Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Pomnik nie pomnik

Pomniki „ku czci” można burzyć bezkarnie?

Niszczenie obelisków poświęconych żołnierzom Armii Czerwonej nie jest przestępstwem - uznał właśnie Sąd Rejonowy dla Warszawy Pragi - Północ.

Chodzi o stołeczne monumenty „Wdzięczności Armii Radzieckiej” oraz „Braterstwa Broni”. 17 września 2011 r. (czyli w rocznicę wejścia na terytorium II RP oddziałów sowieckich w 1939 r.) dwaj 19-latkowie oblali je farbą i pokryli napisami „Czerwona zaraza”. Tłumaczyli, że „obecność pomnika prezentującego takie wartości nie powinna mieć miejsca w wolnej Polsce”.

Sędzia Ewa Grabowska, uzasadniając postanowienie o umorzeniu sprawy, przekonywała z kolei, iż posągów tych… nie można uznać za pomniki. Pytała retorycznie, czy „obiekty” te „upamiętniają zdarzenia historyczne czy osoby, którym należy się cześć?”. I odpowiadała: „Te wymuszone pomniki, bo tak należy je nazwać, są jedynie symbolem komunizmu, zakłamanej historii z dziejów Polski oraz (…) namacalnym symbolem sowieckiej przymusowej okupacji” (cytaty za portalem tvp.info). Argumentem miało być i to, że w pobliżu figury „Braterstwa Broni” znajdowały się siedziby urzędów, „w których sowiecki aparat bezpieczeństwa dokonywał represji na obywatelach polskich”. Zdaniem sądu „trudno przyjąć”, by skłaniało to mieszkańców Warszawy do poczucia wdzięczności.

Sąd zasugerował w końcu, że „obiekty >>Wdzięczności Armii Radzieckiej<< oraz >>Braterstwa Broni<< powinny ulec rozebraniu, tym bardziej, iż takie wnioski były składane już dwukrotnie”.

Argumentacja stołecznego sądu – prócz wątpliwości natury czysto prawniczej – dowodzi braku wiedzy historycznej, zmysłu państwowości i zwykłej ludzkiej wrażliwości. Wpisuje się też w narastającą tendencję do ideologizacji ocen i przedstawiania przeszłości wyłącznie w czarno-białych barwach. Tendencję komu jak komu, ale sądowi Rzeczpospolitej nieprzystającą.

Otóż, proszę Wysokiego Sądu, dla mnóstwa ludzi żyjących pod okupacją nazistowską (chociażby dla resztek ukrywających się przed Zagładą obywateli polskich pochodzenia żydowskiego) wejście oddziałów Armii Czerwonej było jednak wyzwoleniem. Polskę Ludową trudno zaś – pomimo oczywiście zaborczego i totalitarnego charakteru Związku Sowieckiego – nazwać państwem okupowanym. Zależność reżimu w Warszawie od Moskwy miała inny wymiar niż status Polski pod władzą Hitlera. Poważni historycy nie bez powodu używają tu najczęściej terminu „państwa o ograniczonej suwerenności”.

O ile też można uznać, że totalitaryzm komunistyczny sławiły pomniki Lenina czy Dzierżyńskiego, to trudno przyjąć, że identyczną funkcję indoktrynacyjną pełnią monumenty poświęcone rosyjskim żołnierzom – zwłaszcza dziś, kiedy nie ma już ograniczeń cenzuralnych w tej mierze.

Można nawet pokusić się o tezę, że pomniki takie przypominają o złożoności historii i tragizmie ludzkich losów. Bo – jak przy okazji tej sprawy przypomniał Andrzej Kunert, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa – choć wejście Armii Czerwonej do Polski nie przyniosło tu prawdziwej wolności, to trzeba pamiętać o rosyjskich żołnierzach, którzy tu zginęli. Zwłaszcza, że oni sami w ogóle nie mieli szans zakosztować wolności w swoim kraju.

Szczęśliwie dzieje III RP znają przypadki godnego – i zgodnego z umowami międzynarodowymi – rozwiązywania takich kwestii. Ot, choćby przenoszenia monumentów na żołnierskie cmentarze. Chyba, że i ta świętość, jaką jest miejsce pochówku, przestanie być szanowana. Skądinąd czy swoim rozumowaniem Wysoki Sąd nie przykłada aby do tego ręki?

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną