Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Internetowy przemysł nienawiści

Czy polscy hejterzy mogą czuć się w sieci bezkarni? Czy polscy hejterzy mogą czuć się w sieci bezkarni? Imago Stock&People / EAST NEWS

To koniec anonimowości służącej szerzeniu nienawiści! Nie, to koniec wolności w Internecie! – tak najkrócej można by podsumować opinie po ubiegłotygodniowym wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego, który zwieńczył spór między wydawnictwem Agora a generalnym inspektorem danych osobowych (GIODO). Rzecz poszła o komentarze internetowe – firma Promedica24 stwierdziła, że wiele z nich godzi w jej dobry wizerunek i zniesławia przedsiębiorstwo. Dlatego jej kierownictwo wytoczyło batalię, sięgając zarówno po oręż prawa karnego, jak i decydując się na postępowanie cywilne. W jednym i drugim przypadku potrzebna jest znajomość personaliów sprawców – kto korzysta z Internetu, wie, że większość użytkowników forów dyskusyjnych posługuje się „nickami” ukrywającymi prawdziwą tożsamość.

Pełna anonimowość w Internecie jednak praktycznie nie istnieje, przy odrobinie wysiłku i współpracy administratora serwisu można rozpoznać urządzenie, z jakiego wysłano obelżywe treści, a na tej podstawie dociec, kto był ich autorem. Gdy więc prokurator lub policja zwróci się w ramach prowadzonego śledztwa do wydawcy portalu, na którym doszło do zniesławienia, nie ma on wyjścia i w ramach obowiązującego prawa musi dane udostępnić. Sytuacja komplikuje się w przypadku procesu cywilnego, gdy osoba lub, jak w opisywanym przypadku, firma uznają, że zostały naruszone dobra osobiste lub wystawiona na szwank renoma. Może ona zwrócić się do administratora serwisu o udostępnienie danych „hejtera” (w internetowym slangu osoba pisząca nienawistne komentarze), zazwyczaj jednak spotka się z odmową i wyjaśnieniem, że użytkowników serwisu chroni ustawa o ochronie danych osobowych. Wytrwali jednak nie rezygnują i udają się do GIODO, który może nakazać udostępnienie danych, jeśli istnieje konkretny powód – np. cywilny proces sądowy. Właściciele serwisów też się nie poddają i zazwyczaj zaskarżają decyzję GIODO w Sądzie Administracyjnym. Tak właśnie zrobiła Agora i wygrała w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym. Generalny inspektor jednak nie dał za wygraną i ruszył do Naczelnego Sądu Administracyjnego. A ten, w osobie sędzi Ireny Kamińskiej, wydał wyrok, jakiego nie powstydziłby się król Salomon.

Sąd orzekł bowiem, że rację miał GIODO, twierdząc, że w ramach obowiązującego prawa można domagać się ujawnienia danych, jakie zgromadził administrator serwisu internetowego. Rację jednak miała również Agora, broniąc swoich użytkowników w tej akurat sprawie. Dlatego sąd, mimo że co do zasady przyznał rację GIODO, oddalił skargę generalnego inspektora. Bo – i to jest chyba kluczowe przesłanie wyroku – chodzi o proporcjonalność środków i celów oraz równowagę pomiędzy ochroną różnych dóbr: wolności wypowiedzi i prawa do ochrony dóbr osobistych. W tym przypadku, gdy zniesławione zostało przedsiębiorstwo, dysponuje ono licznymi środkami, by dochodzić swoich praw – wszak trwają już postępowania karne. Inna sprawa, gdyby stroną sporu była pomówiona osoba prywatna.

Każda sprawa jest inna – tłumaczy znawca prawa internetowego Piotr Waglowski, prowadzący portal Vagla.pl. – Ważne jest nie tylko, kto i kogo obraził, ale też gdzie to miało miejsce. Inny wpływ będzie miał nienawistny wpis na blogu, którego nikt nie czyta, a inny na forum dyskusyjnym w popularnym portalu. Wojciech Wiewiórowski, generalny inspektor ochrony danych osobowych, mówi, że doskonale zdaje sobie sprawę z tych niuansów. – Niestety, nie dysponujemy testem, który umożliwiałby jednoznaczne ocenianie każdego przypadku. I dodaje, że ostatni wyrok NSA w istocie wiele nie zmienia. Rocznie wpływa do GIODO kilkadziesiąt wniosków o udostępnienie danych internautów, stosunkowo niewiele, jeśli wziąć pod uwagę, że wielu forów nie da się w ogóle czytać, chyba że jest się miłośnikiem rynsztokowych bluzgów i języka nienawiści.

Być może nagłośnienie najnowszego wyroku NSA spowoduje większy ruch, kiedy ludzie dowiedzą się, że „hejterzy” nie muszą być bezkarni – zauważa Wojciech Wiewiórowski. Dodaje jednak szybko, żeby nie spodziewać się cudów, bo sama decyzja nakazująca ujawnienie danych internauty, nawet jeśli obroni się przed wszystkimi instancjami Sądu Administracyjnego, nie oznacza, że uda się zidentyfikować sprawcę. Administrator udostępni bowiem tylko takie dane, jakie zgromadził, a te często mogą nie wystarczyć dla jednoznacznego ustalenia tożsamości.

Nie ma jednak lepszego sposobu na „hejting” niż samoregulacja ze strony internetowego biznesu i rozsądne, zrównoważone prawo. Alternatywą jest chiński model kontroli sieci, polegający na pełnej cenzurze i zakazie anonimowości, bo przecież uczciwi ludzie nie mają nic do ukrycia. Strzeżmy się pokusy, by chińskimi receptami naprawiać niedoskonałości demokracji.

Polityka 35.2013 (2922) z dnia 27.08.2013; Ludzie i wydarzenia. Kraj; s. 6
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną