Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

I po strajku

Co wynika z protestu na Śląsku

Pierwszy komunikat ze strajkującego Śląska powinien być taki: dzisiaj na hałdach pod kopalniami leży 9 mln ton niesprzedanego węgla, który z dnia na dzień traci swoją wartość, a krajowym elektrowniom po zimie zostało 6 mln ton zapasów.

Kolejna informacja: nasze kopalnie produkują miesięcznie 7 mln ton węgla, którego cena w Europie spada. To oznacza, że można by było zamknąć kopalnie na dwa miesiące, puścić górników na urlopy, albo pozwolić strajkować przez ten czas – i nie zabrakłoby nam ciepła ani prądu.

W przygotowaniach do strajku powinien pojawić się postulat – apel do właściciela (państwa), aby z wyprzedzeniem zareagował na to, co niebawem stanie się z jego majątkiem. A sytuacja staje się dramatyczna. Na europejskim rynku pojawia się coraz więcej coraz tańszego węgla. Doszło do tego, że śląskie elektrownie kupują tańszy surowiec z podlubelskiej „Bogdanki” oddalonej gdzieś o 350 km! Tylko patrzeć, aż pojawi się węgiel rosyjski i zaoceaniczny, który coraz szerszym strumieniem trafia do naszych portów.

Już nie krajowy, ale nawet lokalny śląski rynek przestała chronić tzw. renta geograficzna. To znaczy, że przestała też ochraniać 110 tys. miejsc pracy w węglowych spółkach i 400 – 500 tys. pracujących w otoczeniu kopalń lub na ich rzecz.

To powinien być podstawowy postulat dzisiejszego strajku: zastanówmy się wspólnie – rząd i związki zawodowe – jak obronić śląskie górnictwo, przynajmniej jego część, przed nieuchronnymi zagrożeniami. Niestety, w zapowiedziach strajku zapomniano o tym najważniejszym z ważnych problemów, z którymi musi zmierzyć się Śląsk.

Za to w buńczucznych deklaracjach związkowi liderzy nie ukrywali, że ich celem jest obalenie tego rządu. Wspierał ich Piotr Duda, który deklarował, że Solidarności w całym kraju przyświeca ten sam cel. Choćby Solidarność zaklinała dzisiaj deszcz, to nie ma wątpliwości, że weszła na polityczną ścieżkę. Jeżeli na Śląsku zrobiła „razwiedkę bojem”, to należy zapytać, co w tym starciu ugrała?

Gniew ludu, jak dzisiejszy strajk nazwali jego organizatorzy, zakończył się około godz. 10. Pretekstem do największego od ponad 30 lat protestu było poparcie dla płacowych postulatów pracowników administracyjnych sądownictwa, którzy nie mają prawa do strajku. W referendum przedstrajkowym wzięło udział blisko 150 tys. pracowników. Znakomita większość była za ochroną przemysłu w czasach kryzysu, wspieraniem energochłonnych przedsiębiorstw przed skutkami pakietu klimatycznego, zniesieniem „umów śmieciowych”, utrzymaniem emerytur pomostowych, likwidacją Narodowego Funduszu Zdrowia i zwiększeniem funduszy na edukację.

Problemy potrzebne i puste. Choćby w sprawie umów śmieciowych (o dzieło, zlecenia, kontrakty okresowe) – ich likwidacja prowadzić będzie w tym stanie naszej gospodarki do wzrostu bezrobocia, a zamienienie ich na etaty – do spadku konkurencyjności, co na to samo wychodzi. Związkowe żądania dało się – przy odrobinie woli obu stron –  rozstrzygnąć przy negocjacyjnym stole. Wydaje się jednak, że w końcówce negocjacji z wicepremierem Januszem Piechocińskim już o ten gest nie chodziło. Obie strony – rządowa i związkowa – chciały się na Śląsku wzajemnie sprawdzić. Jak pokerzyści.

Trudno powiedzieć, ile osób przystąpiło do strajku. Organizatorzy liczyli na 100 tys., ale chyba się przeliczyli. Zresztą nie ma to większego znaczenia, ponieważ pracę kolei czy ruch kopalń może zablokować ledwie paru pracowników. Trwa licytacja, jak choćby w sprawie strajku nauczycieli. Śląskie Kuratorium Oświaty podało, że do strajku przystąpiło 730 nauczycieli (niewielki procent zatrudnionych) z 78 placówek oświatowych (w jednej trzeciej strajkowało 1 – 2 nauczycieli) – z kolei organizatorzy podają, że strajk objął 150 instytucji, a 800 oflagowano.

Tak czy inaczej, Śląsk nie został sparaliżowany strajkiem. Organizatorzy twierdzą, że taki był ich zamiar, ponieważ nie chcieli składać ciężaru swojego protestu na barki mieszkańców. Może i tak, ale nie było tu od początku strajkowej atmosfery. Tak więc protest był, ale jakby go nie było. Po jego zakończeniu związkowi liderzy odtrąbili swoje zwycięstwo, ale też postraszyli, że to dopiero pierwsza żółta kartka dla rządu i początek prawdziwych problemów ekipy Tuska. Pożyjemy, zobaczymy.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną