, że w 2020 r. symulacja ceny wody, uwzgledniająca tylko zmniejszenie liczby jej odbiorców o 150 tys. osób, wykazuje jej wzrost o 52 gr na m sześc. Po uwzględnieniu „3-procentowej inflacji kosztów usług wodociągowych” woda byłaby wtedy droższa o 1,58 zł za m sześc. Przyjęta nowa strategia rozwoju Łódź 2020+ preferuje reurbanizację, czyli rozwój miasta do wewnątrz, a planowana przebudowa zaniedbanego dotąd centrum stać ma się nową ziemią obiecaną.

Z podobnymi jak w Łodzi problemami będą się musiały uporać władze Kielc, Bydgoszczy, Sosnowca, Włocławka, Konina, Bytomia i Tychów – miast, w których do 2035 r. ubędzie 20–26 proc. mieszkańców. Poznań przestanie być ponadpółmilionowym miastem – ubędzie mu 62 tys. mieszkańców, ale aż do 480 tys. (o 145 tys.) wzrośnie liczba mieszkańców w najludniejszym już dziś w Polsce powiecie poznańskim. W miastach wojewódzkich ludność wzrośnie tylko w Warszawie – o 160 tys., w Krakowie – o 13 tys. i w Olsztynie – o 4,4 tys. osób. Wyludnią się powiaty na ścianie wschodniej, od Sejn, poprzez Hajnówkę, aż po powiat bieszczadzki, w którym znów pewnie trzeba będzie podjąć nieudaną kiedyś próbę planowanego osadnictwa.

Prognozowany kryzys demograficzny, oprócz problemów regionalnych, przyniesie też zupełnie nowe wyzwania i w innych wymiarach. Już dziś kadrowcy MON, MSW i służb specjalnych powinni myśleć, skąd za pół wieku wezmą kandydatów na nowych żołnierzy, policjantów, agentów, strażników i strażaków, skoro w 2035 r. urodzi się tylko 272 tys. dzieci, i to obojga płci. Szkoły wyższe i średnie już dziś mają problemy z naborem studentów i uczniów.

Na dobrą koniunkturę mogą liczyć firmy pogrzebowe, bo liczba pochowków z 389 tys. wzrośnie do 450 tys., ale pojawi się i potrzeba budowy setek nowych nekropolii. GUS prognozuje, że po 2020 r. Polska może mieć dodatnie saldo migracji z zagranicy na pobyt stały. Będą powracać nasi rodacy, ale i na większą niż dotąd skalę osiedlać cudzoziemcy. Czy na to ostatnie, jako społeczeństwo, jesteśmy dostatecznie przygotowani?

Wolny rynek spowoduje, że do spadku ludności Polski oraz jej starzenia i związanych z tym potrzeb dostosują się producenci wózków dziecięcych i inwalidzkich. Zmniejszy się produkcja pieluch dla dzieci, a zwiększy – pampersów dla seniorów. Z komunikacji zbiorowej zapewne znikną wielkie przegubowe autobusy, a będzie więcej małych busów (wzywanych na telefon niczym dziś taksówki). Ale pojawią się też pytania o los lokatorów pustoszejących blokowisk. Czy w wyludniających się powiatach rozdawać ziemię za symboliczną złotówkę, czy je zalesiać? Czy państwo, z uwagi na ogromne koszty, ma się godzić na rozdrabnianie sieci osiedleńczej, czy też, występując w interesie swoim oraz budżetów samorządów i samych mieszkańców, nawet przymusem wpływać na jej koncentrację?

Dziś mamy jeszcze kilka lat na dyskusje i zbieranie doświadczeń w krajach, które kryzys demograficzny już objął. Będzie też kilkanaście miejsc w Polsce, właśnie choćby Łódź, Ryki, Żory czy aglomeracja śląska, gdzie możemy jeszcze eksperymentować i zbierać własne doświadczenia, zanim w połowie XXI w. staniemy się najstarszym społeczeństwem Europy i krajem liczącym nieco ponad 30 mln ludności.

Polityka 35.2012 (2872) z dnia 29.08.2012; Kraj; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Mniejsza Polska"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną