Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Lek na sto procent

Refundacja leków to fikcja? Lekarze nie chcą wystawiać recept ze zniżką

Pacjenci nie zawsze są świadomi, że ich rachunek w aptece byłby niższy, gdyby prywatny lekarz miał podpisaną umowę z NFZ i wypisał im dany lek z refundacją. Pacjenci nie zawsze są świadomi, że ich rachunek w aptece byłby niższy, gdyby prywatny lekarz miał podpisaną umowę z NFZ i wypisał im dany lek z refundacją. Anna Jarecka / Agencja Gazeta
Pacjenci prywatnych przychodni tracą dostęp do refundowanych przez państwo leków. Prowadzący je lekarze, tłumacząc się represyjnym prawem, nie chcą podpisywać umów z NFZ.

Joanna pracuje w jednym z warszawskich wydawnictw. Oprócz podstawowej opieki zdrowotnej, która przysługuje jej w ramach powszechnego ubezpieczenia, pracodawca zapewnia jej pakiet medyczny w jednej z prywatnych przychodni. Specjalny bonus, który od kilku lat w dużych firmach jest standardem. Pakiet obejmuje wizyty u większości specjalistów i zestaw podstawowych badań. Atuty takiego rozwiązania to krótsze kolejki i lepsza obsługa. Przynajmniej teoretycznie.

Gdy na twarzy wyskakuje dziwna wysypka, następnego dnia Joanna znajduje się w gabinecie dermatologicznym. Lekarz chętnie wypisuje receptę na specyfik. W aptece farmaceutka prosi o 8 złotych i za dwa dni wyznacza termin odebrania maści. Ale gdy Joanna wraca po lek, sprzedawczyni jeszcze raz dokładnie przygląda się recepcie, po czym informuje, że cena będzie wyższa i to siedmiokrotnie. Dlaczego? Farmaceutka nie zauważyła wcześniej, że dermatolog wypisał receptę ze 100 proc. odpłatnością, czyli bez refundacji Narodowego Funduszu Zdrowia. Zrobił tak, bo nie miał podpisanej umowy z NFZ, a tym samym nie miał uprawnień, by wypisać receptę z należną refundacją.

Pacjent nieinformowany

Okazuje się, że na niespełna 160 tys. zarejestrowanych w Polsce lekarzy (w tym stomatologów) umowy z NFZ ma podpisanych tylko niewiele ponad połowa. Te dane nie odzwierciedlają jednak skali problemu, bo liczba medyków mogących wystawiać recepty ze zniżką jest różna w zależności od województwa. Według danych Stowarzyszenia Lekarzy Praktyków, najgorzej jest w województwie pomorskim, gdzie indywidualne umowy z NFZ zawarło raptem 34 proc. lekarzy. Tylko niewiele lepiej jest w małopolskim, gdzie jest ich zaledwie 37 proc. i w warmińsko-mazurskim (40 proc.). Lekarze którzy umów nie podpisali, nie mogą w gabinetach prywatnych wypisywać recept z refundacją.

Efekt jest taki, że - jak pokazuje sondaż przeprowadzony przez portal Medycyna Praktyczna podczas zeszłorocznego kongresu Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego - 44 proc. lekarzy przyjmując pacjentów w prywatnych gabinetach, przepisuje im wyłącznie leki nierefundowane.

Ale największy problem polega na tym, że nieświadomi pacjenci zdecydowanie za późno dowiadują się o tym, że nie dostaną leku z niższą ceną. Tak jest nawet w dużych, prywatnych przychodniach, które chwalą się gęstą siecią swoich placówek.

Dzwonię na numery infolinii kilku warszawskich centrów medycznych. Chcę się zapisać na wizytę do specjalisty. Wszędzie pytam o to samo: czy lekarze, którzy świadczą tam swoje usługi, mają podpisane umowy z NFZ. Zazwyczaj po chwili wahania pada podobna odpowiedź: - Nie wszyscy, ale wielu.

Pytam więc o możliwość sprawdzenia, który specjalista ma taką umowę, a który nie. I tu pojawia się problem. Okazuje się, że przychodnie nie prowadzą powszechnie dostępnej dla pacjentów ewidencji. Nie ma jej ani na stronie internetowej, nie posiada jej również rejestratorka. Tego, czy dany lekarz może wystawiać recepty ze zniżką, dowiemy się dopiero w gabinecie. W przypadku pacjenta, który nie ma abonamentu, oprócz straty czasu, oznacza to wydanie dodatkowych pieniędzy - około 100 złotych za wizytę. Wszystko zgodnie z prawem. - Wskazane byłoby, aby taką informację pacjent mógł uzyskać już podczas rejestracji do konkretnego lekarza, jednak żadne przepisy nie nakładają na placówki takiego obowiązku – mówi Krystyna Barbara Kozłowska, rzeczniczka praw pacjenta.

Strach przed karą?

Dlaczego lekarze omijają NFZ łukiem? Najwięcej z nich zrzuca winę na nieprzejrzyste procedury i wciąż zmieniające się przepisy (głównie w formie komunikatów NFZ, a nie aktów prawnych). Wiele wątpliwości budzi też obowiązek wypisywania recept z refundacją zgodnie z Charakterystykami Produktu Leczniczego zatwierdzonymi przez Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych. Nakładają one na lekarzy obowiązek zapisywania danego leku tylko na określone choroby. O dowolności nie ma mowy. Weźmy choćby heparynę – popularny lek przeciwzakrzepowy stosowany głównie w profilaktyce i leczeniu zatorowości płucnej oraz żylnej chorobie zakrzepowo-zatorowej. Okazuje się, że pomaga ona również wielu pacjentom, którzy są dializowani. Substancja ta zapobiega bowiem zamykaniu się wąskiej przetoki łączącej żyłę z tętnicą, co jest warunkiem prawidłowego podłączenia sprzętu filtrującego i oczyszczającego krew ze zgromadzonych toksyn. Ministerstwo nie umożliwia jednak takim pacjentom refundacji heparyny. W ich przypadku miesięczna kuracja to koszt około 300 złotych. Gdyby mogli skorzystać z refundacji, płaciliby miesięcznie około 10 razy mniej.

Jeszcze jeden przykład. Gorące emocje, zwłaszcza wśród lekarzy dentystów, wzbudza stosowanie antybiogramów, czyli badanie wrażliwości danego drobnoustroju na lek. Lekarz, przeprowadzając takie badanie, jest w stanie ustalić jaki szczep bakterii spowodował u pacjenta daną dolegliwość. Na jego wyniki trzeba czekać kilka dni i dopiero wtedy można zgodnie z CHPL dobrać odpowiedni antybiotyk. Wielu dentystów, którzy prewencyjnie zapisują antybiotyki (głównie po resekcjach), uznaje to za całkowicie bezcelowe i z tego względu nie podpisuje umów z NFZ-em.

We wszystkich rozmowach z lekarzami przewija się jeszcze jeden, prawdopodobnie najistotniejszy wątek – strach przed nakładanymi przez kontrolerów NFZ karami. Zeszłoroczne zawirowania z wprowadzeniem nowej ustawy refundacyjnej oraz przekazywane z ust do ust historie o kontrolach i ogromnych karach nawet za błahe błędy na receptach (np. literówka w adresie czy nazwisku) sprawiły, że lekarze wolą się asekurować, albo – jak twierdzą niektórzy – iść na łatwiznę. Czyli recept ze zniżką lepiej nie wypisywać w ogóle.

Wiesław Latuszek - Łukasiewicz z Medycyny Praktycznej twierdzi, że obawa przed karami, zamiast ulepszyć system, psuje go, bo lekarze z prywatnych gabinetów każą przychodzić swoim pacjentom na ich dyżury w publicznych placówkach, które mają podpisane umowy z NFZ. Co dodatkowo wydłuża jeszcze kolejki, które są największą zmorą specjalistycznej opieki zdrowotnej w Polsce. – Zdarza się, że lekarz, który przyjmuje pacjenta w prywatnym gabinecie, mówi mu, że po receptę z refundacją ma przyjść do gabinetu w placówce publicznej. W ten sposób przerzuca odpowiedzialność i ryzyko za ewentualne błędy na recepcie na swojego pracodawcę – tłumaczy ekspert. Tyle tylko, że poza wydłużeniem kolejek, również to rozwiązanie niczego nie gwarantuje.

Zdarzają się i tacy lekarze, którzy pracują w placówkach mających kontrakty z NFZ, ale wypisują wyłącznie recepty na leki pełnopłatne, bo w ten sposób unikają konsekwencji ewentualnych błędów.

Część środowiska uważa, że sytuację mogłoby poprawić jedynie powrót do stanu sprzed reformy, czyli zezwolenie lekarzom na wypisywanie recept zgodnie z ich wiedzą medyczną. Czyli według uznania, co jest nierealne. Państwo musi bowiem kontrolować to, jak wydawane są publiczne pieniądze. A lekarze wystawiając recepty ze zniżką, nie robią nic innego, tylko o tym decydują. Mimo to lekarze nadal walczą o niekaranie tych koleżanek i kolegów, którzy wypisują recepty z refundacją według własnego uznania, co sami nazywają działaniem „zgodnie z własnym sumieniem”. Pod apelem na stronie Medycyny Praktycznej podpisało się ponad 18 tysięcy przedstawicieli środowiska medycznego. - Lekarze czują się bezsilni bo często stają przed dylematem pójść na rękę pacjentowi, czy ryzykować kontrolą i własnymi pieniędzmi – twierdzi Latuszek - Łukasiewicz.

Jednak poza zmianą przepisów, lekarze nie mają wielu pomysłów na to, jak pomóc pacjentom zagubionym w administracyjnej dżungli. Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej twierdzi na przykład, że lepiej byłoby dla pacjentów, gdyby chodzili do takich lekarzy, którzy „nie mają umowy i uczciwie powiedzą, że mogą wypisać leki tylko pełnopłatne”.

Budżet korzysta

Można się zastanawiać, czy nie jest to przypadkiem tylko wymówka części środowiska. Wygodniej jest wypisać lek pełnopłatny i nie myśleć o ewentualnych problemach. O takich powodach wspomina rzecznik NFZ Adam Troszyński: - Każdy pacjent ma prawo do lekarza godnego zaufania, a nie lekarza, który się boi. Lekarz, który postępuje zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa nie ma się czego bać. Powszechne informacje o karach to mit. Głównym zadaniem takich kontroli jest wyłapanie nadużyć, które niejednokrotnie sięgają znacznych kwot, a nie błędów administracyjnych.

Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że rozmowy z lekarzami i farmaceutami o złagodzeniu restrykcji podjęło w połowie ubiegłego roku. - Podczas negocjacji uwzględnionych zostało osiem z dziesięciu postulatów Naczelnej Izby Lekarskiej. Zrezygnowano m.in. z zapisu dotyczącego zwrotu nienależnej refundacji, który wzbudzał najwięcej kontrowersji – zapewnia Krzysztof Bąk, rzecznik Ministerstwa Zdrowia.

Faktem jest, że nowe przepisy oraz niechęć lekarzy do wypisywania leków ze zniżką spowodowały trzęsienie ziemi w aptekach. Z raportu firmy Pharma Expert, która bada zmiany na rynku farmaceutycznym w Polsce wynika, że sprzedaż leków refundowanych w grudniu 2012 r. była aż o 41,6 proc. niższa niż w tym samym miesiącu rok wcześniej.

Na razie więc najwięcej zyskuje budżet państwa, który mniej dopłaca do refundowanych specyfików, najmniej zaś pacjent, który albo musi głębiej sięgnąć do kieszeni, albo liczyć na szczęście i dobrą wolę lekarza.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną