Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Pomniki z krwi i kości

Polskie tabu: rysy na biografiach bohaterów

Mycie zdewastowanego pomnika pułkownika Ryszarda Kuklińskiego w  Krakowie. Mycie zdewastowanego pomnika pułkownika Ryszarda Kuklińskiego w Krakowie. Artur Barbarowski / EAST NEWS
Konflikt wokół albumu IPN o rotmistrzu Pileckim, kuriozalne spory o przywództwo strajku w 1980 r. czy dyskusje na temat relacji łączącej legendarnych bojowników z czasów okupacji, „Zośkę i „Rudego”, pokazują, jak trudno w dorosły sposób rozmawiać o polskich bohaterach.
Jeśli Józef Piłsudski ma na swoim politycznym koncie zamach stanu, a potem twierdzę brzeską i Berezę Kartuską, to przestaje być wielkim bohaterem?Paweł Kabański/Flickr CC by 2.0 Jeśli Józef Piłsudski ma na swoim politycznym koncie zamach stanu, a potem twierdzę brzeską i Berezę Kartuską, to przestaje być wielkim bohaterem?

Historii nie tworzą bogowie, lecz ludzie, którzy do swojej wielkości dochodzą nieraz zygzakami i którzy mają jakieś życie prywatne i intymne, czasami dość skomplikowane. I którzy noszą w kieszeniach „brudne, wilgotne chustki do nosa”. Na postumentach miejsce należy im się za to, co zrobili wielkiego i heroicznego, ale w ich życiorysach zdarzają się też wątki mniej chwalebne czy całkiem ciemne. Rzecz w tym, by tego rodzaju wiedza nie przesłaniała wielkości dokonań i zasług. To jakaś zbiorowa neuroza każe widzieć postaci tylko w czarno-białej tonacji, gdzie reaguje się histerią na każdy półcień, szarość, rysę na pomniku.

Narodowy infantylizm w postrzeganiu przeszłości polega na chęci obcowania wyłącznie z aniołami i demonami, z baśniową krainą dobra i piekielnego zła. Szara strefa jest w takim ujęciu domeną ludzi małego serca, wynika z moralnego relatywizmu, a może i zdrady. Prawdziwy, pełny obraz postaci jest odrzucany, jako poznawczy dysonans, który narusza ugruntowaną i oswojoną już wizję, pełniącą w dodatku często jakąś terapeutyczną rolę w leczeniu narodowych traum. Gorąca obrona własnych bohaterów wiąże się zresztą często z próbami zrzucenia z cokołów bohaterów ideowo obcych.

Znany brytyjski historyk i zagorzały konserwatysta Paul Johnson w swojej książce „Intelektualiści” (wydana w Polsce w 1994 r.), która stała się wzorem dla wielu polskich prawicowców, prześledził życie prywatne największych oświeceniowych i postoświeceniowych (apage satanas!) europejskich myślicieli i twórców. I odkrył w nim rzeczy haniebne i wstydliwe. Rousseau, Marks, Ibsen, Lew Tołstoj, Bertolt Brecht, Bertrand Russel, Jean-Paul Sartre… Zawyrokował zatem, że należy ich wyrzucić z bibliotek i naszej pamięci, nie wolno do nich sięgać i na nich się wzorować, koniec.

Naturalnie, nie jest ani potrzebne, ani też skuteczne unikanie wiedzy o wszystkich faktach i okolicznościach życia ludzi wielkich. Błędem byłoby nie widzieć tych wszystkich wstydliwych czasami kwestii, one wręcz pozwalają lepiej zrozumieć oraz autentycznie szanować wielkość i wyjątkowość, mimo wszystko i ponad wszystko. Ale postawa Johnsona lokuje się na drugim biegunie: jeśli odkryjemy coś paskudnego, won z panteonu, zwłaszcza jeśli nam z bohaterem nie po drodze ideowej. Jeśli jednak chodzi o naszych bohaterów, to lepiej nie grzebać, nie ma potrzeby, to są święci. Jak się już kogoś uzna za bohatera, to do końca i bez żadnych warunków. I bez procedury odwoławczej.

Powstaje nieprawdziwy obraz człowieka, który, paradoksalnie, właśnie przez to idealizowanie jest traktowany instrumentalnie, staje się nośnikiem zewnętrznych, narzucanych przez „idealizatorów” treści, czy chciałby tego, czy nie. Bywa, że pod pozorem wymuszania szacunku dla bohatera kryje się pragnienie jego zawłaszczenia i użycia do współczesnych gier.

Święci narodowego kościoła

O takiej postawie hagiograficznej pisał jeszcze przed wojną Ksawery Pruszyński: „W naszych bowiem monografiach postać opiewana staje się zarazem rycerzem bez skazy, jaśnieje nudą wszelkich cnót świata, jest wolna od wszystkich win i błędów, słowem, staje się prawdziwym świętym, jeśli nie katolickiego, to na pewno narodowego, polskiego kościoła”. Pruszyński pisał te słowa po słynnych próbach odbrązowienia Sobieskiego i Niemcewicza, które wyszły spod piór Boya i Karola Zbyszewskiego i które spotkały się z zajadłymi atakami, z wielu zresztą stron.

Oczywiście, w każdej masowej, stabloidyzowanej kulturze oraz w ogniu bezpardonowej walki politycznej odbywa się nieustanne polowanie na sensacje i haki, którego ofiarą stają się także bohaterowie z przeszłości i współcześni. Robi się tak dla zwiększenia swojej atrakcyjności dla gawiedzi i dla zysku, a w polityce celem pognębienia konkurentów, gdy ci akurat szczycą się jakimś swoim herosem. Można próbować tego rodzaju praktyki wziąć w nawias, rozumiejąc ich intencje, najlepiej jednak konfrontować się z nimi, uodporniać się na nie poprzez odważne stawianie pytań i szukanie właściwej proporcji ocen. I tu nawet mniejsza o skryte życie prywatne i alkowiane, przede wszystkim chodzi o to publiczne, najważniejsze dla pamięci narodowej.

Jeśli dzisiaj Lech Wałęsa bulwersuje opinię publiczną w niepokojącym ciągu swoich wypowiedzi, a to o związkach partnerskich, a to o zasługach i przebiegu strajków sierpniowych w 1980 r., nie mówiąc już o wcześniejszych peregrynacjach Bolka, to czy przestaje być najważniejszą postacią historycznej Solidarności? Jeśli Józef Piłsudski ma na swoim politycznym koncie zamach stanu, a potem twierdzę brzeską i Berezę Kartuską, to przestaje być wielkim bohaterem niepodległościowym i zwycięzcą bitwy warszawskiej? Czy Roman Dmowski, który stworzył – mówiąc z celową przesadą – polski nowoczesny nacjonalizm i antysemityzm, przestaje być wielkim dyplomatą, który w Wersalu zadziwił całą Europę, zabiegając z niezwykłym talentem i konsekwencją o kształt zachodnich granic Polski?

To tylko skróty myślowe, kryją one w sobie bardzo złożone treści i czyny, wielkie osiągnięcia i olbrzymią pracę. Te czyny i osiągnięcia to efekt woli, charakteru i myśli ponadprzeciętnych. Za to potomni stawiają pomniki, choć znajdą się i tacy, co zrozumiałe, którzy będą je omijali albo chodzili pod nie, by protestować.

Wymienione przykłady mają w uproszczeniu jedną wspólną cechę – najpierw bohaterstwo, potem niezbyt chwalebne jego epigoństwo. Można powiedzieć, że każda z tych opowieści ma w sobie jakąś granicę wewnętrzną, „po” jest inaczej niż „przed”.

Są jednak życiorysy, w których te dwie linie biegną obok siebie, plączą się ze sobą, zmuszają do poszukania jakiejś innej miary moralnej. Choćby Aleksander margrabia Wielkopolski; można go pokazać jednocześnie jako zdrajcę i jako patriotę. Choćby Stanisław Mikołajczyk, który na warunkach pojałtańskich próbował walczyć o prawdziwie wolną i demokratyczną Polskę, współdziałając i jednocześnie walcząc z komunistami, a przez wychodźczy Londyn był uznawany za zdrajcę. Wojciech Jaruzelski firmował stan wojenny, ale potem zgodził się na Okrągły Stół i dotrzymał poczynionych tam ustaleń. To w tym kontekście o innej postaci tamtego reżimu, Czesławie Kiszczaku, Adam Michnik powiedział „człowiek honoru” – jak jasno wynika z kontekstu tej wypowiedzi, miał na myśli właśnie dotrzymanie ustaleń z demokratyczną opozycją.

Do dzisiaj spotykają Michnika za to stwierdzenie prawicowe szyderstwa, ale naczelny „Wyborczej” próbował oceniać jakiś wycinek, wybrał jeden moment życia byłego komunistycznego ministra i ocenił, że w tym przypadku zachował się uczciwie. Nie oznaczało to, że za inne sprawy Kiszczak nie może ponieść odpowiedzialności. A co zrobić z Edwardem Gierkiem, o którym wyrażał się dobrze nawet Jarosław Kaczyński i który dla wielu Polaków jest obiektem nostalgii i ciepłych uczuć? A przecież był to komunistyczny gensek, stosując terminologię „obozu niepodległościowego” – sowiecki namiestnik, który zarządzał antydemokratycznym reżimem.

Zarzut panświnizmu

Pomijając już komunistycznych bonzów z aparatu władzy, wiele postaci, ważnych dla historii narodowej, nie pretenduje do pomników i do panteonu, bo właśnie są za trudne, za bardzo skomplikowane, nie da się ich uprościć do jednego i czytelnego symbolu. A jeśli nawet ktoś by te pomniki próbował stawiać, kierując się swoim rozumieniem polityki i swoją wdzięcznością, spotkałby się z gwarantowanym i wściekłym atakiem, przed którym nie sposób byłoby się obronić prostą opinią, wymagałoby to rozwiniętych wywodów. A taka mowa to na pewno nie w sprawie pomników.

Długa jest lista niebanalnych i wybitnych działaczy politycznych i społecznych, ludzi sztuki i kultury, którzy byli uwikłani w historię kraju, tego bez państwa bądź z państwem, ale słabym i szamocącym się ze sobą. Przynajmniej od dwóch stuleci za małego na wielkość i za dużego, by uchylić się od odpowiedzialności za historię. Niby mamy nadzieję, że dzisiejsza współczesność daje szansę na jakieś nowe otwarcie, ale niestety czynimy wiele, by szamotanina nadal trwała.

Daje ona o sobie znać w nieustającej dyskusji, raczej kłótni, o zmianę nazw ulic, o miejsce pochówku, o miejsce w kanonie lektur szkolnych, o prawo do miejsca na cokołach i o ich umiejscowienie, wreszcie o prawo do odkrytej i uczciwej dyskusji o winach i zasługach polityków i wieszczów.

Lista jest długa i nie ma jej końca. Znaleźli się na niej wspominani już wyżej, a także Miłosz i Szymborska, Kołakowski, Iwaszkiewicz, Gombrowicz, Brzechwa, Bruno Jasieński, Kuroń, Kapuściński, Kukliński, wreszcie czczony, ale i krytykowany Lech Kaczyński. Każda z tych kłótni zawiera w sobie znaki ideologiczne i doraźne sensy polityczne. W najbardziej wulgarnej wersji całkowicie niwelują one złożoność wywołanych postaci i ich dorobek, odmawiają jakiejkolwiek wielkości i zasług, operują wyłącznie dwoma znakami: plusem i minusem.

Jeszcze czeka nas długa droga do normalności kultur obecnych w wielu tradycjach na świecie, na przykład w Anglii czy we Francji, gdzie w przestrzeni publicznej współwystępuje pamięć o poprzednikach i wybitnych postaciach, które symbolizują nieraz bardzo przeciwstawne czyny i myśli, ale zawsze ważne dla historii narodowej i powszechnej. Ponadto współczesna kultura jest w ogóle krytyczna i przekorna wobec zastanych hierarchii, tak wobec tradycyjnego, mocarstwowego patriotyzmu, jak i wobec postaci, które taką wersję patriotyzmu mają swoim nieskalanym obliczem utwierdzać.

Publicysta „Rzeczpospolitej” Filip Memches widzi tylko ciemne strony takiej postawy, pisząc: „Krytyczna autorefleksja jest z pewnością Polakom potrzebna. Tyle że może przynieść opłakane skutki, kiedy służy uzasadnieniu cynicznego poglądu o tym, że właściwie wszyscy jesteśmy świniami”. To kwintesencja pesymistycznej prawicowej postawy, według której najdrobniejsze zastrzeżenie niszczy całość, każdy wytknięty grzech czy grzeszek ma dowodzić, że z bohatera z prawicowego panteonu chce się zrobić świnię, w domyśle – na swoje podobieństwo. To działa także w drugą stronę – jeżeli prawica uzna kogoś za łajdaka, nie liczy się żadna okoliczność łagodząca i umysłowa komplikacja, każda jest odrzucana i wyszydzana.

Weryfikacja bohaterów

Ale dominujący, liberalny trend jest teraz inny, wprowadza niuanse, neguje zbiorową odpowiedzialność, wyjmuje jednostki z machiny dziejów, ze wspólnot i ze stereotypów. Szuka się tego, co wyjątkowe, różnicujące, dzieli się życie postaci na etapy, bada motywacje. Stosuje się też kryteria do tej pory odrzucane jako ahistoryczne. Nawet bohaterom sprzed wieków wytyka się dzisiaj łupiestwo, nieliczenie się z ludzkim życiem, zaborcze wojny, okrucieństwo. Spotyka to takie spiżowe w swoich krajach postaci jak Napoleon czy Bolesław Chrobry. Churchill jest teraz krytykowany za bombardowanie Drezna, a belgijski król Leopold II za nieludzką tyranię w Kongu.

To, co całkowicie mieściło się w obyczajach i realiach swojej epoki, po latach podlega weryfikacji, jest przepuszczane przez filtr współczesnej wrażliwości i moralności. Dlatego dyskutuje się na przykład, czy Jeremi Wiśniowiecki był narodowym bohaterem, czy raczej palownikiem bez sumienia i litości. Ale z drugiej strony takie współczesne spojrzenie bywa bardziej wyrozumiałe, nie dla zbrodni, ale dla ludzkich słabości, załamań, niekonsekwencji. Uznaje ekspiację, prawo do zmiany postawy i poglądów, do poprawy i pokuty. W dzisiejszej optyce mniej jest bohaterów bez skazy, ale też mniej postaci bezpowrotnie skreślonych i wypędzonych z narodowej pamięci. Ocena staje się pełniejsza, ma więcej wymiarów. Nie oznacza pobłażania, ale też wolna jest od doktrynalnej zapiekłości.

To dobry kierunek, dający więcej szans na uczciwe interpretowanie historii. Nie jest to, jak twierdzi wspomniany publicysta „Rzeczpospolitej”, „odbrązawianie bohaterów narodowych i profanowanie narodowych świętości”, ale nadawanie im współczesnych znaków, poddawanie próbie wytrzymałości według dzisiejszych kryteriów przyzwoitości. Taka procedura pozwala ocenić, jak blisko nas naprawdę są dawni bohaterowie, czy można się z nimi bez taryfy ulgowej bez relatywizowania utożsamić.

Każda kultura ma swoje tabu i ograniczenia, swoje panteony, nie warto ich naruszać bez potrzeby. Ale ta tradycja nie może być zastygła na wieki, podlega nieustannej przemianie i ewolucji, nawet jeśli spotyka się to z oporem. Może i u nas już są tego pewne pozytywne przejawy, choćby gdy 11 listopada ubiegłego roku z uznaniem, aczkolwiek nie bez krytyki, przyjmowano marsz prezydenta Bronisława Komorowskiego, który oddawał hołd Piłsudskiemu, Witosowi, Dmowskiemu, Wyszyńskiemu, Grotowi-Roweckiemu. Zapewne w swojej intencji pokłoniłby się też i innym pomnikom, gdyby one tam stały: Korfantego, Niedziałkowskiego, Sikorskiego, Narutowicza, Grabskiego, Kwiatkowskiego, Becka... W każdym razie prezydent dawał tymi swoimi gestami do zrozumienia, że jest dla nich wszystkich godne miejsce we wspólnej pamięci.

Następne pokolenia będą stawiać pomniki wedle swojej miary i swoich sposobów myślenia. Miejmy nadzieję, że będą to jednak pomniki z krwi i kości, wielkich ludzi i wielkich Polaków, a nie bóstw, o których już sama dyskusja jest traktowana jak świętokradztwo. Bo bóstw jest i będzie coraz mniej, a coraz więcej żywych postaci prawdziwej historii.

Polityka 23.2013 (2910) z dnia 04.06.2013; Polityka; s. 19
Oryginalny tytuł tekstu: "Pomniki z krwi i kości"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną