Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Kraj dwóch premierów

Tusk czy Kaczyński - kogo wybiorą Polacy?

Jarosław Kaczyński, podczas weekendowego kongresu PiS, wygłosił dwa exposé przyszłego premiera, jakby tuż przed głosowaniem nad wotum zaufania. Jarosław Kaczyński, podczas weekendowego kongresu PiS, wygłosił dwa exposé przyszłego premiera, jakby tuż przed głosowaniem nad wotum zaufania. Michał Chwieduk / Reporter
W Platformie wszyscy wpatrują się w jeden punkt podziałki na słupku partyjnych sondaży – z liczbą 20 proc. Panuje przekonanie, że jeśli spadną poniżej tego progu, to koniec.
Donald Tusk nadal czyni wrażenie, że wierzy w szanse przedłużenia hossy dla Platformy, że w momencie wyborów Polacy znowu ją poprą, wbrew swoim narastającym wątpliwościom i rozczarowaniom.Andrzej Grygiel/PAP Donald Tusk nadal czyni wrażenie, że wierzy w szanse przedłużenia hossy dla Platformy, że w momencie wyborów Polacy znowu ją poprą, wbrew swoim narastającym wątpliwościom i rozczarowaniom.

To magiczny pułap. Wiele sondaży potwierdza, że żelazny elektorat Platformy to od kilku lat właśnie ok. 20–22 proc., a cała reszta to pospolite ruszenie, między wyborami jest go mniej, ale do urn przychodzą. Często, kiedy sondowano nastroje, pytano o oceny rządu, o ministrów, którzy akurat popadli w koszmarne kłopoty, o afery związane z Platformą, o wiarygodność raportu Millera, to chwiejni wyborcy potrafili się odwrócić, ale ta jedna piąta była zawsze twarda: rząd pracuje dobrze, nie należy odwoływać, podoba mi się, nic się nie stało, dobry raport… Jeśli zatem nawet ten najtwardszy anty-PiS zacznie się kruszyć, to znak, że nadchodzi wielka polityczna zmiana.

Na konwencji Platformy w Chorzowie premier Tusk chciał ten proces powstrzymać. Przypomniał podstawowe zasady swojej partii: „centrowość”, „wierność tradycji” i „nowoczesność”. Próbował zdefiniować platformerski patriotyzm: biało-czerwona flaga, pod którą idzie się do zwycięstw, a nie do klęsk, Polska jako kraj, gdzie „każdy dobrze się czuje”, gdzie różnice poglądów nie oznaczają agresji. Mówił, że pod rządami Platformy nie będzie regulowania życia obywateli od narodzin, przez łóżko, do śmierci. Wspomniał o „pozytywnej energii” swojej partii, czerpanej także ze Śląska, który w wystąpieniu Tuska odegrał zasadniczą rolę (może przesadnie, co w komentarzach wzbudziło ironiczne uwagi w rodzaju „Wszyscy jesteśmy Ślązakami”) jako poligon i motor zmian w całym kraju. Brzmiało to trochę górnolotnie, czasami zbyt sentymentalnie, jakby Tusk wprost mówił: uwaga, chcę odzyskać sympatię. No i wciąż pojawiał się wątek spraw wewnętrznych partii, o tym kiedy można spierać się, a kiedy trzeba być jak jedna pięść. Wydaje się, że Tusk wciąż przecenia znaczenie sytuacji wewnątrz Platformy dla wyborców, zapominając, że ważna jest nie kuchnia, ale jakość potraw.

Pan Tusk i spółka

Jarosław Kaczyński natomiast, podczas weekendowego kongresu PiS, wygłosił dwa exposé przyszłego premiera, jakby tuż przed głosowaniem nad wotum zaufania. Nie był przy tym skrępowany żadnymi ograniczeniami budżetu, międzynarodowymi zobowiązaniami czy urzędniczą koniecznością zachowania umiaru w słowach. Zarysował więc wizję kraju uwolnionego od poprawności politycznej, prowadzącego zwartą politykę historyczną opartą na dumie, nie wstydzie, z patriotycznymi szkołami, z dotowaniem odpowiednich treści w mediach i nauce przez mający powstać Instytut Wolności Obywatelskiej, z programem, „który doprowadzi do tego, że będzie praca, będą mieszkania, dobra służba zdrowia, uczciwy wymiar sprawiedliwości, promowana będzie rodzina i godność narodowa”.

Ma to być kraj, który nie pozwoli na utratę suwerenności na rzecz „jednej z europejskich stolic”. Nowa władza zajmie się regionami, które zostały najbardziej zniszczone przez transformację, „a więc Śląsk, a więc Łódź”. Lepsze ma być szkolnictwo wyższe i dyscyplina w szkołach, artyści nie będą już chodzić głodni, chłopi nie stracą swojej polskiej ziemi. Nie obyło się bez ulubionych insynuacji: „ci, którzy…”, pan Tusk się boi i „pewnie wie dlaczego”.

To, że takie przemowy i taka wizja państwa, jak się mówi w Rosji, „suwerennej demokracji”, coraz lepiej trafiają do odbiorców, pokazuje, że atmosfera w kraju się zmienia. Że – być może w warunkach kryzysu – osłabił się społeczny filtr na taki softautorytaryzm w stylu Orbána.

Potwierdza to tegoroczna Diagnoza Społeczna zawierająca dane o zmianie nastawienia Polaków w kilku ważnych kwestiach w porównaniu z latami poprzednimi. Na przykład rośnie nieufność do demokracji, ludzie wzmacniają swoją skłonność wsobną, tzn. zajmują się przede wszystkim sprawami i interesami, które ich bezpośrednio dotyczą. Rośnie swojska Polska szwagrów, wąskich grup rodzinnych, towarzyskich, środowiskowych. Tam szuka się obrony przed państwem, politykami, urzędnikami. Zewnętrzny świat jest traktowany jako wrogi albo obojętny. W takim świecie może więc rządzić od biedy i Kaczyński, który, jak napisał jeden z internautów na prawicowym zresztą portalu, „obiecuje to, co ludzie chcą usłyszeć, plus 10 tys. pomników”. Jak wynika z przemówienia na kongresie – plus jeszcze kilka nowych muzeów i ministerstw.

Z drugiej strony będą się wzmacniać wszelkie działania radykalne, co już widać na młodzieżowej prawicy, oraz te propozycje i plany, które zapowiadają gwałtowne przemiany państwa, społeczeństwa i narodu – żeby użyć języka PiS. Będą słabnąć liberalno-obywatelskie postawy, gotowość do stawania w obronie podstawowych norm demokracji i wolności, co może mieć przykre konsekwencje właśnie dla Platformy, bo niska frekwencja wyborcza zdaje się dla niej zagrożeniem. Kaczyński z reguły przekonuje na różne sposoby nie tyle do głosowania na PiS, ile do niegłosowania na Platformę. Polega to na ogólnym zohydzaniu polityki w całości, na pokazywaniu mierności życia publicznego, słabości rządzących i katastrofy państwa. Wtajemniczeni z kręgu PiS wiedzą jednak, o co chodzi, i sami się bynajmniej nie zniechęcają.

 

Setna przemiana prezesa

Dwukrotnie, w 2007 i w 2011 r., nie udało mu się zdusić frekwencji. Ale teraz nasiliły się objawy kryzysu (duże bezrobocie, stojące w miejscu pensje). Wzrosło też poczucie, wzmacniane wieloma błędami Platformy, że władza w sumie niewiele może, że jest – strukturalnie – dość bezradna. Że wszystko zależy od indywidualnej zaradności, trzeba sobie poradzić niejako wbrew państwu. Jest w tym rozumowaniu oczywista sprzeczność: władza Platformy jest ukazywana przez PiS jako bardzo słaba, a zarazem ma być diaboliczną, planowo niszczącą państwo siłą, którą należy natychmiast usunąć. Ale te paradoksy przestają już przeszkadzać. Podobnie jak mało kogo śmieszą oczywiste piarowe zagrywki w rodzaju setnego już chyba ocieplania prezesa. Wyborcy to kupują. Jakby chcieli uwierzyć, że PiS wreszcie znormalniał, że nie będzie już szalał, że nie będzie się mścił za Smoleńsk, nie wystawi do swojego rządu Macierewicza czy Fotygi, nie deleguje ponownie do CBA Kamińskiego.

Są to niczym nieuzasadnione oczekiwania: przemówienie Kaczyńskiego w sobotę pokazało, że ma być IV RP, tyle że jeszcze bardziej. Z drugiej strony widać zmęczenie sytuacją, rodzaj obywatelskiej niezgody na bezalternatywność Platformy. Argumenty, że wciąż trwa dokładnie ta sama polityczna walka co w 2007 r., między Polską liberalną, europejską a IV RP, chociaż są nadal prawdziwe, dziwnie tracą moc oddziaływania. A przecież w rozkładzie sił i idei w istocie nic się nie zmieniło. PiS ma wciąż dokładnie ten sam zasób pomysłów na państwo, jaki realizował w latach 2005–07, bardzo wzmocniony jeszcze i zradykalizowany traumą smoleńską oraz długim czekaniem na powrót do władzy. Platforma w sumie też niewiele zmieniła w swoim ogólnym politycznym credo.

Cała reszta to socjotechniczne chwyty PiS mające zdemobilizować elektorat wroga. W Platformie widać rosnącą frustrację spowodowaną tym, że ludzie przestają rozumieć ten oczywisty fakt, że czepiają się szczegółów, „mękolą”, zamiast pojąć, że jedynym prawdziwym beneficjentem „karania Platformy” będzie nie Miller, Kwaśniewski czy Palikot, ale tylko Kaczyński. Kiedy ten zasiądzie w premierowej kancelarii, zaczną się burdy w Brukseli, łomotanina z Rosją, afronty wobec Niemiec, głównej podpory polskiej gospodarki, CBA będzie ścigać korupcję z ekipą kamerzystów, nieliczne reformy PO będą cofnięte, sądy zmienione, prokuratura wyczyszczona, programy szkolne „poprawione”, banki zrepolonizowane, prywatyzacja przejrzana, media odzyskane, konstytucja zmieniona, in vitro zabronione, aborcja zaostrzona itp.

PiS u władzy to murowana awantura, słychać w Platformie, a gwarancja, że Kaczyński rozwiąże jakikolwiek realny problem kraju – żadna. Platformersów do szału doprowadzają częste dzisiaj stwierdzenia, że można już narzekać na Tuska, bo PiS i tak do władzy nie wróci, albo że „nie ma na kogo głosować” – to dla nich przejaw głupoty i nieodpowiedzialności, bo to prosta droga do rządów PiS. Politycy PO wciąż nie mogą uwierzyć, że ludzie dają się nabierać na chwyt w postaci „merytoryczny PiS”. Słychać jednak w Platformie i bardziej zrezygnowany ton: „Jeśli tak bardzo chcą PiS, to niech go mają, my kadencję poczekamy i odpoczniemy, a potem nas znowu wezwą”.

Rozliczanie ciepłej wody

Polacy najwyraźniej uwierzyli w to, co przez ostatnie lata lansowała sama Platforma: państwo powinno być skromne, nie wtrącać się za bardzo i płynąć w głównym nurcie Unii Europejskiej, czerpiąc z tego profity. A jeśli państwo jest małe, słabe i niewiele może, to i rządzący PiS niewiele zaszkodzi, strachy na Lachy – tak można zrekonstruować to myślenie. Tyle że PiS ma zupełnie inną koncepcję państwa: scentralizowanego, omnipotentnego, z potężnymi służbami – i wciąż szuka rewanżu. Ale na razie stosuje mimikrę, podług wskazówek Viktora Orbána, że inaczej się wygrywa wybory, a inaczej rządzi.

Najpierw, za pomocą zręcznego marketingu, trzeba utrzymać wiernych, pozyskać pożytecznych idiotów, resztę uśpić i zdemobilizować, ale tak, aby myśleli, że podejmują własne, przemyślane decyzje o wyborczej absencji. A po zdobyciu władzy część z nich wykluczyć, a część przekonać instrumentami i dobrami, którymi dysponują rządzący.

 

PiS powrócił, kiedy zdawało się, że na trwałe wyłączył się już z konkurencji o władzę, zamknięty w swoich mitologiach i ograniczony do tzw. żelaznego, choć wiernego elektoratu. Kłopot Tuska polegał na tym, że rzekomo nie miał z kim przegrać, więc rozbrajał tym zarówno swój elektorat, jak i partię. A też wystawiał ją na coraz bardziej zasłużoną i dolegliwą krytykę za politykę rządu, za niesprawności państwa, jego instytucji i urzędów, za wszystko, co miało przybliżać Polskę do świata zaawansowanej cywilizacji, konsumpcji i wygodnego życia, a nie bardzo się udawało. Niby Tusk chciał właśnie takiego rozliczania, z działań, a nie z ideologii, o nie się wręcz dopominał, w tych właśnie obszarach znajdował uzasadnienia dla swoich rządów, jakoby racjonalnych i przewidywalnych. W domyśle, w odróżnieniu od rządów PiS sprzed kilku lat. Jest zatem teraz rozliczany z tego, co chciał, i wyszło na to, że woda w kranie nie jest wystarczająco ciepła.

Platforma nie zbudowała żadnej idei zapasowej, nie ma własnej legendy, drugiego spadochronu. Jest rozliczana z każdego niedokończonego wiaduktu czy zalanego tunelu, ponieważ sama takie kryteria ustanowiła. Nie ma innych kryteriów, bo Platforma wyrzekła się ideologii, polityczności, wyrazistych znaków. Może zacznie je tworzyć.

W tej konstrukcji przez lata wszystko zdawało się dobrze ułożone. Platforma blokuje PiS, zakleszczone w swojej politycznej niewydolności, oraz dysponuje wystarczającą przewagą nad wszystkimi innymi formacjami, którym może co najwyżej urządzać casting na koalicjanta. Przez dwie kadencje PSL, a gdyby trzeba było w trzeciej szukać jakiejś roszady, to SLD już czeka w przedpokoju, do którego zresztą został zaproszony. A też rozrzut głosów wyborczych zdawał się tę konstrukcję czynić solidną, dystanse między partiami były wyraźnie wspierane przez społeczeństwo i nawet eksperyment z Ruchem Palikota, po chwilowej zawierusze, tego nie zmienił. I nagle – tąpnięcie.

Kto kogo przetrzyma

To wszystko rozgrywa się w nowym pejzażu społecznym, odmiennym na różne sposoby od tego nawet sprzed dwóch lat. Jest znudzenie ciągle tą samą elitą i partią rządzącą, narastająca niechęć do jej retoryki i argumentów, a też rozczarowanie sposobem wykorzystywania i używania władzy, już zwłaszcza w konkretnych miastach i urzędach. Jest zmęczenie biurokracją, bizantyjskimi procedurami, dziwnymi dla liberalnej władzy. Czy też w ogóle zniechęcenie do polityki postrzeganej coraz częściej jako sztuka sama dla siebie i na użytek klasy politycznej. Tusk stoi zatem przed kilkoma wariantami.

Pierwszy: potwierdzenia przywództwa Tuska w partii, objazd Polski z potwierdzonymi przez Parlament Europejski pieniędzmi z Unii, rekonstrukcja rządu, lepsza komunikacja społeczna, jakieś efektowne obietnice w walce z bezrobociem (to się robi absolutny priorytet) i liczenie na odwrócenie sondaży lub przynajmniej zatrzymanie spadkowego trendu (np. jeśli Republikanie Wiplera zaczną odbierać głosy PiS).

Drugi: przyspieszone wybory (mimo niedawnego zaprzeczenia Tuska) w porozumieniu z PiS i liczenie na wyborczą premię w stosunku do sondaży, tak jak w poprzednich wyborach, bo lepiej odbijać się od poziomu dwudziestu kilku procent niż od kilkunastu. PiS musiałby jednak zrezygnować z zabawnego pomysłu „rządu przejściowego” z premierem Glińskim. Ale jeśli Platformie przestanie spadać w sondażach, Kaczyński na takie wybory może się skusić.

Trzeci wariant: wymiana koalicjanta na SLD już teraz i pójście do wyborów w nowej koalicji – to wersja w sytuacji naprawdę dramatycznej, przy katastrofalnym spadku notowań, może jakiejś frondy Gowina i zarazem utrzymaniu poparcia Sojuszu na poziomie 12–15 proc.

I wariant czwarty: bez Tuska. Przy zasadniczym spadku notowań bunt tzw. trzecich i czwartych miejsc na listach (działaczy niepewnych ponownego wyboru do Sejmu) może skutkować usunięciem Tuska i lansowaniem nowego lidera (Grzegorz Schetyna, Bartłomiej Sienkiewicz?).

Donald Tusk nadal czyni wrażenie (co potwierdził m.in. w wywiadzie dla POLITYKI), że wierzy w szanse przedłużenia hossy dla Platformy, że w momencie wyborów Polacy znowu ją poprą, wbrew swoim narastającym wątpliwościom i rozczarowaniom. A prezes nie wytrzyma i coś chlapnie – to przekonanie jest dość powszechne, jednak jak dotąd jakoś się powstrzymuje. Na razie trwa swoisty pat: Platforma liczy na otrzeźwienie wyborców, a elektorat ma nadzieję na przebudzenie Platformy. Ciekawe, kto kogo przetrzyma.

Polityka 27.2013 (2914) z dnia 02.07.2013; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Kraj dwóch premierów"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną