Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Jakiego państwa chcą Polacy?

Jak naprawiać państwo

W państwie są błędy – mówił premier – ale nie dajmy sobie wmówić, że całe państwo polskie jest błędem. W państwie są błędy – mówił premier – ale nie dajmy sobie wmówić, że całe państwo polskie jest błędem. Jerzy Dudek/Fotorzepa / Forum
Premier zaskoczył opozycję, proponując w Sejmie – na kanwie sprawy Amber Gold – rozmowę o politycznym modelu państwa. Ta propozycja została odrzucona.
Sprawa Amber Gold może być soczewką, pod którą lepiej widać niedoróbki powstałe w różnych okresach budowania, poprawiania i reformowania państwa.East News, Flash Press Media Sprawa Amber Gold może być soczewką, pod którą lepiej widać niedoróbki powstałe w różnych okresach budowania, poprawiania i reformowania państwa.

Czy chcemy państwa liberalnego, gdzie nawet ktoś mający silną władzę i silny mandat nie może wszystkiego, gdyż decyzje i odpowiedzialność za nie rozkłada się na różne, mniej lub bardziej niezależne instytucje?

Czy też takiego, w którym władza polityczna jest skupiona w jednym ręku, ingeruje we wszystkie sfery i jest w istocie jedynym politycznym dyrygentem, także procesów gospodarczych i wolności obywatelskich?

Jaki jest stopień odpowiedzialności obywateli za ich własne, czasem ryzykowne decyzje oraz zakres bezpieczeństwa, a co winno gwarantować państwo nie tylko w sferze porządku publicznego, lecz także ekonomicznego?

Opozycji na takiej rozmowie z Tuskiem jednak nie zależało, bo jej celem było związanie osobiście premiera ze w sumie dość banalną sprawą Amber Gold, przedstawianą jako gigantyczna afera.

Ale sprawa Amber Gold może być soczewką, pod którą lepiej widać niedoróbki powstałe w różnych okresach budowania, poprawiania i reformowania państwa. Można w niej szukać odpowiedzi na pytania o kondycję Polski resortowej, gdzie ministrowie są panami na swych zagrodach, a nie przedstawicielami państwa wobec podległych resortów. O niezależność różnych urzędów i instytucji od władzy wykonawczej czy nawet ustawodawczej. O rolę i funkcję służb specjalnych, o kwalifikacje kadr urzędniczych, więc także o jakość korpusu służby cywilnej.

W państwie są błędy – mówił premier – ale nie dajmy sobie wmówić, że całe państwo polskie jest błędem. Czasem błędy tkwią w niedokończonych zmianach, czasem w reformach nieprzemyślanych, podejmowanych pod wpływem politycznych emocji. A czasem popełniają je ludzie nawykli do rutynowego działania, źle merytorycznie przygotowani lub zwyczajnie leniwi. Banalne? Ale prawdziwe.

Jedna z najciekawszych sejmowych polemik odbyła się tego dnia w czasie, kiedy już mało kto oglądał to zasadniczo dość żenujące widowisko. Premier w swym wystąpieniu zaatakował Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, bo „nie mógł zaakceptować stanowiska”, że reklamy Amber Gold oceniono jako uczciwe. Szefowa urzędu Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel, wyraźnie zdenerwowana, ale też zdeterminowana, nie wycofywała się, ale odważnie stanęła przeciwko premierowi, który przecież ją na stanowisko powołuje (i w kuluarach już szeptano, że oprócz szefa ABW jest pierwsza do odwołania). Na przestrzeni tych lat, kiedy firma działała – mówiła – jej reklama nie wprowadzała nikogo w błąd, pieniądze były wypłacane w wysokości zgodnej z umowami. Zwracając się do ministra finansów, mówiła, że ryzyko zmiany kursu złota nie obciążało konsumentów. Działając zgodnie z prawem, UOKiK nie mógł wydać innej oceny, nie miał prawa na przykład zakazywać reklamy.

I szefowa UOKiK postawiła bardziej generalne pytanie, ważne szczególnie w momencie, kiedy tyle mówi się o zaufaniu do obywateli, o konieczności wprowadzania oświadczeń zamiast zaświadczeń i znoszenia barier dla przedsiębiorczości. Otóż – pytała – czy powinno się wszczynać postępowanie w momencie, kiedy firma pojawia się na rynku, czy wówczas kiedy pojawiają się skargi? Na Amber Gold akurat ani jednej skargi nie było. Okazuje się więc, że czasem premierowi też warto przypomnieć o obowiązującym prawie. Także ministrowi finansów, którego resort to wciąż pole nie do końca uporządkowane. Obywatel ma prawo oburzać się, że spóźnienie deklaracji PiT o jeden dzień może skutkować karami, a nieskładanie latami sprawozdań finansowych przez firmę nie grozi niczym, dopóki nie ma afery. Dymisje urzędników to ledwie sygnał, że problem został dostrzeżony.

Takich wątków było więcej. Premier doszedł do wniosku, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego powinna w większym stopniu być służbą informacyjno-analityczną, a mniej śledczą. Można tylko powiedzieć – brawo! Dyskusja na ten temat trwa od lat, postulat likwidacji pionu śledczego dotyczył jeszcze poprzednika ABW, czyli Urzędu Ochrony Państwa. Ale politycy zawsze chcieli mieć pod ręką jak najwięcej tej „prawdziwej władzy”, czasem możliwości pokazania swej siły (zatrzymania przez ABW zawsze robią większe wrażenie niż dokonywane przez policję), a więc tworzono i rozbudowywano służby specjalne, dodając im kompetencji, a nie ujmując ich. Robiono to zresztą zwykle na polityczne zamówienie, po aferach, po zmianie władzy, bo przecież każdy miał swoje koncepcje, a wspólnej nie dawało się uzgodnić.

Fikcyjny nadzór

Reformę służb specjalnych zapowiadano już cztery lata temu, ale jedno, co się dotychczas udało, to utemperowanie zapędów autopromocyjnych i politycznych CBA. Ale cała ta sfera, łącznie z precyzyjnym określeniem uprawnień (choćby kwestia podsłuchów), nie może się doczekać trwałych i całościowych prawnych uregulowań.

Nie bardzo też wiadomo, co zrobić z pojawiającym się postulatem wyposażenia sejmowej komisji do spraw służb specjalnych w kompetencje śledcze, co znów zostało zgłoszone przez PSL w trakcie tej debaty. Niewątpliwie uprawnienia tej komisji są zbyt małe, w wielu kwestiach jej nadzór jest fikcyjny, także dlatego, że sami posłowie nie są merytorycznie do pracy w niej przygotowani. Jednak zakres uprawnień śledczych też musiałby być ograniczony, aby komisja kontrolująca służby nie zmieniła się w nieustającą komisję śledczą, skrajnie upolitycznioną, żyjącą przeciekami, dzięki którym robi się polityczne kariery.

Jeżeli wnioskiem ze sprawy Amber Gold będzie przyspieszenie prac nad uporządkowaniem wreszcie sfery służb specjalnych, to dobrze. Ale nie powinno to obejmować medialnego postulatu zastosowania „osłony kontrwywiadowczej” wobec rodzin najważniejszych osób w państwie. Ta osłona przed zewnętrzną infiltracją (bo to znaczy w istocie określenie „kontrwywiad”) zapewne istnieje, ale nie musi być publiczną wiedzą, cała reszta powinna być normalną rutyną informowania najważniejszych osób, czy w ich otoczeniu nie pojawiają się ludzie, którzy pojawiać się nie powinni. Gdyby obecnie takiej praktyki nie było, rzeczywiście należałoby się niepokoić.

 

Gdy idzie o regulacje prawne o zasadniczym znaczeniu, sprawa Amber Gold nie pokazała niczego, co wymagałoby wielkich, systemowych zmian. Ujawniła, że czasem brakuje rozporządzeń wykonawczych, czasem być może zaostrzenia jakiejś kary czy wymagań, ale nie na wielką skalę. Zawsze jakieś luki w prawie będą istniały, a obywateli nie da się zabezpieczyć przed wszystkimi pułapkami. Państwo nie może być strażnikiem krępującym obywatela na każdym kroku i przy podejmowaniu każdej decyzji. W tym modelu państwa o rozproszonych decyzjach i rozłożonej odpowiedzialności akurat nie trzeba żadnych prawnych rewolucji.

Prezes NBP Marek Belka po obradach Komitetu Stabilności Finansowej powiedział, że w sprawie Amber Gold wszyscy trzymali się kurczowo prawa i wyszło, jak wyszło. Bo prawo to nie tylko zapisane paragrafy, ale także zdrowy rozsądek. Ten czasem zawodził – czy świadomie czy z niechlujstwa, nie wiemy i być może nie dowiemy się nigdy. Jeżeli dziś politycy deklamują, że nie wierzą w taką serię przypadków, to oczywiście grają swoje polityczne role. Co ustali prokuratura, zobaczymy, choć nie ulega wątpliwości, że zawsze jakaś część opinii publicznej, mediów, polityków, powie, że coś rozmyto, ukryto, albo że urządzono pokazówkę.

Najważniejszą kwestią w obecnej awanturze (nie używam określenia „debata”, bo takiej dotychczas właściwie nie mamy) jest rzeczywiście niezależność i w ogóle działalność prokuratury. Choć i sądy nieodwieszające wyroków nie mają powodu do chwały. Warto jednak zauważyć, że rewolucyjna zmiana już się odbyła, kiedy oddzielono prokuraturę od politycznego wpływu ministra sprawiedliwości, a Sejm pozbawiono funkcji kontrolnych nad prokuraturą. Po ponad dwóch latach (reforma weszła w życie 1 kwietnia 2010 r.) widać już i zalety, i niedogodności przyjętych wówczas rozwiązań.

Niedogodność nie polega na tym, że nawet Sejm nie ma władzy kontrolnej nad prokuratorami, bo to akurat jest zaleta, ale że prokurator generalny ma zbyt małe uprawnienia w stosunku do swoich podwładnych, a prokuratorzy nie pozbyli się dawnych nawyków patrzenia na to, co będzie się władzy podobało (zmiana mentalności nie nastąpi w ciągu dwóch lat), i że relacje między prokuraturą a pozostałymi władzami nie zostały precyzyjnie określone.

Słabość merytoryczna wielu przedwcześnie awansowanych prokuratorów jest problemem odrębnym i  narastającym, ponieważ, według dość powszechnej opinii, jakość studiów prawniczych jest coraz niższa, a tak zwane „otwieranie zawodów” poprawie jakości nie służy. Przydałoby się więcej pracy u podstaw, zamiast kolejnych „rewolucyjnych” zmian, jak choćby powrót do przedwojennej koncepcji śledczego, co dziś z takim zapałem forsuje Ryszard Kalisz.

Prokuratura nie została zresztą całkowicie wyjęta spod wpływów politycznych, bo prokurator generalny musi się ułożyć z prezydentem i tak się Andrzej Seremet z prezydentem Kaczyńskim układał przy powoływaniu swoich zastępców. Do dziś skutkuje to m.in. pogłębieniem się wewnętrznych podziałów na wyższych szczeblach prokuratury, bo spodziewano się głębszych cięć personalnych, zwłaszcza po okresie, kiedy prokuraturą sterował Zbigniew Ziobro i jego ludzie. Nowy prokurator generalny próbuje różne skrzydła skleić.

Rozmowa o państwie

Dziś spór toczy się o to, w jakim stopniu prokuratura powinna podlegać władzy wykonawczej i ustawodawczej. Projektowana przez ministra sprawiedliwości nowelizacja ustawy zawiera dwa przepisy, które są przez korporację prokuratorską kontestowane jako zamach na niezależność. Chodzi o coroczne przedstawienie sprawozdania z działalności prokuratora generalnego i debatę nad nim (ale bez głosowania) oraz tak zwane wytyczne rządu odnoszące się do prowadzenia polityki karnej. Kwestia pierwsza powinna być oczywista. Tak jak nie godzi w niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego czy NBP informacja prezesa składana przed Sejmem, tak samo nie godzi w niezależność prokuratury debata nad sprawozdaniem prokuratora generalnego. Byłaby to nawet sytuacja lepsza niż obecnie, kiedy minister sprawiedliwości sprawozdanie opiniuje, a premier przyjmuje je w dowolnym terminie.

Na razie premier Tusk go nie przyjął, co stało się powodem spekulacji, że może chce Seremeta odwołać. Powstaje więc polityczna presja, której szczęśliwie prokurator generalny się nie poddaje. Trzeba bowiem przyznać Andrzejowi Seremetowi, że w sprawie Amber Gold postępuje uczciwie, może nawet wbrew oczekiwaniom prokuratorskiego środowiska, ale też nie schlebiając politykom. Zresztą wszystkie wystąpienia prokuratora Seremeta przed Sejmem cechowały się dużą powściągliwością i poczuciem godności, co w sposób widoczny zagrzewa do boju tych, skupionych w PiS i Solidarnej Polsce, którym marzy się powrót do ręcznego politycznego sterowania prokuraturą „z pasją i żarliwością” – jak to ujął z wielką szczerością Zbigniew Ziobro.

Premier zaproponował więc poważną rozmowę o państwie. Rozminął się jednak wyraźnie z oczekiwaniami politycznymi; uznano, że sprawę Amber Gold rozmydla i zagaduje. Kwintesencja naszej polityki ciągle zawiera się w tym, czy Januszek namówi Leszka, Jarka i Arka (Mularczyka, w zastępstwie Ziobry) do obalenia Donka, czy też raczej Donalda T.

Polityka 36.2012 (2873) z dnia 05.09.2012; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Jakiego państwa chcą Polacy?"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną