Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Rząd się boi, więc obrywa

Niekonsekwentny rząd w sprawie emerytur

Państwo nie może odbierać obywatelom praw nabytych, to niezgodne z konstytucją. Sztywne trzymanie się tej mądrej zasady oznaczałoby jednak, że praktycznie żadne zmiany w systemach emerytalnych nie byłyby możliwe.

A raczej byłyby możliwe wyłącznie z kilkudziesięcioletnim wyprzedzeniem, co jest nierealne. Np. wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat mogłoby obejmować wyłącznie osoby, które jeszcze nie zaczęły pracy. Inni bowiem rozpoczynając zawodową aktywność mogli uznać, że ich prawa nabyte gwarantują im uzyskanie świadczenia wcześniej. Tak jak mundurowi. Rząd przypisał konieczność dłuższej pracy tylko policjantom, żołnierzom i strażakom, którzy służbę dopiero rozpoczną. Ale pozostałym Polakom pracę wydłużył, więc Solidarność zamierza ustawę „67” zaskarżyć. Rząd jest niekonsekwentny.

Niekonsekwentny jest także wyrok Trybunału Konstytucyjnego. TK orzekł, że ustawa z 2010 r., nakazująca osobom pobierającym emeryturę najpierw zwolnić się z pracy (potem mogą się zatrudnić ponownie), jest właśnie niezgodna z ustawą zasadniczą. Bo rok wcześniej wprowadzono prawo, wedle którego pracodawcy można było w ogóle nie informować o fakcie pobierania świadczenia z ZUS. Wyrok jest niekonsekwentny, bo poprzedniego prawa nie przywraca, daje tylko rządzącym po łapach. Zakwestionowana przez TK ustawa będzie obowiązywać nadal. Każdy, kto zechce przejść na emeryturę, najpierw będzie musiał się zwolnić. Jolanta Fedak, która była inicjatorką tego przepisu, nie chciała – jak jej się to zarzuca – uderzać w pracujących emerytów. Próbowała natomiast nieco zmniejszyć dziurę w ZUS. Liczyła na to, że jakaś grupa osób, która bez prawnego przymusu chce pracować dłużej – w obawie przed kłopotami z ponownym zatrudnieniem – odwlecze moment pobierania emerytury. ZUS nieco zaoszczędzi.

Pieniądze płynące ze składek emerytalnych są już rocznie o 80 mld zł mniejsze niż suma potrzebna na wypłatę emerytur. Ta dziura powiększa się z każdym rokiem. Byłaby mniejsza, gdyby radykalnie odebrać przywileje mundurowym, sędziom, prokuratorom i rolnikom. I ustawę „67” wprowadzać w znacznie szybszym tempie. Tyle że ze względów politycznych jest to, na razie, niemożliwe. Więc rząd kombinuje. Że na przykład przynajmniej zaoszczędzi kilka mld zł na kwotowej indeksacji świadczeń, co uczynił w ubiegłym roku, choć wiedział, że sprawa musi trafić do Trybunału. Lada moment TK orzeknie, czy konstytucja została złamana. Wielu nie ma co do tego wątpliwości. Różnice poszkodowanym trzeba będzie zwrócić. To wyrok, bez względu na to, jaki będzie, znacznie bardziej brzemienny w skutkach. Rząd, prawdopodobnie, zaoszczędził jedynie na czasie.

Co jednak miał zrobić? Powiedzieć 9,5-milionowej armii emerytów i rencistów, że obecne zasady waloryzacji świadczeń (o wskaźnik wzrostu cen powiększony o 20 proc. ogólnego wzrostu funduszu płac) są zbyt hojne? Że świadczenia dla seniorów nie mogą rosnąć szybciej od zarobków pracujących, zwłaszcza gdy wiele grup zarabia coraz mniej. Rozjuszyć takim argumentem wielką armię, która najbardziej licznie stawia się przy urnach wyborczych? A może rząd powinien zwiększyć składki emerytalne, powiększając koszty pracy i – w ślad za tym – dwumilionową rzeszę bezrobotnych? Może podnieść i tak wysoki podatek VAT?

Z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Politycy o tym wiedzą i dlatego zamiast zdecydować się na radykalne zmiany systemowe, obrywają komu mogą. Chociaż na chwilę.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną