Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Eksces Jego Ekscelencji

Biskup, który trzy lata temu spowodował wypadek po pijanemu, wraca do Warszawy

Dziś hierarchowie polskiego Kościoła nabrali wody w usta i nie zajmują oficjalnego stanowiska w sprawie bp. Jareckiego. Dziś hierarchowie polskiego Kościoła nabrali wody w usta i nie zajmują oficjalnego stanowiska w sprawie bp. Jareckiego. Jacek Waszkiewicz / Reporter
Biskup Piotr Jarecki, który jesienią 2012 r. (mając 2,6 promila alkoholu we krwi) uderzył w latarnię, tymczasowo wraca do archidiecezji warszawskiej na dawne stanowisko biskupa pomocniczego. Watykan szuka dla niego docelowej funkcji.
Biskup zniszczył nie tylko auto, ale i własną karierę.Stefan Maszewski/Reporter Biskup zniszczył nie tylko auto, ale i własną karierę.

[Artykuł został opublikowany w POLITYCE w październiku 2012 roku]

Kiedy ktoś próbuje się teraz dodzwonić do bp. Piotra Jareckiego, w oczekiwaniu na odebranie telefonu słyszy piosenkę z tekstem: „naprawdę nie wiem, dokąd ta droga mnie prowadzi”. Po tym, jak wsiadł do samochodu z 2,6 promila we krwi i uderzył w latarnię, melodia, która miała umilić dzwoniącemu oczekiwanie, nabiera nowego sensu. Prawie nikt nie doczeka się podniesienia słuchawki z drugiej strony. W krótkiej rozmowie z POLITYKĄ biskup mówi: – Jestem daleko poza Warszawą, za kilka tygodni wrócę i będę rozmawiał, a teraz muszę się zmierzyć sam ze sobą i z tym, co się ze mną stało. Proszę tylko o modlitwę.

Że biskupi siadają za kierownicą pijani, zdarza się częściej, niż sądzimy. Dwa lata temu w Niemczech luterańska biskup Hanoweru Margot Kaessman (1,5 promila) przejechała na czerwonym świetle. Złożyła urząd, mimo że jej Kościół wyraził wobec niej wotum zaufania. Uważała, że choć nikomu fizycznie krzywdy nie wyrządziła, to jednak łamiąc prawo, etycznie skompromitowała siebie i ugodziła w wizerunek swego Kościoła.

W Polsce 11 lat temu biskup rzymskokatolicki Andrzej Śliwiński (0,8 promila) miał zderzenie samochodowe; obrażenia odnieśli mężczyzna i jego sześcioletnia córeczka. Śliwińskiego (wcześniej zasłynął tym, że zaginął podczas podróży służbowej na Syberię i został odnaleziony przez rosyjską milicję w hotelu w Moskwie) skazano na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata, 1 tys. zł grzywny i jednoroczny zakaz kierowania samochodem. Co istotne, Śliwiński został pozbawiony swych funkcji kościelnych.

Teraz na słupie latarni w centrum Warszawy wylądował bp Piotr Jarecki. Na szczęście obyło się bez ofiar i większych szkód materialnych. Sprawa była ewidentna, więc trudno pijanego biskupa chwalić, że się momentalnie przyznał do oczywistej winy i oddał do dyspozycji papieża. Jeśli coś w oświadczeniu bp. Jareckiego było nietypowego, to publiczne wyznanie, choć nie wprost, że ma problem alkoholowy.

Nie on jeden w Polsce i wśród księży, ale takie biskupie SOS robi pewne wrażenie, budząc odruch empatii. Nie zmienia jednak sedna sprawy: biskup nieodpowiedzialnym zachowaniem zrujnował swój autorytet i zaszkodził wizerunkowi Kościoła. Antyklerykałom dostarczył przykładu, że Kościół jedno mówi, a drugie robi.

Niespełnione ambicje

Biskup zniszczył nie tylko auto, ale i własną karierę. Rozwijała się obiecująco i w Polsce, i w Watykanie. Doktor nauk społecznych Piotr Jarecki (rocznik 1955), biskup pomocniczy w bardzo ważnej dla Kościoła archidiecezji warszawskiej, jest jeszcze przewodniczącym rad do spraw społecznych oraz mediów przy Konferencji Episkopatu. Dziennikarz Maciej Łętowski współpracował z młodym księdzem Jareckim pod koniec lat 80. – Przyszedł do redakcji „Ładu”, bo chciał pisać o nauce społecznej Kościoła. Okazało się, że miał smykałkę dziennikarską, dobre pióro i wielkie ambicje.

Udzielał się jako opiekun Akcji Katolickiej (przez siedem lat, do 2003 r., był krajowym duszpasterzem tej organizacji katolików świeckich), a także na niwie europejskiej. Wkrótce po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. został szefem episkopalnego zespołu do spraw UE. Od marca 2006 r. jest jednym z wiceprzewodniczących Komisji Konferencji Episkopatów UE (COMECE). – W instytucjach europejskich, które mają styczność z Kościołami, cieszy się dużym szacunkiem. Potrafi w bardzo wyważony i kompetentny sposób mówić o roli Kościoła w unijnej wspólnocie – mówi Jan Olbrycht (PO), wiceszef frakcji EPP (Europejskiej Partii Ludowej) odpowiadający za kontakty z Kościołem.

Słowem, biskup dość młody jak na Kościół, dobrze wykształcony, z obyciem międzynarodowym, ustosunkowany i ambitny. Kiedy jego koledzy z rodzinnego Sierpca szli do seminarium w Płocku, on poszedł do Warszawy. Ksiądz Jan Sikorski, kierownik duchowy ówczesnego kleryka Jareckiego, zapamiętał go z seminarium: – Jako tak zwany senior na swoim roku chciał kierować innymi. Był bardzo sprawny intelektualnie i wiedziałem, że wysoko zajdzie.

Przez wiele lat był najmłodszym biskupem w Polsce. W Kościele warszawskim mówi się, że ta jego kariera zaczęła się za wcześnie i może stąd dzisiejsze problemy. – Od wielu lat jest biskupem pomocniczym, a on pewnie dodałby, że tylko biskupem pomocniczym – mówi jeden z duchownych, który, jak część naszych rozmówców, chce zachować anonimowość. Już kilka razy wysyłano do Rzymu kandydaturę Jareckiego na biskupa diecezjalnego, ale zawsze ktoś z trójki proponowanych na urząd okazywał się lepszy od niego. – Księża opowiadają sobie dowcip o tym, że Piotr Jarecki rozmodlił pół Polski, bo prosili Boga, żeby go do ich diecezji nie zesłał – mówi duchowny z Kościoła warszawskiego.

Bp Jarecki ma bowiem opinię człowieka bardzo trudnego w kontakcie. Mówią, że z wyższością patrzy na innych. Jeden z księży uważa, że bp. Jarecki jest „taki dostojny, może aż za bardzo”. – Kiedy zaczął osiągać szczyty w karierze kościelnej, odwołał wiele bruderszaftów – mówi osoba dobrze zorientowana w stosunkach panujących w Kościele instytucjonalnym. Nuncjusz apostolski, który ma wpływ na nominacje biskupie, wiedział, jaką Jarecki ma opinię, i nie lobbował za nim w Watykanie, by dostał pod władanie diecezję.

 

Biskup ma też ambicje polityczne w kwestii wytyczania linii episkopatu w relacjach z państwem i politykami. Uchodzi za pragmatycznego, kogoś, komu bliżej do kardynałów Dziwisza czy Nycza niż do biskupów radiomaryjnych i propisowskich (choć po alkoholowym incydencie ks. Rydzyk bronił go w swoim Radiu Maryja). Jareckiego nie zachwyciła wielotysięczna manifestacja za TV Trwam o. Rydzyka odbywana wspólnie z politykami. Takie działania uznał za niezgodne z doktryną Kościoła, bo Kościół od czasu II Soboru Watykańskiego nie wskazuje jakiejś jednej partii politycznej czy jednego związku zawodowego jako wyłącznej reprezentacji katolików.

Jednak takiego biskupa stracić w tak żenujący sposób to dla Kościoła duży ból głowy. Nie tylko wizerunkowo, również merytorycznie. Dziś hierarchowie polskiego Kościoła nabrali wody w usta i nie zajmują oficjalnego stanowiska w sprawie bp. Jareckiego.

Konferencja Biskupów Polskich nie jest zwierzchnikiem poszczególnych biskupów, którzy podlegają bezpośrednio papieżowi i tylko papież będzie decydował w tej sprawie – wyjaśnia ks. Józef Kloch, rzecznik episkopatu. Wiadomo jednak, że na decyzję Benedykta XVI znaczący wpływ będzie miało to, co myślą zwierzchnicy Kościoła w Polsce. – Arcybiskup Nycz podobno przychyla się do tego, by bp Jarecki po leczeniu dalej pełnił posługę biskupią, bo jego wiedza jest potrzebna Kościołowi, a z drugiej strony chce też mu dać motywację do leczenia – opowiada osoba związana z kurią warszawską.

Nikt nie pomógł

Co do kary za jazdę po pijanemu – te zalety, zasługi i kompetencje pewno biskupowi nic nie pomogą, choć i tak już mu się upiekło, że nie trafił spod słupka latarni od razu do izby wytrzeźwień. A i prawdopodobna kara: prace niepłatne przez osiem miesięcy i zabranie prawa jazdy na cztery lata, nie jest dotkliwa, bo rzecz jasna biskup liści w parku zamiatał nie będzie, a wozić go będzie szofer. Zresztą sam jeździć samochodem nie powinien przynajmniej od 11 lat, kiedy po śmierci bp. Jana Chrapka (zasnął w samochodzie w drodze z Warszawy do Radomia) wydano instrukcję, by najwyżsi dostojnicy kościelni nie siadali za kierownicą. – To zalecenie dotyczy jednak tylko dalekich delegacji, wiadomo, że jak biskup chce się poruszać po mieście w celach osobistych, a ma prawo jazdy, to nie musi go wozić kierowca – mówi Rafał Markowski, rzecznik warszawskiej kurii. Żadnych innych zasad, poza tymi obowiązującymi biskupów przy ołtarzu, Kościół nie wyznaczył.

Po sobotniej kolizji bp. Jareckiego w Internecie zaroiło się od komentarzy kierowców przyłapanych na jeździe po pijanemu: biskupowi i tak dobrze, bo jak mnie złapali (3,5 promila), to nikt nie chciał o mnie pisać ani pokazać w TV; może od razu ogłosić go świętym, skoro tak pięknie i odważnie wyznał swój grzech? Ta złośliwość nie jest trafiona, bo akurat alkoholikowi, zwłaszcza inteligentowi, zwykle rzeczywiście nie jest łatwo przyznać się przed sobą i innymi, że jest alkoholikiem. Szczególnie – księdzem alkoholikiem.

Minister Jarosław Gowin, jak wielu katolików, chwalił bp. Jareckiego za odwagę przyznania się do choroby alkoholowej. Podkreślił zarazem, że to nie zwalnia biskupa od odpowiedzialności prawnej. Słusznie, ale tu można pytać też o odpowiedzialność otoczenia biskupa. Co zrobiono, by mu pomóc w chorobie? Niestety niewiele.

Samotność i presja

O tym, że ma problem alkoholowy, mówiło się w Warszawie już od jakichś dwóch lat, kiedy kilka razy nie pojawiał się na różnych uroczystościach z powodu „złego samopoczucia” – mówi osoba dobrze zorientowana w sytuacji archidiecezji. Rok temu, gdy metropolita warszawski Kazimierz Nycz zorientował się, o co chodzi, polecił bp. Jareckiemu przeprowadzić się z mieszkania na tyłach archikatedry do pałacu biskupiego na Miodowej. Chciał mieć na oku swojego biskupa pomocniczego. Ale od miesiąca kardynał Nycz jest na synodzie w Rzymie: – Gdyby był na miejscu, to bp. Jareckiemu aż tak hamulce by nie puściły – mówi duchowny z Kościoła warszawskiego.

Dodaje, że jeśli ktoś ma predyspozycje do tego, by zostać alkoholikiem, to nominacja na biskupa się do tego przyczyni. W ciągu tygodnia, podczas przyjęć urządzanych na plebaniach po bierzmowaniach i wizytacjach duszpasterskich, ma co najmniej kilka okazji, by się napić. I tak się to zaczyna. Statystyki pokazują, że ponad 10 proc. duchownych ma problem alkoholowy. Kościół stworzył tylko z myślą o nich dwa specjalne ośrodki leczenia z tego uzależnienia: w Kowalewie (diecezja kaliska, przez 18 lat działalności leczyła 700 księży) i w Nałęczowie (diecezja lubelska). Księża leczą się też w świeckich ośrodkach, które są dla nich otwarte. Jeśli ksiądz przychodzi do ośrodka świeckiego, nie wypełnia żadnych funkcji kapłańskich. Jest pacjentem jak wszyscy. Stanisław Zasada, dziennikarz, autor książki o księżach alkoholikach, mówi, że w historiach jej bohaterów przewijają się te same przyczyny picia: brak zrozumienia przełożonych, samotność, presja związana z pracą w parafii i szkole oraz bezlik zaproszeń towarzyskich, na których nie odmawiali picia.

Z biskupami księża chętnie napiją się choćby po jednym kieliszku, bo tylko od nich zależy na przykład to, jaką dostaną w przyszłości parafię – mówi jeden z księży. Do tego żaden z duchownych, który wie o problemie swojego biskupa, nie ma odwagi, by mu zwrócić uwagę.

Kiedyś abp Damian Zimoń powiedział, że odkąd nałożył pierścień biskupi, to tylko jego mama zwraca mu uwagę. Wiadomo, że wszyscy inni krytycy narażają się na oskarżenia o dyskredytowanie biskupich zasług i działanie na szkodę Kościoła. Jeśli hierarchowie mądrze podejdą do sprawy bp. Piotra Jareckiego, to jest szansa na to, że latarnia, z którą się zderzył, przysłuży się Kościołowi. Rzuciła bowiem światło na problem, z którym teraz trzeba się zmierzyć.

Polityka 44.2012 (2881) z dnia 29.10.2012; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Eksces Jego Ekscelencji"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną