Tekst został opublikowany w POLITYCE w lutym 2013 roku.
Joanna Podgórska: – Potrzebny nam był ten konkordat?
Paweł Borecki: – Państwu konkordat nie był do niczego potrzebny. Może poza pewną stabilizacją relacji z Kościołem katolickim przed referendum akcesyjnym do Unii Europejskiej. Ale jak pokazała historia, ta stabilizacja była krótkotrwała; kilkuletnia. Dzisiaj znów jesteśmy świadkami bardzo wyraźnej polaryzacji przestrzeni publicznej w sprawach światopoglądowych. Zarówno strona katolicka, jak i zwolennicy laicyzacji okopują się na swoich pozycjach.
Ale przecież konkordat nie jest od rozstrzygania sporów światopoglądowych.
Nie, ale powinien stabilizować sytuację wyznaniową w państwie. To jego rola. Podstawową funkcją konkordatu jest funkcja gwarancyjna w stosunku do Kościoła, duchowieństwa i katolików jako obywateli. Odnoszę jednak wrażenie, że przez polski Kościół jest on traktowany jako gwarancja względna. Konkordat ma zapobiegać obniżaniu standardów, natomiast nie powinien hamować ich podwyższania, jeśli chodzi o położenie Kościoła w relacjach z państwem. Czyli ma zapobiegać pogarszaniu się sytuacji, ale nie powinien przeszkadzać w jej polepszeniu.
Gdy prześledzi się zapisy tego traktatu, widać, że państwo wypełnia je z nawiązką. Choćby w kwestii katechezy szkolnej.
Tak. Konkordat przewiduje wyraźnie, że katecheza ma być organizowana w ramach programu nauczania w publicznych szkołach i przedszkolach. I tyle. Nie gwarantuje, na której lekcji ma być ona organizowana. Ani tego, że ocena z niej powinna być wpisana do średniej ocen na świadectwie. Ona wręcz mogłaby być wypisywana na odrębnym świadectwie, co rozwiązałoby sprawę słynnej kreski w rubryce religia/etyka.