Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wojny nam trzeba?

Smoleńskie kłamstwo rośnie

Jeśli jedna publikacja, po dokładnym przeczytaniu wyjątkowo mało wiarogodna, ma moc prawie broni atomowej, to znaczy, że w smoleńskiej sprawie nie ma żadnych dobrych rokowań. Nic tu nie pomogą żadne międzynarodowe komisje. Bo każda, która nie uzna zamachu i wybuchów, będzie niewiarygodna.

Nie wykryto śladów trotylu ani nitrogliceryny na szczątkach wraku tupolewa – stanowczo stwierdziła prokuratura wojskowa dodając, że badania przeprowadzone wyjątkowo czułymi aparatami, wykryły jedynie występowanie cząstek wysokoenergetycznych, których źródłem może być wszystko, także na przykład kosmetyki.

Czy to powstrzyma nowe smoleńskie szaleństwo, jakie rozpętał dziennik „Rzeczpospolita” informacją na pierwszej stronie, że na wraku był trotyl, była nitrogliceryna (opisano dokładnie w ilu miejscach, na ilu siedzeniach w samolocie), które praktycznie przez cały dzień podtrzymywał Jarosław Kaczyński, eskalujący na kolejnych konferencjach oskarżenia o mataczenie, zbrodnię, praktycznie o mord - dokonany przez premiera na 96 osobach - a potem żądając dymisji całego rządu, przedstawiciela zbrodniczej dyktatury?

Polityczna awantura

Wszystkie te najcięższe oskarżenia (co mu jeszcze pozostało – obozy koncentracyjne?) powtarzał nawet po stanowczym dementi prokuratury i swojej rozmowie z prokuratorem generalnym. Nawet po wycofywaniu się „Rzeczpospolitej”, która stwierdziła, że się „pomyliła”, chociaż rano zapewniała, że informacje zostały zweryfikowane przez wysokich urzędników i tych, którzy dokładnie wiedzą, co dzieje się w smoleńskim śledztwie. W specjalnym komentarzu redaktor naczelny zapewniał przecież, że świadomy jest wagi - tak krajowej jak i międzynarodowej - publikowanych informacji i tylko z poczucia odpowiedzialności za kształt polskiej polityki i sprawy międzynarodowe publikuje, co publikuje. Jarosław Kaczyński zmianę stanowiska dziennika uznał za przejaw marnej kondycji polskiego dziennikarstwa (skądinąd ciekawe, jak łatwo można stracić łaski politycznego sponsora, bo przecież dziennik zrobił więcej niż ktokolwiek, by dowieść, że był jednak zamach, czyli podbudować wersję Kaczyńskiego, Macierewicza i PiS ).

Kaczyński i tak wie swoje i swojej prawdy dowiedzie, kiedy obejmie władzę. Sankcje, jakie spotkają tych, którzy nie tylko dokonali zbrodni, ale nawet negując wersję zamachu ją kryli, też zostały określone (acz, jak to u Kaczyńskiego, nie do końca precyzyjnie). To Jacek Kurski mówił kilka dni temu o więzieniu dla Tuska. Teraz już nikt nie powinien mieć wątpliwości – jest zbrodnia, musi być najsurowsza kara.

Jak żyć, liderze PiS?

Premier Tusk na specjalnej konferencji powiedział, że  Kaczyński dewastuje życie publiczne i generalnie życie w Polsce, bo przecież podziały nie biegną tylko między ugrupowaniami politycznymi, ale także w poprzek przyjaźni, w poprzek rodzin. Jak z tym żyć? Jak rozmawiać o polskich sprawach? Premier mówi: na to nie może być zgody.

Od dawna wiadomo, że nie powinno być zgody, ale polityka smoleńska toczy się dalej. Tu nikt nikogo nie przekona. Można tylko eskalować zarzuty, aby dojść do stanu powszechnego amoku, który wywołać jest niezwykle łatwo. 30 października był takim dniem prawie powszechnego amoku, pani posłanka Fotyga żądała nawet zawiadomienia sojuszników, jak rozumiem wzywała NATO na pomoc? Jeśli jedna publikacja, po dokładnym przeczytaniu wyjątkowo mało wiarogodna, ma moc prawie broni atomowej, to znaczy, że w smoleńskiej sprawie nie ma żadnych dobrych rokowań. Nic tu nie pomogą żadne międzynarodowe komisje. Bo każda, która nie uzna zamachu i wybuchów, będzie niewiarygodna. Nie pomogą żadni niezależni eksperci, bo natychmiast zostaną uznani za zależnych. Nie pomoże zakończenie śledztwa przez prokuraturę, bo jeśli nie powstanie akt oskarżenia przeciwko premierowi, ministrowi spraw zagranicznych, a może nawet prezydentowi, będzie to tylko kolejny dowód marnej kondycji prokuratury. Która zresztą, co tu ukrywać, jest marna.

Jakby bowiem na wydarzenia z 30 października nie patrzeć, to źródłem jakiegoś nieodpowiedzialnego przecieku, czy niedokładnej informacji, jest właśnie prokuratura. Nie wiadomo, dlaczego prokurator generalny konwersuje o jakichś substancjach z dziennikarzami (wiele wskazuje, że takie rozmowy miały miejsce), a nie udało się przez ponad dwa lata stworzyć porządnej polityki informacyjnej o postępach tego najważniejszego śledztwa. Niedawno szydzono dość powszechnie, że prokuratorzy pojechali badać brzozę. Pojechali i co?

Pojechali i co? Dlaczego po powrocie nie poinformowano o celu tych badań, dlaczego ciągle brak wyjaśnienia kwestii elementarnych, np. do czego służą podejmowane jeszcze badania? Dlaczego raz słyszymy, że wersja zamachu jest wykluczona, a teraz, że prokuratura nie zamyka żadnych wersji, tylko czeka na kolejne opinie i ekspertyzy, które może będą za pół roku? Tylko w sprawie zamiany zwłok prokurator Andrzej Seremet stanął w Sejmie odważnie, z otwartą przyłbicą i zapowiedział następne ekshumacje, wskazując od razu źródła pomyłek, czym zresztą mocno obniżył stan gorączkowego podniecenia wokół ekshumacji. Teraz to prokuratura - nie reagując odpowiednio wcześniej - w znacznej mierze doprowadziła do smoleńskiego wrzenia. Jeśli wiedziano o szykowanej publikacji, to dlaczego dzień wcześniej nie zorganizowano konferencji prasowej, by wyjaśnić to, co wyjaśniono: że nie znaleziono ani trotylu ani gliceryny? Dlaczego stosowny komunikat nie pojawił się natychmiast rano, po opublikowaniu tej informacji (jeśli rzecz w ogóle można nazwać informacją). Czy po tylu latach i doświadczeniach prokuraturze ciągle brak wyczucia nastrojów, nie tylko politycznych, ale także społecznych, w tej kwestii? Czy nie wie, jak bardzo obniża wiarygodność swoją? I innych instytucji w państwie?

Jaka jest tu wina rządu? Otóż wydaje się, że jednak zbyt wcześnie zakończyła pracę komisja ministra Jerzego Millera. To minister Miller miał rację, kiedy przedłużał badania, ku zniecierpliwieniu wszystkich, premiera, dziennikarzy, opinii publicznej. Dziś nie ma kto bronić ustaleń raportu, przypominać, co on zawiera, odpierać pojawiające się bzdurne hipotezy, które komisja ta wyjaśniła. Został jakiś bezpański raport, do którego nikt się właściwie nie przyznaje. Na dodatek trudny w czytaniu, z wielką liczbą załączników, zawierających ogrom wiedzy trudnej, fachowej. Efekt jest taki, że raport Millera często jest traktowany tak samo jak raport Anodiny i teraz słowem ostatecznym ma być zakończenie prokuratorskiego śledztwa.

Smoleńsk jako zemsta

Ten czas znakomicie wykorzystali ci, którzy chcą wersję zamachu uczynić jedyną dopuszczalną, którzy na gigantycznym kłamstwie smoleńskim budują swoje polityczne kariery i tożsamość, szukają swojej - często osobistej - zemsty. I będą wykorzystywać, bo prokuratura szybko tego śledztwa nie skończy, a na razie język, którym się posługuje, jest bardziej niż ezopowy. Zakładając, że powinno ono zostać umorzone bo ci, którzy podjęli próbę lądowania w warunkach skrajnie niebezpiecznych nie żyją (mechanizm tej katastrofy został przecież opisany), prokuratorami może kierować normalny strach przed taką decyzją. Wszyscy wszak oczekują wskazania winnych i będzie wrogiem publicznym numer jeden ten, kto winnych nie wskaże, wśród żyjących oczywiście. Z tego prokuratorzy też muszą zdawać sobie sprawę, a to paraliżuje, powoduje żądania kolejnych ekspertyz, jeszcze dodatkowych ekspertyz i jeszcze kolejnych. Ta droga wydaje się bezpieczniejsza, nawet jeśli jest tylko złudzeniem.

Nie ma więc dziś dobrego sposobu rozwiązania tego iście gordyjskiego węzła. Nie będzie też żadnego Aleksandra Wielkiego, który go przetnie. Będą kolejne fazy eskalacji tematyki smoleńskiej. Nie jest prawdą, że PiS nie partią smoleńską. On jest głownie partią smoleńską, cała reszta to przebieranki. Prawdziwego Jarosława Kaczyńskiego zobaczyliśmy właśnie 30 października, kiedy wołał o niewyobrażalnych zbrodniach, kiedy otwarcie już przyznał, że wierzy w zamach i żąda najwyższych kar. Prawda o katastrofie musi być jego prawdą, żadnej inne być nie może, żadnej innej nie uzna.

I z tym trzeba żyć, bo Kaczyński nie zniknie ze sceny politycznej, chociaż po tym, co powiedział w dniu ogłoszenia o trotylu, powinien odejść jako polityk ostatecznie skompromitowany, żądający dymisji rządu, po przeczytaniu wątpliwej jakości dywagacji w jednej z gazet. „Rzeczpospolita” podjęła te dywagacje jakoby w imię wielkiej odpowiedzialności. I świadomie. Przynajmniej co do tego nie można mieć żadnych wątpliwości.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną