Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Macierewicz w granicach prawa

Antoni Macierewicz i jego liczne procesy

Antoni Macierewicz na konferencji prasowej dotyczącej raportu zespołu Jerzego Millera, lipiec 2011 r. Antoni Macierewicz na konferencji prasowej dotyczącej raportu zespołu Jerzego Millera, lipiec 2011 r. Tomasz Adamowicz / Forum
Poza mieszaniem w smoleńskim kotle Antoni Macierewicz ma również mniej znaną twarz – uczestnika dziesiątków procesów sądowych.
Macierewicz triumfuje, każdą pozytywną dla siebie decyzję sądu skrupulatnie odnotowuje na swojej stronie internetowej (negatywne raczej przemilcza).Stanisław Kowalczuk/EAST NEWS Macierewicz triumfuje, każdą pozytywną dla siebie decyzję sądu skrupulatnie odnotowuje na swojej stronie internetowej (negatywne raczej przemilcza).
Antoni Macierewicz czasem wyciąga z portfela swoją legitymację poselską, by przypomnieć sądom, że chroni go immunitet.Adam Chelstowski/Forum Antoni Macierewicz czasem wyciąga z portfela swoją legitymację poselską, by przypomnieć sądom, że chroni go immunitet.

Ile ich jest, dokładnie nie wie ani sam zainteresowany, ani jego zaufany adwokat Andrzej Lew Mirski. Jedne się kończą, kolejne idą do apelacji lub kasacji, inne zaraz się zaczną. – Będzie ich ponad 20. Kilka jeszcze przede mną – mówił Macierewicz, gdy spotkałem go niedawno w warszawskim sądzie rejonowym. Jak zawsze nienagannie ubrany, uśmiechnięty i pewny siebie, z nieodłącznym znaczkiem Służby Kontrwywiadu Wojskowego w klapie.

Wyliczenia mecenasa Mirskiego przekraczają rachuby jego klienta. – Procesów mieliśmy ostatnio blisko 40 – twierdzi prawnik i aby lepiej uzmysłowić mi, jak znacząca to liczba, dorzuca: – Właściwie nie wychodzę z sądu. Nie mam czasu na inne sprawy, zajmuję się tylko Macierewiczem.

Zdecydowanie łatwiej wymienić nazwiska tych, z którymi jego klient w ostatnim czasie się potykał. Dominują osoby znane z pierwszych stron gazet – głównie ludzie mediów, z szefami TVN i Polsatu na czele, oraz byli oficerowie służb specjalnych, z szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem włącznie. Najczęściej procesy dotyczą naruszenia dóbr osobistych (art. 23 i 24 Kodeksu cywilnego) lub pomówienia (art. 212 Kodeksu karnego).

Większość z nich ma na pieńku z Macierewiczem mniej więcej od czasu, gdy na przełomie 2006 i 2007 r. jako przewodniczący komisji weryfikującej oficerów WSI współtworzył słynny raport o działalności tej służby.

Od tamtej pory sąd stał się niemal jego drugim domem, przy okazji, jakby niechcący, obnażając słabość państwa i jego instytucji. Mimo upływu prawie sześciu lat od opublikowania raportu nie potrafią one zamknąć jednej z bardziej niechlubnych kart III RP, rozliczając jego twórców i rehabilitując te osoby, które zostały niesłusznie oskarżone o udział w nielegalnych działaniach wojskowych służb.

Umarzanie i wznawianie

Opublikowany w lutym 2007 r. raport z działalności WSI był wstrząsem dla wielu w nim wymienionych. Prawda mieszała się tu z półprawdami i ewidentnymi bzdurami. Pozwy posypały się jeszcze przed opublikowaniem raportu. Gen. Marek Dukaczewski, były szef WSI, był jednym z pierwszych, którzy je złożyli. Poszło o wypowiedź, w której Macierewicz stwierdził, że WSI dopuszczały się bezprawnych działań m.in. wobec mediów i polityków. – Współodpowiedzialnością za to obciążył mnie – wspomina Dukaczewski. Generał złożył dwa pozwy – cywilny i karny.

Takie same pozwy, czyli o zniesławienie i naruszenie dóbr osobistych, zostały złożone przez koncern ITI i jego twórców, w tym Mariusza Waltera. Tu poszło o wypowiedź w „Rzeczpospolitej”, że ITI powstał m.in. przy pomocy WSI.

Tak ruszył trwający do dziś korowód procesów, z których ostatecznie zakończyły się jedynie te dotyczące Zygmunta Solorza, pod którego adresem padł zarzut współpracy z wywiadem (zdaniem Macierewicza służby miały też wpływać na działalność Polsatu). Sąd pierwszej instancji oddalił pozew stwierdzając, że Macierewicz mówił prawdę. Solorz zrezygnował z apelacji. – Powiedział, że ma tego dość i żeby odpuścić – mówi jeden z jego prawników.

To ewenement, bo reszta walczy. Na razie jednak nie do końca skutecznie. Gen. Dukaczewski latem wygrał prawomocnie proces cywilny (strona przeciwna zapowiada kasację, proces karny trwa). Procesy cywilny i karny wygrał również ITI, także Mariusz Walter prawomocnie wygrał z Macierewiczem sprawę karną o pomówienie (ma zapłacić 10 tys. zł). Współwłaściciel TVN procesuje się jeszcze z nim przed sądem cywilnym – o naruszenie dóbr osobistych (w pierwszej instancji przegrał).

Ale zwycięstwa, jeśli przychodzą, to z wielkim trudem, a procesy często przekształcają się w starcia prawników z użyciem różnych trików. Dodatkowy problem to przewlekłość rozpraw. – Odnoszę wrażenie, jakby sędziowie, szczególnie ci młodsi, obawiali się skazania takiej osoby jak Macierewicz – mówi adwokat reprezentujący osobę, która złożyła pozew przeciwko byłemu szefowi kontrwywiadu wojskowego. Podobnie mówi inny prawnik, który w imieniu swego klienta pozywał Macierewicza. – Szczególnie za rządów PiS miałem wrażenie, że sądy traktują naszą sprawę jak gorący kartofel – twierdzi. Mirski widzi to inaczej: – Sądy robią to, co do nich należy. Mam do nich pełne zaufanie.

Procesom nie sprzyja też specyficzna atmosfera, którą tworzą zwolennicy posła, często zasiadający w ławach dla widzów. Słychać wówczas okrzyki „Hańba”, a niektóre bardziej bojowo nastawione starsze panie potrafią pogrozić laską adwokatowi strony przeciwnej. Macierewicz też umie dopiec – po przegranej z Dukaczewskim stwierdził, że to zemsta sądu za rozwiązanie WSI.

Jaskrawym przypadkiem dziwnego przewlekania jest właśnie sprawa karna z oskarżenia Dukaczewskiego, która ciągnie się już od pięciu lat i tak naprawdę nikt nie wie, kiedy się zakończy. – Dopiero kilka miesięcy temu został odczytany akt oskarżenia. To się zdarza niezwykle rzadko w tego typu sprawach – mówi jego prawniczka, mecenas Joanna Sochacka. W międzyczasie, na wniosek Macierewicza, sprawa była przez sądy trzy razy umarzana, m.in. z powodu „braku znamion czynu zabronionego” w jego działaniu. Za każdym razem sąd odwoławczy uchylał te decyzje. Sprawa się jednak przeciągała na tyle, że zainteresował się nią minister sprawiedliwości, obejmując ją osobistym nadzorem.

Były szef MSW, przez lata procesując się w różnych sprawach, do perfekcji opanował prawną szermierkę, po mistrzowsku atakując, a w razie potrzeby unikając trafień. – Stosuje różne sprytne sztuczki. Argumentuje na przykład, że sprawując funkcję szefa komisji nie działał jako osoba prywatna, ale jako swego rodzaju jej rzecznik, który tylko przekazywał to, co komisja ustaliła, albo że tylko powoływał się na treść raportu. I sądy to przyjmowały – mówi Paweł Zagajewski, radca prawny reprezentujący ITI i Mariusza Waltera. – W efekcie dochodziło do kuriozalnych sytuacji. Macierewicz twierdził, że cytuje tylko raport, ale przecież to on sam go sporządzał, a więc w gruncie rzeczy cytował sam siebie. Na szczęście Sąd Najwyższy zanegował taki tok rozumowania.

Antoni Macierewicz podnosi też inne argumenty. Na przykład czasem wyciągnie z portfela swoją legitymację poselską, by przypomnieć sądom, że chroni go immunitet. – Zasłonił się nim na przedostatniej rozprawie i sąd sprawę umorzył – twierdzi adwokat jednego z oskarżycieli Macierewicza.

Niekiedy metody są trochę mniej subtelne. Na cywilnym procesie Dukaczewskiego Macierewicz w pewnym momencie zauważył, że to przecież nie on opublikował raport, tylko zrobił to… prezydent Kaczyński, który podpisał się pod decyzją o jego ogłoszeniu. – Jakby podkreślał, że w jego opinii to nie on ponosi odpowiedzialność za skutki upublicznienia informacji zawartych w raporcie, tylko nieżyjący prezydent. Ale przecież musiał sobie zdawać z sprawę z tego, że to nastąpi, bo ustawa o likwidacji WSI nakazywała prezydentowi publikację – twierdzi Dukaczewski.

– Ani razu nie udowodnił prawdziwości swoich twierdzeń. Zajmując stanowiska szefa komisji weryfikacyjnej i szefa SKW, miał dostęp do dokumentów, co dawało mu duże możliwości zweryfikowania swoich słów. Teraz wystarczyłoby, aby się na nie powołał. Ale widocznie takich dokumentów nie ma – dodaje Paweł Zagajewski. Pozostają więc domysły i insynuacje, z których w znacznej mierze złożony był raport.

Kafka w wersji raportowej

Ale ci, którzy procesują się z byłym likwidatorem WSI i tak mają swego rodzaju szczęście. Problem z ustaleniem, jaką odpowiedzialność ponosi Macierewicz jako urzędnik państwowy i czy w ogóle ją ponosi, uniemożliwia pozwanie go przez tych, którzy poczuli się znieważeni samym raportem, a nie towarzyszącymi mu wypowiedziami „wielkiego likwidatora”. – Sądy konsekwentnie orzekają, że Macierewicz nie może być pozywany, bo nie napisał tego raportu jako osoba fizyczna, ale było to dzieło zbiorowe komisji weryfikacyjnej, która podlegała Ministerstwu Obrony. I dlatego można pozywać jedynie MON – tłumaczy mecenas Sochacka.

Macierewicz triumfuje, każdą pozytywną dla siebie decyzję sądu skrupulatnie odnotowuje na swojej stronie internetowej (negatywne raczej przemilcza), informują o tym również sprzyjające mu media z Radiem Maryja i TV Trwam na czele. MON tymczasem przegrywa proces za procesem, co oznacza wypłatę sporych odszkodowań i publikowanie przeprosin na łamach gazet oraz w telewizji. Do tej pory resort obrony stawał przed sądem 29 razy. Przegrał 19 procesów, wygrał zaledwie dwa (w tym jeden z Solorzem). W sześciu przypadkach sprawy zakończyły się ugodami, cztery toczą się nadal. Oczywiście płaci podatnik. Jak wyliczył MON na prośbę POLITYKI, koszty odszkodowań i publikacji przeprosin dobijają powoli sumy 900 tys. zł.

Jak na razie ostatnim, którego resort będzie musiał przeprosić, jest Milan Subotić, związany z TVN producent, główny bohater opublikowanego w 2006 r. przez „Gazetę Polską” niechlubnego artykułu „WSI na wizji”. GP zarzuciła wówczas Suboticiowi, który wtedy był sekretarzem programowym TVN, współpracę z WSI (wytoczony w tej sprawie gazecie proces trwa do dziś). Zarzut powtórzył Macierewicz w swoim raporcie, dodatkowo go rozszerzając – Subotić miał brać udział w nielegalnych działaniach WSI wobec dziennikarzy.

Sąd pierwszej instancji przyznał rację Macierewiczowi, sąd apelacyjny ten wyrok zmienił prawomocnie na korzyść Suboticia. – Pomówiono mnie bezzasadnie. Nigdy nie zaprzeczałem, że w latach 80. miałem kontakty ze służbami wojskowymi, ale nigdy nie współpracowałem z WSI, które powstały w 1991 r. – mówi Subotić.

Proces jego i innych pomówionych w raporcie niekiedy przypominał sytuacje jak z Kafki. Pełnomocnik Suboticia niedługo po rozpoczęciu postępowania złożyła do sądu wniosek o udostępnienie dokumentów z archiwów służb. Te odpowiedziały dopiero po drugim wezwaniu sądu zdawkową informacją, że ze względu na tajemnicę państwową nic nie mogą ujawnić. – Twórcy raportu specjalnie tak to wszystko wymyślili, by mogli bezkarnie opluwać ludzi – denerwuje się Subotić.

W podobnej sytuacji znalazły się inne osoby pomówione w raporcie. Były dziennikarz „Gazety Wyborczej” Michał Matys przez blisko rok razem ze swoim prawnikiem walczył od odtajnienie dokumentów WSI. Gdy już do tego doszło, okazało się, że jedynym dowodem jego „winy” było ksero jego artykułu, który ukazał się w „GW” w 1998 r. To krótka relacja z konferencji prasowej, którą zorganizowała jedna z firm walczących o prawa do wódki Belvedere. Według raportu Macierewicza, artykuł powstał z inspiracji oficera WSI, który rzekomo wspierał tę firmę.

Zarzut okazał się dęty, co potwierdził sąd, przyznając dziennikarzowi, po trwającym cztery lata procesie, 10 tys. zł odszkodowania. – Na rozprawie, w której Macierewicz brał udział jako świadek, zachował się po prostu bezczelnie. Stwierdził, że przecież nie byłem na usługach WSI, tylko działałem z ich inspiracji – wspomina dziennikarz. W innych procesach też padały z jego strony dość oryginalne myśli. O jednej z osób oczyszczonych przez sąd z zarzutu współpracy z WSI powiedział, że była tak tajnym agentem, że nawet nie wiedziała, że nim była.

Matys nie ukrywa, że ma pretensje nie tylko do Macierewicza, ale i do MON, które nie potrafi kompleksowo rozprawić się z niechlubnym raportem. – Nie rozumiem, dlaczego szefowie resortu nie próbowali porozumieć się ze wszystkimi, którzy zostali pomówieni w raporcie. Jakby liczyli na przeczekanie. Tyle że kończy się to jeszcze gorzej, bo państwo płaci znacznie więcej – twierdzi Matys.

Ale MON nie ma zamiaru ani rozliczać Macierewicza, ani wyrównywać krzywd niesłusznie przez niego oskarżonym – byli wśród nich także m.in. znany analityk finansowy Piotr Kuczyński oraz nieżyjący szef PKOl Piotr Nurowski. Rzecznik resortu w mailu przesłanym do redakcji twierdzi, że „nie jest możliwe systemowe załatwianie spraw o charakterze indywidualnym”, a Macierewicz, „jak wynika z wyroków sądowych, działał jako funkcjonariusz publiczny w granicach prawa”. Jedyne, co MON zamierza zrobić, to w swoim dzienniku urzędowym oficjalnie przeprosić wszystkich pomówionych. Ale kiedy to nastąpi, nie wiadomo, bo ministerstwo czeka na zgodę zainteresowanych na ujawnienie ich danych osobowych.

Korowód

Uwolniony od odpowiedzialności za raport Macierewicz chętnie podejmuje procesowe wyzwania w innych sprawach, a i sam czasem rzuci rękawicę. Na przykład z wydawcą „Gazety Wyborczej” – Agorą – stoczył ostatnio dwa boje. Wynik – 2:0 dla posła PiS. Pierwszy proces wytoczył „Gazecie” za artykuł, w którym opisano, jak współpracownicy Macierewicza obsadzali stanowiska w należących do państwa firmach paliwowych. – Tekst był prawdziwy, ale wszystko rozbiło się o jedno słowo „wsadził”, którego uczepił się pełnomocnik Macierewicza. Nie udało się tego obronić, bo sąd wziął je dosłownie, czyli że to on osobiście wsadził swoich ludzi na stanowiska – tłumaczy radca prawny Agory Piotr Rogowski. Wyrok jest prawomocny, spółka zapowiada kasację.

W drugim procesie, który również prawomocnie wygrał Macierewicz, Agora pozwała go za stwierdzenie, że jej biurowiec powstał za pieniądze mafii paliwowej. Spółka wygrała w pierwszej instancji, ale wówczas poseł powołał się na swój immunitet i sąd apelacyjny potwierdził, że jest nim chroniony.

Nie zawsze taki manewr się udaje, bo niekiedy sądy stwierdzają, że wypowiedzi szefa zespołu smoleńskiego nie miały związku z pełnioną przez niego funkcją posła. Tak było w procesie cywilnym, który wytoczył mu były wiceszef wywiadu UOP Piotr Niemczyk. Poszło o sformułowany pod jego adresem w „Rzeczpospolitej” zarzut, że przyczynił się do aferalnego przejęcia przez France Telecom Telekomunikacji Polskiej. Zanim cztery miesiące temu zapadł korzystny dla Niemczyka wyrok w pierwszej instancji, proces ciągnął się cztery lata. – Sąd uznał, że mój klient z prywatyzacją TP SA nie miał nic wspólnego. Macierewicz nie miał na to dowodów, bronił się, że nikogo nie obraził, tylko stwierdzał fakty – mówi pełnomocnik Niemczyka Michał Wysocki.

Macierewicz złożył apelację. Powoli szykuje się też do kolejnych bojów, m.in. z szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem, który wygrał z nim proces o zniesławienie (sprawa trafiła do kasacji), oraz z „Newsweekiem” o okładkę w jednym z kwietniowych numerów, na której poseł został przedstawiony jako talib.

Do walki z tygodnikiem może się przygotowywać w poczuciu dobrze spełnianego obowiązku, bo ani poważniejsze kary finansowe, ani tym bardziej te związane z ograniczeniem wolności mu raczej nie grożą. – Nigdy niczego jeszcze nie zapłaciliśmy, drukowaliśmy tylko jedne przeprosiny. Po prostu zwykle mamy rację – mówi z przekąsem Mirski.

Warszawska prokuratura apelacyjna chce Macierewiczowi postawić zarzuty związane z raportem WSI (m.in. ujawnienie tajemnicy służbowej i przekroczenie uprawnień), ale najpierw Sejm powinien uchylić jego immunitet. Do tego droga jednak daleka, bo prokurator generalny, który przesyła taki wniosek do parlamentu, już dwa razy zwracał materiał do poprawy ze względu na słabe podstawy prawne. Ostatni raz na początku roku. Teraz nie wiadomo nawet, czy śledczy wykonają trzecie podejście. Znowu górą pan Antoni.

Polityka 43.2012 (2880) z dnia 24.10.2012; Polityka; s. 19
Oryginalny tytuł tekstu: "Macierewicz w granicach prawa"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną