Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Rynkowa gra w klasy

Rynkowa gra w klasy. Nowy rok szkolny i stare problemy

Na kilka tygodni przed początkiem roku szkolnego na ekranach telewizorów pojawiły się spoty, w których wyreżyserowani rodzice reklamują - niczym margarynę albo szampon na łupież -posłanie 6-latków do pierwszych klas. To z pozoru nowoczesne, marketingowe posunięcie dużo mówi o stanie polskiej oświaty. Na kilku poziomach.

Przede wszystkim świadczy ono o rozpaczliwym ratowaniu reformy, nie pozbawionej przecież sensu i przykładów w całej Europie Zachodniej. Tam dało się przystosować treści i warunki edukacji dla małych dzieci, u nas sprowokowano ruch społeczny pod dramatycznym hasłem „Nie zabierajcie dzieciom dzieciństwa”. Tam przekonano rodziców, jak znakomicie można uruchomić potencjał poznawczy maluchów, u nas – „ratujemy maluchy”. Przed szkołą.

Na głębszym zatem poziomie „wojna sześciolatkowa ”, już sześcioletnia, dowodzi, że szkoła wciąż nie jest obdarzana specjalnym zaufaniem, wbrew marzeniom z początków transformacji ustrojowej, kiedy wydawało się, że to jedna z tych instytucji państwa, którym uda się szybko nadać obywatelski, demokratyczny charakter. Ale właśnie w oświacie wiele kluczowych rozwiązań dyktowanych było ideologią i doraźną taktyką polityczną - tak było przecież (w imię powrotu do tradycji) z gimnazjami czy katechezą. Łatwo ignorowano neutralność światopoglądową państwa. I równie łatwo elementarną zasadę, że należy mozolnie jednać ludzi dla trudnych reform (podejmowanych w imię podążania za Europą), bo inaczej się one wypaczą. Efekty: testomania, deprecjacja szkolnictwa zawodowego, czy nieszczęsna awantura z sześciolatkami. W nowym roku szkolnym wszystkie te żaby znów będziemy jeść.

Jest jednak jeszcze głębszy poziom kryzysu szkoły: była ona instytucją biurokratyczno-autorytarną, dziś ma osobliwą biurokratyczno-rynkową twarz. Liczni dyrektorzy szkół, przestraszeni niżem demograficznym, stają się marketingowcami, pompującymi wizerunek placówki, jako oryginalnej, znakomitej, elitarnej. Nauczycieli – choćby i chcieli uruchomić swoją inwencję, by sprostać owym rynkowym wyzwaniom - pęta absurdalna papierologia. Narzekają, że wielu rodziców, jeśli w ogóle się w szkole pojawia, to jako roszczeniowi klienci. Rodzice skołowani rozmaitymi rankingami, nie do końca wiedzą, co ta elitarność ma oznaczać; czy aby nie chodzi o gwarancję, by dzieciak nabrał biegłości w pokonywaniu dziesiątków testów, decydujących o kolejnych szczeblach szkolnej kariery? Wszyscy czują się nie tyle sojusznikami we wspólnej sprawie, ile uczestnikami pewnej gry. Dzieci są w tej grze pionkami.

Kiepskie to pocieszenie, ale zawsze: ze szkołą jest jak z demokracją - kiepsko się sprawdza, ale na razie nic lepszego nie wymyślono. I pewnie dalej świat ją będzie uporczywie reformować.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną