Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Maleje, żeby urosnąć

O co gra Leszek Miller

Leszek Miller nie ma łatwego czasu, chociaż styl, w jakim wrócił do polityki po głębokim załamaniu, budzi respekt nawet u jego przeciwników. Leszek Miller nie ma łatwego czasu, chociaż styl, w jakim wrócił do polityki po głębokim załamaniu, budzi respekt nawet u jego przeciwników. Michał Dyjuk / Reporter
Leszek Miller chciałby wrócić do ekstraklasy polskiej polityki. Na razie urządza pokazy siły. Dlatego z SLD musiał odejść Ryszard Kalisz.
Styl, w jakim Leszek Miller wrócił do polityki po głębokim załamaniu, budzi respekt nawet u jego przeciwników.Leszek Zych/Polityka Styl, w jakim Leszek Miller wrócił do polityki po głębokim załamaniu, budzi respekt nawet u jego przeciwników.

W opozycji jest się dlatego, aby przestać być w opozycji – powtarza często Miller. Wielu podejrzewa, że jest to główny motyw działania szefa SLD, który za wszelką cenę chciałby wejść w koalicję z Platformą Obywatelską i zostać wicepremierem w rządzie Tuska. Tylko szabel dziś brakuje. A czy będą w przyszłości?

Leszek Miller nie ma łatwego czasu, chociaż styl, w jakim wrócił do polityki po głębokim załamaniu, budzi respekt nawet u jego przeciwników. Warto przytoczyć choćby opinię Ludwika Dorna ze świątecznego wydania „Polska The Times”: „To jedyny znany mi przykład politycznego zombie, który powrócił do życia, ale przed nim trudne zadanie: uregulowanie kwestii sukcesji w SLD i wychowanie rzeszy następców”. Jeśli zdoła tego dokonać – uważa Dorn – to przejdzie do historii lewicy. Z Dornem współbrzmi Andrzej Celiński. W styczniu na łamach „Rzeczpospolitej” napisał: „Leszka Millera, jednego z największych polityków minionego dwudziestolecia trzymają w kleszczach mali ludzie, a on woli karleć, niż walczyć”. Celiński chciałby walki o wielkie lewicowe idee, z którymi, nawiasem mówiąc, cała europejska lewica ma dziś problem, a Miller musi „karleć”, aby zmagać się z codziennością polskiej polityki.

Te zmagania Millera obserwujemy od kilku miesięcy, od chwili gdy – po latach błędów niezrozumiałych jak na polityka tak doświadczonego (start do Sejmu z list Samoobrony, próby zakładania własnej partii) – wrócił na fotel szefa SLD. Jako ostatnia deska ratunku przed zupełną degradacją partii, do czego doprowadziła „młodzieżówka” Grzegorza Napieralskiego, kochająca PR i kompletnie wyzbyta programowych treści.

Sam wybór Millera na szefa partii podniósł notowania SLD, ale potem, jak powszechnie uznano, uderzył głową sufit – 10 proc. poparcia, w porywach do 15, to za mało na poważny udział we władzy. I właściwie nic nie pomagało i nadal nie pomaga: ani wspólne odśpiewanie z Piotrem Dudą frazy „ a mury runą” i powrót do ścisłego sojuszu ze związkami zawodowymi, ani walka z podwyższeniem wieku emerytalnego, ani mnożenie postulatów socjalnych, w tym podniesienia płacy minimalnej.

Nie pomagało odżegnywanie się od własnej przeszłości, czyli okresu względnego liberalizmu. Wtedy jako premier obniżał stawkę podatku dla przedsiębiorców i nawet głośno mówił o podatku liniowym, a teraz woła, że tylko podatek progresywny z wysoką stawką dla najzamożniejszych jest sprawiedliwy. Nie pomaga nawet nieprzejednana postawa wobec PiS. Tu Leszek Miller pozostaje najbardziej w całej polskiej polityce konsekwentny, bardziej niż Platforma czy kluczące PSL.

Bo Miller w pewnych sprawach bywa pryncypialny i ma charakter. I to docenia wielu. Nie jest tajemnicą, że szanuje go premier Donald Tusk, a Miller zwyczajnie Tuska lubi, a momentami podziwia. On, kiedyś żelazny kanclerz, nie boi się powiedzieć (w książce wywiadzie, jaki przeprowadził z nim Rober Krasowski), że „żaden premier z wyjątkiem Tuska szczególnie mi nie zaimponował, włącznie z samym sobą, bo przecież wiem, ile rzeczy mogłem zrobić lepiej”. Jest zresztą Leszek Miller rzadkim w naszym życiu publicznym politykiem, który budzi szacunek w innych ugrupowaniach, nawet będących z nim w ostrym sporze czy ciągle marzących o jakiejś spóźnionej dekomunizacji.

Czasem można wręcz odnieść wrażenie, że najwięcej przeciwników ma wśród członków własnej partii, ale powstrzymują się oni z publiczną krytyką szefa (kuluarowo usłyszeć można, że Miller jest „cyniczny do bólu”, „najbardziej cyniczny z polskich polityków”). Zdają sobie sprawę, że w SLD nie ma dziś nikogo, kto potrafiłby partię ustabilizować i sprawić, że ma przynajmniej to trzecie miejsce na wyborczym pudle. W tej sprawie jednym głosem mówią Janusz Zemke, dziś eurodeputowany i niezwykle lojalny członek SLD, który nigdy nie weźmie udziału w żadnym rozłamie czy intrydze mającej osłabić szefa partii, ale też i Ryszard Kalisz, który przyznawał, że choć wiele go z Millerem różni, to jest on dobrym szefem partii; dopuszcza do wewnętrznych dyskusji, pracuje w terenie. Nie było jednak wątpliwości, że jeśli Kalisz wybierze lojalność wobec Kwaśniewskiego i Palikota lub choćby takie powstanie wrażenie, nie znajdzie w Millerze obrońcy.

Miller widział, jak rozpadała się potęga SLD, nie tylko jako skutek ciosów zewnętrznych (afera Rywina), ale głównie poprzez spory wewnętrzne. Miller nie zwykł się w takich sprawach poddawać i zapominać. Dlatego Kalisz, mimo swojej popularności, musiał zostać z SLD usunięty.

Wotum nieufności

Konflikt Leszka Millera z Aleksandrem Kwaśniewskim jest tak głęboki, bo były premier jest przekonany (i zapewne ma sporo racji), że to były prezydent namówił Marka Borowskiego do założenia SdPL, co było ostatecznym ciosem w plecy Sojuszu i jego szefa osobiście. Wydaje się, że od tego czasu Miller działa w poczuciu ciągłego zagrożenia ze strony Kwaśniewskiego.

Można by sądzić, że ojcowie założyciele SLD znają nawzajem swoje najczulsze miejsca i gdy chcą przeprowadzić jakiś polityczny projekt, powinni te miejsca chronić szczególnie. Kwaśniewskiemu najwyraźniej owej wrażliwości zabrakło, kiedy już dwukrotnie próbował podporządkować Millera Januszowi Palikotowi, z przesłaniem, że chce przyczynić się do budowy w Polsce lewicy, która zdoła wygrać wybory. To musi brzmieć jak wotum nieufności wobec byłego premiera. Bo też dosłownie znaczy to tyle: Miller nic nowego nie wniesie, Palikot to jedyny dziś powiew świeżości.

 

Może w pierwszym ruchu po wyborach (zakończonych klęską Sojuszu i triumfem Palikota) wzywanie do natychmiastowej jedności było jakoś uzasadnione. Ale już projekt Europa Plus, ogłoszony wyłącznie po to, by rzucić linę ratunkową tonącemu Palikotowi, był błędem. Kwaśniewski zaufał Palikotowi, który zdecydowanie przeliczył się w swej grze o usunięcie Wandy Nowickiej, i znalazł się w tarapatach. Miller miał go właściwie na deskach. Pozostawało Ruchowi te kilka procent wyborców ostro antyklerykalnych, dla których Leszek Miller nigdy nie będzie wiarygodny, bo choćby w ograniczaniu kościelnych przywilejów ma zdecydowanie mniej zasług niż nielewicowy przecież rząd Tuska.

I dla tych kilku procent Kwaśniewski zaproponował Millerowi skok w nieznane, a może nawet w polityczny niebyt. Bo jeśli projekt Europa Plus miałby być czymś więcej niż szybowcem dla kilku osób do Parlamentu Europejskiego, to szyld SLD musiałby zniknąć. Ten manewr nie mógł się udać. Miller musiał walczyć.

Gdyby Kwaśniewski postępował rozważniej, szef SLD miałby kłopoty. Nie jest tajemnicą, że do tzw. Listy Kwaśniewskiego przymierzało się wielu znaczących, doświadczonych polityków lewicy. – Jeśli Kwaśniewski zrobi swoją listę, natychmiast się do niego przenoszę, Miller zostanie sam – deklarował mi, nie ukrywając zresztą zadowolenia, jeden z najważniejszych polityków Sojuszu. Na razie cofnęli się lub deklarują wierność SLD. Bo po prostu nie chcą iść do Palikota i nie chcą samego Palikota.

Cezary Olejniczak, brat eurodeputowanego Wojciecha Olejniczaka, którego Kwaśniewski osobiście protegował do Sejmu, mówi wprost: – Ruchu Palikota nie ma w terenie, Europę Plus próbuje zakładać dawny członek SLD, który przeszedł do Palikota i szacunkiem w terenie się nie cieszy. Jest klub w Sejmie, który wymyśla a to liberalizację prawa narkotykowego, a to obniżenie granicy wieku głosowania. Mam 35-hektarowe gospodarstwo niedaleko Łowicza, szacunek otoczenia, na który pracowali rodzice i ich rodzice, mam dzieci i wiem, jakim problemem są dziś narkotyki w szkole. Wiem też, jak jest z dojrzałością młodzieży, jakie są kłopoty wychowawcze. To nie są postulaty dla mnie, to wcale nie jest żadna prawdziwa lewica. U Palikota lewicowców można na palcach jednej ręki zliczyć, a z jego programem u mnie w terenie nie mam czego szukać i oddam znów pole PiS, które coraz silniej wkracza na wieś.

Cios za ciosem

Hasło: jedność lewicy, ale bez Palikota, dość dobrze przyjmuje się w lewicowych kręgach i to jest pierwszy sukces Leszka Millera, który stara się wykorzystać każdy błąd Europy Plus. Feministki poczuły się obrażone na Palikota z powodu Wandy Nowickiej? Miller natychmiast przygarnął – organizowany od pewnego czasu przez Katarzynę Piekarską jako inicjatywa ponadpartyjna – Sejmik Kobiet Lewicy i w Sali Kongresowej wręczał paniom „stalowe goździki przewodniczącego”. Feministki mówiły dotychczas, że Miller jest seksistą, teraz coraz częściej słychać, że seksistą jest Palikot.

Chce Kwaśniewski jedności? To otrzyma zaproszenie na Programowy Kongres Lewicy, gdzie na apel Józefa Oleksego ma zgromadzić się na Stadionie Narodowym blisko 130 różnych organizacji. Zaproszenie dostanie też Piotr Duda, ale Palikot już nie. Będzie miał Kwaśniewski problem – pojawić się czy nie? Miller nie odpuszcza żadnej okazji, aby postawić byłego prezydenta w trudnej sytuacji.

Zmienia też ton swoich wystąpień. Zdecydowanie radykalizuje się. Jego wystąpienie na ostatnim posiedzeniu szerokiego kierownictwa partii to cios za ciosem nie tylko w rząd (Miller unika jednak personalnego atakowania Tuska, widać ta nić sympatii nie pękła), ale nawet w głoszone przez siebie hasła. SLD chce być postrzegany jako partia wyjątkowo proeuropejska, domagająca się szybkiego przyjęcia euro, a tu Miller biadoli, że bezrobocie takie, że młodzież emigruje (czy w ramach UE w ogóle można mówić o emigracji?) i już nawet nie wie, kto jest premierem w Polsce, bo dla niej premierem jest Cameron lub kanclerz Merkel. Jak na szefa rządu, który walczył o otwarcie rynków pracy dla Polaków, to argumenty dość niezwykłe.

Opozycyjność totalna ma swoje zalety, choć PiS czy Solidarnej Polski Miller i tak nie prześcignie. Miller zwykle zważał na realia, więc pewnie dostrzega, że tylko z PO będzie mógł powrócić do władzy, zwłaszcza gdyby ludowcy się mocno w wyborach potknęli, co nie jest wykluczone. Po swoich przejściach z PSL taką koalicję może przełknąć nawet Jarosław Gowin. Miller uchodzi za polityka przewidywalnego, takiego, z którym można się dogadać i który słowa dotrzyma. Na tym też polega jego wartość na politycznej scenie. Ale zbytniego populizmu jednak przyszła koalicja PO-SLD może nie przełknąć. Do wyborów daleko, ale zbyt wiele obietnic, pochopnych deklaracji, zbyt wiele twardych słów dodatkowo obciąża Millera w mozolnej drodze do władzy.

Polityka 15.2013 (2903) z dnia 09.04.2013; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Maleje, żeby urosnąć"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną