Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Premier wraca do kraju

Gowin zostaje, ale Tusk ma problem. Jak rządzić?

Tuskobus już w 2011 roku dowiózł Platformę do zwycięstwa w wyborach. Tuskobus już w 2011 roku dowiózł Platformę do zwycięstwa w wyborach. Adam Chełstowski / Forum
Wyraźnie widać, że pieniądze zdobyte z Unii mają być dla Donalda Tuska przepustką do trzeciej kadencji rządzenia. Ale nie z tymi ludźmi i nie w tym stylu. Zdaje się, że premier zaczyna to rozumieć.
Ilustracja inspirowana internetowym memem „Tuskobus ruszy w Polskę”.Polityka Ilustracja inspirowana internetowym memem „Tuskobus ruszy w Polskę”.
Pytanie o tuskobus: wraca na trasę czy zjeżdża do zajezdni?Tadeusz Rudzki/Wikipedia Pytanie o tuskobus: wraca na trasę czy zjeżdża do zajezdni?

Tusk w Brukseli, po zamknięciu negocjacji w sprawie wysokości unijnego budżetu, oświadczył, że był to chyba najbardziej szczęśliwy moment w jego karierze politycznej. Trzeba to rozumieć właściwie. Szef rządu pokazuje opinii publicznej, że jego energia była skierowana w stronę najbardziej strategiczną. Kiedy znikał, prowokując pytania, gdzie jest premier, może teraz odpowiedzieć: sorry, załatwiałem wielką „kasę” w czasach kryzysu i cięć, kiedy inni bredzili o wielopunktowych wybuchach w Tupolewie.

Faktycznie, lider Platformy dał wiele dowodów swojej determinacji na tym polu. Również zdolności do przebywania na salonach Wspólnoty, obok jej najważniejszych polityków. Chciałoby się powiedzieć, jak równy z równymi, co oczywiście byłoby przesadą. Ale na pewno jako kolega poważny i obliczalny. Nie sposób sobie wyobrazić w tej roli szefa jakiejkolwiek innej polskiej partii politycznej. Znaczenie ma, rzecz jasna, także doświadczenie, jakiego inni polscy politycy nie mieli szansy nabyć, ale jest pytanie, czy by chcieli go nabrać z takim zapałem, jak zrobił to Tusk.

Przyjęty w Brukseli budżet ma obowiązywać do 2020 r., a ewentualna trzecia kadencja Platformy skończyłaby się w 2019 r. Ekipa premiera wzmacnia wrażenie, że Tusk to załatwił, więc i on ma najsilniejsze prawo do pilnowania tych pieniędzy, sterowania nimi do końca okresu budżetowego. Przecież nie ci, którzy byli i są eurosceptyczni bądź wręcz wrodzy wobec Unii. A jeszcze do tego pojawia się kwestia wejścia Polski do strefy euro. Obecny rząd już ją rozważa i projektuje i właściwie tylko on ma jakąkolwiek szansę w przyszłości, po 2015 r., tę operację zrealizować. Prawicowa opozycja nie chce o tym słyszeć. Podobnie jak o europejskim pakcie fiskalnym, który właśnie ma być rozpatrywany w Sejmie. Kaczyński zapowiedział, że zaraz po dojściu do władzy wycofa Polskę z tego paktu.

Konieczność kontynuacji

PO chce zatem wytworzyć wrażenie, iż musi kontynuować rządzenie po 2015 r., by dokończyć modernizację Polski pozostającej w głównym europejskim nurcie. Choć premier musiałby wtedy coś zrobić ze swoją zapowiedzią odejścia z liderowania Platformie w 2014 r. Ale nie takie „definitywne” deklaracje politycy już przez ostatnie dekady zmieniali, także Jarosław Kaczyński.

W wystąpieniu telewizyjnym 12 lutego premier zapowiedział swoją podróż po kraju. Tuskobusem oczywiście, bo już w 2011 r. dowiózł nim Platformę do wyborczego zwycięstwa. Tuskobus będzie jechał także w sprawie samej Platformy, przeciwko tym, którzy już chcieliby w niej dzielić schedę po Tusku. Tak jak w minionej kampanii wyborczej lider będzie chciał pokazać, że nadal mocno siedzi w siodle i nikt z towarzyszy partyjnych mu nie zagraża. Zwłaszcza że rzuca się w oczy dystans między salonami w Brukseli, Paryżu i Berlinie a krajowym klepiskiem. Problem, przed jakim staje premier, jest między innymi i taki, że musi on równolegle przebywać w tych dwóch rzeczywistościach. I że zawsze, prędzej czy później, musi wrócić do swojej partii, rządu i do opozycji, dla której jest szkodnikiem i nieudacznikiem, największym od 1989 r. Ta schizofrenia może zmęczyć. Dlatego, jak się wydaje, Tusk chce symbolicznie przenieść swoją wagę z Unii na rodzimy grunt.

Tyle że ta polityka kontynuacji pierwszej kadencji, by wygrać trzecią, już napotyka nieznane wcześniej trudności. Tak wielkie, że w ogóle może być kłopot, by rząd PO dotrwał do 2015 r. Ludzie szybko przyzwyczają się do tego, że pieniądze z Unii i tak będą. A nie da się ich wciągnąć w jakąś nową, zastępczą emocję na wzór Euro 2012, bo takiej sposobności długo nie będzie. Charakterystyczne, że internetowe wpisy na wieść o przygotowywanej rajzie premiera po kraju są w ogromnej przewadze kpiące, by nie powiedzieć szydercze (nie tylko na portalach prawicowych, gdyż te inaczej już nie potrafią). To sygnał ostrzegawczy.

Pierwsza trudność zatem to narastający krytycyzm tak wobec Tuska, jak i Platformy, co widać nie tylko w sondażach opinii społecznej, ale też w wypowiedziach wielu prominentnych osobistości świata publicznego, wedle powracającej i nasilającej się fali: już na PO nie będę głosować. Choćby dlatego, że kłamie, że nie dotrzymała słowa w sprawach metody in vitro i zalegalizowania związków partnerskich, że nie doprowadziła do jakiegokolwiek zrozumiałego finału w sprawie Funduszu Kościelnego.

Erozja wizerunku

Wiele działań PO i rządu jawi się jako efekt taniego koniunkturalizmu i zwyczajnego strachu. Do generalnej strategii – nie dać wygrać PiS, nie podłożyć się, nie ułatwiać Kaczyńskiemu sytuacji tzw. bolesnymi reformami – rząd Tuska dokłada zbędny naddatek. Wiele rzeczy można zrobić lepiej, z większą energią i konsekwencją, nie ryzykując oddania pola PiS. Tusk umiał być surowy, czasami może nadmiernie, w sytuacjach, które jego zdaniem dramatycznie, choć punktowo, zagrażały wizerunkowo jego partii, jak choćby po wybuchu afery hazardowej. Ale jest dość bezradny wobec pełzającej erozji tego wizerunku, codziennych błędów, śmieszności, niedociągnięć, głupich wystąpień jego ludzi. Budzi się w chwilach kryzysu, ale drzemie, kiedy niby nic szczególnego się nie dzieje, z wyjątkiem powolnego odpływu sympatii i zaufania. Widać brak determinacji, tajemnicze odkładanie projektów, zapadanie się pod ziemię całych koncepcji.

Właściwie od początku drugiej kadencji Donald Tusk jakoś nie potrafił przekonać obywateli, że porusza się wedle przemyślanego i zrozumiałego powszechnie planu. Do dzisiaj nie sposób pojąć, czym się kierował, układając swój gabinet rządowy, ani też, gdy dokonywał w nim korekt. Oczywiście, jakiś sens można tam zawsze odnaleźć, niemniej brakowało tego najważniejszego, czyli personalnego przygotowania rządu do wyzwań drugiej kadencji. Bo przecież nie służyło temu powołanie na przykład posła Gowina na ministra sprawiedliwości czy „rzucenie na sport” Joanny Muchy.

Z 28 zapowiedzi projektów ustaw, zawartych w exposé Tuska, 13 – według zestawienia samej Kancelarii Premiera – ma status „załatwione”, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się liście widać, że w rzeczywistości takich spraw jest 9, pozostałe 4 nie zakończyły legislacyjnej drogi. Kolejne 15 projektów ma status „w toku”, ale jest to spory eufemizm, bo sprawy są na bardzo różnym etapie. W tej kategorii „w toku” są takie głośne przypadki, jak wspomniany już Fundusz Kościelny, emerytury górnicze, elastyczny czas pracy i reforma urzędów pracy (ważne przy szybko rosnącym bezrobociu), podatek dla rolników, program „Inwestycje Polskie”, gaz łupkowy, tańsze przedszkola, „Mieszkanie dla młodych”, pozwolenia na budowę czy kredyty dla firm. To były bardzo ważne składniki exposé, istotne także dla ideologii i wizerunku Platformy, ale wciąż niezrealizowane. A już w przyszłym, 2014 r. rozpoczyna się wyborczy czteropak: wybory europejskie, samorządowe, parlamentarne, prezydenckie… Praktyka III RP pokazuje, że skłonność do jakiegokolwiek politycznego ryzyka w czasie wyborów maleje do zera, zwłaszcza kiedy między wyborami i tak nie jest zbyt duża.

Oceny większości ministrów nie są wysokie, one zresztą falują, rzadko przekraczają pułap czwórki, i to w skali do sześciu. A zdawało się, że ekipa na nowe rządzenie będzie ułożona bardziej fachowo, mniej układowo i frakcyjnie. Tak się nie stało. Kilku ministrów, jak Arłukowicz, Boni, Nowak, z miejsca znalazło się w niedoczasie, z którego do dzisiaj nie mogą, z różnych przyczyn, wyjść. Teraz na prymusa wyrasta minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska, gdyż znajduje się na pierwszym froncie rozdzielania pieniędzy brukselskich, choć przecież tak naprawdę to pilnowała przede wszystkim buchalterii i porządku w papierach. Nie była odpowiedzialna za strategiczną sensowność wykorzystywania tych funduszy, za realizację i racjonalność podjętych inwestycji. Hasło, które słychać: „równać do Bieńkowskiej”, czyni pani minister mimowolną krzywdę, gdyż obsadza ją w roli powyżej przypisanego pułapu. Ale jeśli i tak ona zbiera najwyższe oceny w rządzie, to widać skalę problemu.

Porządne rozliczenie dotychczas wydanych unijnych pieniędzy powinno być podstawowym warunkiem planowanych wydatków do 2020 r., a tego jakoś nie możemy się doczekać. Może dlatego, że prawda byłaby kłopotliwa. Anegdotyczne już kostka Bauma i aquaparki, niedorobione i deficytowe stadiony, kawałkowane autostrady i pozorowane szkolenia rysują obraz wysypywanych pieniędzy.

Gdy minie zachłyśnięcie się sukcesem brukselskim, a tuskobus zaparkuje w Alejach Ujazdowskich, premier – jeśli zamierza dotrwać do drugiej kadencji i myśleć ewentualnie o trzeciej – będzie zmuszony naprawdę wrócić wreszcie do kraju, do tej rzeczywistości.

A jej składnikiem jest ulatniająca się sympatia społeczna i rozdygotana Platforma (choć czujna i gotowa do skoku na swojego lidera), labilny i utrudzony łataniną rząd. A także w miarę dzisiaj lojalny i współpracujący koalicjant, ale już rozglądający się dookoła i gotowy do gry na własny rachunek.

Taktyka uników i zwodów, inercji, pozostającej w zgodzie z nastrojami społecznymi, może się jeszcze nawet nie wyczerpała, ale na pewno musi być poświadczona codzienną sprawnością rządzenia i zarządzania. Aby to było możliwe, premier musi najpierw, a najlepiej jednocześnie, wprowadzić ład do swojej partii, potwierdzić swoje przywództwo. Na nowo ułożyć w PO hierarchię.

Platforma pluralistyczna

W Platformie zapanowało przekonanie, że pluralizm w partii jest jej wartością i siłą. Ale brakuje świadomości, że swobodna dyskusja nad rozwiązaniami to jedno, a mętny przekaz wychodzący ostatecznie z ugrupowania czy rządu to drugie.

Metoda Tuska, aby jakiś szkic projektu wypuszczać do opinii publicznej w postaci propozycji któregoś z ministrów, wysłuchać reakcji, a potem podsumować dyskusję (zresztą bez ostatecznej decyzji) – wyczerpuje się. Odbiorcy nie wychwytują tych subtelności. Mają wrażenie chaosu.

A jeszcze do tego wchodzą w swoje obywatelskie prawa najmłodsze pokolenia, które mogą oczekiwać silnego przewartościowania przez dawnych liberałów i konserwatystów zastanych obyczajów, nawyków i przeświadczeń, którą to zdolność pokazują choćby ich odpowiednicy na Zachodzie. Przez te kilka lat rządów Platformy zmieniło się bardzo wiele w świecie realnym, a może jeszcze więcej w głowach ludzi. A duża część PO sprawia wrażenie, jakby pozostała w przeszłości, z wolą zakonserwowania status quo.

Okoliczności polityczne wciąż Tuskowi sprzyjają. Opozycja smoleńska wychylająca się zza węgła, strasząc większość wyborców, jest zamknięta w swoim świecie i dopóki starczy Jarosława Kaczyńskiego, już z niego nie wyjdzie. Chyba że doczeka się łaski gospodarczej katastrofy (np. rosnącego bezrobocia w elektoracie Platformy). Niewiarygodne błędy i wygłupy Palikota niszczą nie tylko jego Ruch (czytaj obok), ale również ideę budowania wspólnego frontu lewicy jako alternatywy dla wojny polsko-polskiej. Reszta się tak naprawdę nie liczy, w tej wielkiej walce o władzę wciąż nie ma kto odebrać rządów Donaldowi Tuskowi. Chyba że on sam. Stąd pytanie o tuskobus: wraca na trasę czy zjeżdża do zajezdni?

Polityka 08.2013 (2896) z dnia 19.02.2013; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Premier wraca do kraju"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną