Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Sądzie, sądź

Polskie sądy okiem profesora prawa

Mirosław Gryń / Polityka
Bolesne rozczarowania polskimi sądami są powszechnym doświadczeniem. Nasze sądy krytykuje nawet podręcznik dla gimnazjalistów. Teraz znów, choć przy zdecydowanie bardziej przychylnych ocenach, głośno jest o sądach i sędziach.
Personifikacja sprawiedliwości. Obraz Łukasza Cranacha. 1537 r.AN/Wikipedia Personifikacja sprawiedliwości. Obraz Łukasza Cranacha. 1537 r.
Tomasz Tadeusz Koncewicz - profesor prawa na Uniwersytecie Gdańskim.Archiwum prywatne Tomasz Tadeusz Koncewicz - profesor prawa na Uniwersytecie Gdańskim.

Coraz wyraźniej – także w kontekście sprawy aresztowanej niedawno za długi matki dwójki dzieci – pojawia się dylemat, czy sędziowie są tylko bezrefleksyjnymi wykonawcami sztywnej litery prawa, czy prawdziwymi szafarzami sprawiedliwości? Czy nie za gorliwie dbają tylko o to, aby nigdy nie można im było nic formalnie zarzucić, zamiast brać na siebie trud konfrontowania kodeksów z codziennym życiem ludzi, którzy dostają się w tryby prawnej machiny?

Kilka przykładów. Czy córki prześladowanego bezwzględnie przez reżim komunistyczny poety mogą domagać się od państwa zwrotu bezprawnie zatrzymanej przez PRL jego spuścizny literackiej? Czy schorowana emerytka z emeryturą 1200 zł ma prawo do świadczeń alimentacyjnych (w wysokości po 50 zł!) od swoich pełnoletnich i dobrze sytuowanych dzieci? Czy sąd musi dochodzić egzekucji nieuiszczonej raty grzywny w wysokości 100 zł?

W pierwszym przypadku dopiero po dwóch latach bezmyślnego odsyłania córek poety wszędzie, byle dalej od siebie, sąd w końcu uznał roszczenie. W drugim autorytatywnie stwierdził, że 1200 zł na życie wystarcza i tyle. W trzecim moment refleksji przyszedł, niestety, za późno i doszło do tragedii: roztrzęsiony mężczyzna, przekonany o wyrządzanej mu niesprawiedliwości, wiesza się w areszcie, twierdząc do końca, że cała sytuacja jest pomyłką, a grzywna została przez niego w całości uiszczona (dowód, że tak było, zostaje potem odnaleziony w dokumentach sądowych!).

Te trzy rzeczywiste sprawy – różnej wagi i o różnym charakterze – łączy niebezpieczna „błędologia”, która przenika rozumowanie polskiego sądu, ukazuje ubóstwo warsztatowe i przywiązanie do przepisu graniczące z bezdusznością. Czy te przykłady są tylko wypadkiem przy pracy? Absolutnie nie. Wynikają z mocno utrwalonych przyzwyczajeń i nawyków metodologicznych, hermetyczności i podejrzliwości polskiego sądu wobec każdej próby wyjścia poza przepis prawa. Na dziesięciu sędziów dziewięciu przyjęłoby identyczny sposób procedowania.

Mit przepisu

Co zrobić, by sędziowie przestali być automatami zaprogramowanymi na rozstrzyganie spraw według jednego standardu? By byli gotowi do spojrzenia na sprawę nie tylko z „perspektywy na nie” (jak zwrócić, odrzucić pozew etc.), ale także do zaproponowania konstruktywnego rozstrzygnięcia trudnych problemów, które w ogóle nie były brane pod uwagę przez ustawodawcę. Dzisiejszy kryzys polskiego wymiaru sprawiedliwości polega na tym, że nie dostrzega on w ogóle, iż na prawo możemy patrzeć z dwóch perspektyw: „miecza” (gdy państwo egzekwuje obowiązki obywatela) i „tarczy” (gdy obywatel widzi w prawie źródło ochrony przed państwem).

Po 1989 r. obywatel coraz częściej w prawie chce widzieć tarczę, dzięki której może rzucać państwu wyzwanie, a w sądzie – swojego sojusznika. Sąd polski nie rozumie tej zmiany i nie dostrzega, że aspektem państwa prawa jest także prawo z ludzką twarzą, a nie tylko prawo zawsze i absolutnie egzekwowane wobec obywatela, który nie jest z kolei w stanie z równą intensywnością wyegzekwować swojego prawa. Często stawia mu się warunki niemożliwe do spełnienia, mnoży absurdalne formalności, odsyła.

W końcu człowiek i jego problem giną w tej sądowej poprawności urzędniczej, a ludzkie oczekiwania i nadzieje wobec sądu pozostają niespełnione. Sąd jest zadowolony, bo formalnie wszystko jest w porządku, a czy sprawiedliwie, to pytanie nie mieści się w obowiązkowym słowniku naszego sędziego.

Sędziowie często bronią się, że stosują tylko przepisy i nie można im z tego powodu czynić zarzutu (tak było choćby w sprawie Amber Gold, w której podnoszono na obronę sędziów argument o braku stosownej rubryki we wniosku rejestracyjnym). Zdaniem sędziów, jedynym winowajcą jest ustawodawca, który w sposób nieracjonalny buduje regulację prawną, pewnych kwestii nie przewiduje czy nie dookreśla etc. Wobec ułomności polskiego ustawodawcy (proszę przez moment posłuchać obrad Sejmu) i procesu legislacyjnego (słynne „lub czasopisma” jako niechlubny symbol) ten argument nie może zwalniać sędziego z wszelkiej odpowiedzialności za rozstrzygnięcie sprawy. W naszej kulturze prawnej nie doceniamy zmian innych niż poza tekstem. Wystarczy zaobserwować, jak prowadzona jest debata publiczna, gdy tylko pojawia się jakikolwiek problem.

Wniosek jest automatyczny – trzeba zmienić prawo (rozumiane jako suma przepisów) i wprowadzić nową regulację, która ma rozstrzygać problemy niczym magiczna różdżka.

W polskim sądzie nie tylko brak, ale już sama niejasność przepisu prawa stanowi wygodną okoliczność zwalniającą sędziego z obowiązku orzekania – skoro ustawodawca zawiódł, bo czegoś nie przewidział lub nie dookreślił. W ten sposób sędziowie tylko pozorują wymierzanie sprawiedliwości, a w rzeczywistości maskują swoją bezradność i banalizują swoje powołanie. Sąd ma ludziom dawać nadwyżkę ponad przepis, bo tylko w ten sposób może uzasadnić swoje trwanie i roszczenie do olbrzymiej władzy, jaką ma nad nami.

Słyszę od razu głosy sprzeciwu sędziów, że byłby to pierwszy krok do dowolności. Jest akurat na odwrót. To byłby właśnie krok w kierunku indywidualnej sprawiedliwości, refleksyjności i ważenia. Przepis to prawo pisane (lex), podczas gdy prawo (ius) oznacza kombinację ideałów sprawiedliwości, słuszności i racjonalności. Sędzia musi być gotowy do wyjścia z zaklętego świata lex i odkrywania sfery poza przepisem. Fundamentalny problem polskiego wymiaru sprawiedliwości polega na tym, że polski sąd jest dzisiaj, niestety, w przytłaczającej większości sądem przepisu prawa, a nie sądem prawa.

Sprawiedliwość rutynowa

Sędzia polski jest uczony, jak postępować „na nie” i jak z pompą, z całym rygoryzmem prawa, tłumaczyć ludziom, dlaczego nie może się sprawą zająć. W tym nasi sędziowie są, niestety, mistrzami. A ponieważ okresowe oceny są formalnością i nikomu krzywdy nie robią, sędziowie nie czują żadnej presji, że powinni jak najsprawniej doprowadzić do wymierzenia sprawiedliwości.

W modelu sprawiedliwości rutynowej, zautomatyzowanej, prawie zupełnie nie funkcjonuje konstytucja, która na stole sędziowskim powinna leżeć zawsze obok kodeksu. Nasi sędziowie na ogół nie umieją uzasadniać wyroków tak, aby wytłumaczyć się faktycznie przed stronami i opinią publiczną (w sposób zrozumiały) z motywów rozstrzygnięcia i upewnić nas, że istotnie zasługują na swoje przymioty bezstronności i niezależności.

Gdyby sądy częściej chciały odwoływać się do konstytucji i/lub międzynarodowych konwencji, w wielu sprawach można byłoby orzec zupełnie inaczej, bardziej różnorodnie i subtelnie, skoro treści kodeksu podlegałyby umiejętnemu wzbogacaniu. Przykładowo słynna sprawa karna właściciela strony antykomor.pl mogła zostać rozstrzygnięta całkiem odmiennie, gdyby sąd karny chciał zarzuty odczytać w świetle konwencji i orzecznictwa Strasburga. W polskim sądzie nie mieści się to jednak w wizji rutynowej sprawiedliwości. Każdy argument pozakodeksowy jest postrzegany z podejrzliwością, zamiast pobudzać dynamikę sporu i poszerzać go o nowe elementy, paraliżuje i usztywnia sędziego, ponieważ nie wpisuje się w wyuczony i codzienny sposób procedowania. Potem jednak załamujemy ręce, gdy czytamy statystyki strasburskie i dowiadujemy się o kolejnych wyrokach wydawanych przeciwko Polsce, gdy tymczasem większość tych spraw do Strasburga nigdy nie powinna trafić, gdyby na poziomie krajowym był sąd, który czyni sprawiedliwość, a nie tylko wymierza ją z automatu.

Jeżeli w sędziach czytających te słowa odżywa schemat myślenia dwubiegunowego („przepis albo nic”) i bezpieczny komfort niezawisłości („każda krytyka to atak na sąd”), oznacza to, że kompletnie nie rozumieją swojego powołania. Konieczne dzisiaj przewartościowanie nie dotyczy potrzeby stanowienia nowego prawa (tak byłoby dla sędziów najwygodniej), ale przede wszystkim stanu umysłu, kwestii kultury prawnej i prawidłowo rozumianego etosu sądzenia w dzisiejszym skomplikowanym świecie, zdominowanym przez konflikt, ważenie argumentów i niepewność. Nasza dyskusja o tym powinna wyjść poza zmitologizowaną niezawisłość i niezależność sądów. To ważne przymioty, tyle że obecnie musimy rozmawiać o nowych wyzwaniach dla sądów.

Sztuka pokory

Co z odpowiedzialnością sędziów (państwa) za błędne i złe orzeczenia sądowe? Co z kadencyjnością i merytoryczną oceną sędziów? Sędzia, który się nie sprawdził, nie powinien dalej orzekać. Powinien podlegać rzeczywistej, fachowej i okresowej ocenie przez innych sędziów z perspektywy budowania linii orzecznictwa, jej różnorodności, poziomu argumentów, a nie tylko przez pryzmat liczby uchyleń i/lub utrzymań w mocy przez drugą instancję. Sędzia musi stale się dokształcać, wzbogacać swój warsztat, zachowywać pokorę, wiedząc, że w pewnym momencie ze swojego orzekania przyjdzie mu zdać rachunek przed równymi sobie.

Sędzia, który poważnie traktuje zarówno siebie, jak i ludzi, powinien rozumieć, że sędzią staje się każdego dnia, gdy orzeka, gdy dostrzega nieporadność ludzi, gdy poszukuje rozwiązań, które można nazwać sprawiedliwymi i słusznymi, gdy z każdym indywidualnym orzeczeniem chce odnawiać swój mandat i kredyt zaufania, jakim ludzie go obdarzają, przychodząc do sądu w gotowości do zaakceptowania również rozstrzygnięć dla siebie niekorzystnych.

Gdy myślę więc o największym wyzwaniu przed polskim sądem, przypominam sobie talmudyczną mądrość zaadresowaną do sędziów: „Czy myślisz, że sądzenie to władza? W momencie gdy zostajesz sędzią, stajesz się w rzeczywistości niewolnikiem”. Sędziowie muszą zrozumieć, że tak wysokich oczekiwań nie stawiamy każdemu, ale wiążemy je tylko z sędziami właśnie dlatego, że aspirują do miana „sędziów”.

Tomasz Tadeusz Koncewicz – profesor prawa na Uniwersytecie Gdańskim. Był referendarzem w Sądzie Pierwszej Instancji Unii Europejskiej w Luksemburgu. Jest autorem ponad 200 prac naukowych, w tym ośmiu książek. Prowadzi kancelarię adwokacką specjalizującą się w prawie europejskim, konstytucyjnym i ochronie praw człowieka.

Polityka 50.2012 (2887) z dnia 12.12.2012; Kraj; s. 24
Oryginalny tytuł tekstu: "Sądzie, sądź"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną