Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Szósty krzyżyk Wałęsy, czyli o wzajemnej niewdzięczności Polaków

Chce startować na prezydenta. Nie chce do Parlamentu Europejskiego, bo nie znosi gadulstwa. Na sześćdziesiąte urodziny i dwudziestolecie Nobla Lech Wałęsa życzy sobie tylko jednego: zrozumienia.

To do niego jeszcze się wybierają? – rzuca półgębkiem gdański taksówkarz, słysząc adres: biuro Wałęsy. Ano wybierają się. Toż to druga w świecie, po papieżu, natychmiast rozpoznawalna twarz Polski. To wasz Gandhi – usłyszałem w połowie lat 90. w Londynie od Hindusów. Jeden był kasjerem na stacji benzynowej, drugi lekarzem domowym. Obaj dodali to samo: Daje nam nadzieję.

„Droga nadziei” – tak nazywała się autobiografia Lecha Wałęsy, światowy bestseller, ale w PRL nie do kupienia w księgarniach, bo cenzura nie puszczała, mimo że autor miał już jako jedyny w historii Polak pokojowego Nobla. W tejże „Drodze nadziei” Wałęsa pisze: „Dostałem kiedyś taki list »Pan to ma dobrze, panie Wałęsa, stan wojenny właściwie nie dotknął pana, nawet Ojciec Święty znajdzie dla pana czas na rozmowę. Ja całe życie przeżyłem uczciwie, niewiele z tego mam, a w czasie pielgrzymki widziałem papieża z bardzo daleka. Czy to jest sprawiedliwe, czy pan uważa, że panu się wszystko należy?«. – No tak, człowieku, masz rację”.

Ma rację? Ejże, nie wystarczy przeżyć życia uczciwie, żeby poruszyć wyobraźnię milionów na całym świecie. „Wszystko, co w życiu osiągnąłem – pisze Wałęsa – traktuję jako rodzaj życiowej dzierżawy. Z punktu widzenia chrześcijanina wszystko zresztą jest dzierżawą: uroda, szczęście, pieniądze. Jeśli przyjąć ten punkt widzenia, uznać się za chwilowego dzierżawcę rozmaitych życiowych skarbów – łatwiej uchronić się od zawrotów głowy czy rozpaczy”.

Z Popowa w świat

Biuro Lecha Wałęsy przy zalanym słońcem Długim Targu. Wtorkowe przedpołudnie, wrzesień 2003 r. Pusta szatnia na parterze. Zamknięte drzwi na pierwszym i drugim piętrze. Ale te na czwartym otwarte. Lech Wałęsa zaprasza do salonu za recepcją. – Pan prezydent siada na fotelu, pan na kanapie – dyskretnie instruuje szefowa biura. Oficer ochrony siada pod ścianą. Przed „Polityką” przyszedł na spotkanie z Wałęsą pewien ambasador i znana chińska pisarka mieszkająca w Wielkiej Brytanii Chang Jung.

Tak, chcę startować na prezydenta – potwierdza Wałęsa. – W tej samej koncepcji co poprzednio. Koncepcja nie przegrała, tylko moi ówcześni partnerzy. Nie wiem, kiedy pana i innych przekonam, ale spodziewam się, że będą poważne kłopoty, między innymi na tle wejścia do Unii Europejskiej i będzie poważna dyskusja ekonomiczna i polityczna. Będę chciał podczyścić kilka spraw z tym związanych. Nie liczę na zwycięstwo, choć oczywiście chciałbym wygrać. Liczę, że coś zdziałam.

W dzisiejszym gabinecie byłego prezydenta – a właściwie przestronnym salonie z pięknym widokiem na starówkę – nie wypatrzyłem posążka Marszałka. W dawniejszych gabinetach przewodniczącego Solidarności i gospodarza Belwederu figurka stała w takim miejscu, że zawsze wchodziła w obiektyw fotoreporterów.

Piłsudski był nawet częścią rodowej legendy Wałęsów. Dziadek Lecha Jan należał ponoć do Polskiej Organizacji Wojskowej i chwalił się, że uratował Marszałka w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. Zarzucił nań strój kobiecy, gdy Piłsudskiego ścigali kozacy i ci pognali dalej. Jan Wałęsa pokazywał fotografię, na której stoi przy Marszałku ubrany po wojskowemu, w podniszczonych butach.

Starsi synowie Jana walczyli w bitwie nad Wisłą, która uratowała młodziutką niepodległą Polskę, a może i Europę, przed armiami rewolucyjnej Rosji. Natomiast ojciec Lecha Bolesław i jego brat Stanisław walczyli w kampanii wrześniowej 1939 r. Dostali się do niewoli niemieckiej, z której wrócili po kilku miesiącach. Lech urodził się w domu w Popowie, w ziemi dobrzyńskiej, 29 września 1943 r., ważył pięć kilo. Był czwartym dzieckiem Bolesława i Feliksy Kamińskiej, po matce Dobrzynieckiej.

Siedemnastoletnia Feliksa wymusiła na rodzicach zgodę na ślub z Bolesławem. Jej rodzice, oczytani, ciekawi świata – matka miała w domu bibliotekę klasyków polskiej literatury, ojciec zaczytywał się w gazetach – byli wzorowymi Dobrzyniakami. „Dobrzyniak – pisze Wałęsa – to człowiek odważny, uparty, a przy tym otwarty i podatny na zmiany. Każde pokolenie rodziny Dobrzynieckich wydawało nauczyciela albo księdza. Pamiętano zaś Wałęsom, że nie są tutejsi – protoplasta rodu Mateusz osiadł w Popowie w czasach napoleońskich – i że bogactwo, a bardziej jeszcze że ziemię – roztrwonili, wyrzekli się tego, co dla chłopa polskiego było zawsze najświętsze”.

Zimą 1943 r. żandarmeria aresztowała obu braci. Bolesław poszedł do obozu pracy, Stanisława wywieziono do Niemiec, ale uciekł (dzięki młodej Niemce, z którą miał romans) i wrócił do Popowa przebrany za gestapowca. Ojciec Lecha zmarł po powrocie z obozu. W czerwcu 1945 r. Feliksa Wałęsowa ożeniła się powtórnie – ze szwagrem Stanisławem. Miała z nim trzech synów. Pierwszy z nich urodził się dokładnie w rok po śmierci Bolesława.

 

 

Zacierka ze skwarkami

Przywykliśmy uważać, że osobowość człowieka kształtuje się w jego dzieciństwie. Czy zatem wczesne lata Wałęsy nie proszą się o sesję na kozetce u wyznawców teorii dr. Freuda?

Piętnem dzieciństwa Wałęsy – jak tylu innych dzieci wojny – jest brak ojca. Musiał walczyć o uwagę matki wychowującej siedmioro dzieci. Wyszła ona powtórnie za brata zmarłego męża. Chłopak za ojczymem nie przepadał, choć matkę bardzo kochał. Wychowywał się na wiejskim odludziu, w biedzie.

Sam Wałęsa wspomina, że każdy musiał robić swoją robotę: „Nie było darmozjadów; pięć lat – pasiesz gęsi, siedem lat – do krów, dziesięć do obrządku, do wszystkiego, i to niezależnie od nauki. Sprytniejszy udaje pęd do wiedzy, jeśli chce się wymigać od jakiejś cięższej pracy, której nie lubi. Wieś była okrutna, bezwzględna”.

Najgorzej było między ósmym a czternastym rokiem życia. Dwie godziny dziennie ciął sieczkę dla bydła. Do szkoły szedł cztery kilometry, do kościoła – siedem. Podczas wakacji przez całe dnie pracował w cegielni.

Matka dbała o rodzinę. Chodzili ubrani skromnie, ale czysto, wszystko wyszorowane, wyprasowane. Dom pobielony, pachniało mydłem. Wieczorami czasami czytała dzieciom na głos i wpajała proste zasady: sprawiedliwość, uczciwość, czarne nazywać czarnym, białe – białym. A potem modlitwa pod przydrożną figurą Matki Boskiej, zimą – wspólny różaniec z sąsiadami.

Wałęsa wspominał: „Czy ktoś uwierzy, że na przednówku nie było chleba? Posmarowany masłem czy smalcem – to święto. Mięso na przednówku – tylko w niedzielę, i to niewiele. Zimą z rana ziemniaki z zacierką na wodzie, kraszone skwarkami”.

Ja bardzo lubię rosół – wyznaje 60-letni Wałęsa. – Wie pan, jak się rosół gotuje. Na początku jest burzyna, te szumowiny, ale potem czyste i dobre. W Polsce rosną nowi przywódcy, ale jeszcze się nie przebijają w tym czasie chaosu.

On się przebił. Orianie Fallaci, najwybitniejszej może reporterce schyłku XX wieku, powiedział ważne zdanie: „Nie wiem, czy jestem przywódcą, ale kiedy tłum milczy, rozumiem, co chciałby powiedzieć i mówię to”. Taką zdolność zwykle nazywa się charyzmą. Wałęsę okrzyknięto trybunem ludowym. Ale charyzmat to dar niejednoznaczny. Dyktatorzy też miewali charyzmę.

Palec Boży

Czy Wałęsa nie roztrwonił swojego daru? Czy w jego historii nie ma czegoś bardzo polskiego: olśniewającego wzlotu i żałosnego upadku?

Panie! Czy ja bym nie mógł być Leninem, Stalinem, Kim Ir Senem? – wybucha Wałęsa. – Ja zwyciężyłem maksymalnie nie dla Wałęsy, nie dla kariery. Udało mi się wszystko idealnie – palec Boży nad tym czuwał. Przegrałem dla demokracji.

Mamy kłopot z Wałęsą. Pewnie taki jak Rosjanie z Gorbaczowem czy z Sołżenicynem, zresztą też noblistami. Pierwszy, świadomie czy nie, rozmontował system sowiecki, drugi był sumieniem narodu, dziś obaj są prawie zapomniani we własnym kraju. Sołżenicyn mówi językiem Rosji imperialnej, budząc niesmak i przerażenie. Gorbaczowa, jak Wałęsę, wciąż fetują w świecie – jeszcze w tym roku Lech ma zaproszenia do USA, Niemiec, Australii i Włoch – ale nie u siebie.

Pokolenie polskiego Października 1956 r. musiało przeżywać podobne męki zawiedzionej nadziei z Gomułką jak pokolenie Sierpnia 1980 r. z Wałęsą. Wałęsa uciekł z Popowa w świat – do Gdańska – w latach gomułkowskiej małej stabilizacji. Polsce Ludowej tamtego czasu zawdzięcza awans na robotnika przemysłowego.

To była jego przepustka do zawrotnej kariery. Życiowym uniwersytetem była Stocznia Gdańska i współpraca z rodzącą się opozycją demokratyczną – Wolnymi Związkami Zawodowymi, środowiskami Komitetu Obrony Robotników i Ruchu Młodej Polski. Te lata przypadły na okres rządów Edwarda Gierka. Sława i potęga Wałęsy przyszły już za generała Jaruzelskiego. Może dlatego Wałęsa nie powiedział o tych dwóch przywódcach partii komunistycznej nigdy tyle złego co o prawie wszystkich liderach własnego obozu solidarnościowego?

Ci odpłacali mu podobną monetą. Andrzej Gwiazda, inna legenda sierpniowej Solidarności, za główną cechę Wałęsy uważał spryt. W wywiadzie-rzece „Gwiazda, miałeś rację”, mówił: „Wałęsa to cwaniaczek z programem politycznym – nie będziemy się sprzeciwiać, bo przecież i tak ich oszukamy”. A inteligencja – uważa Gwiazda – postrzegała Wałęsę jako tego oswojonego niedźwiedzia, który powstrzymuje tłuszczę robotniczą przed dobraniem się do cywilizowanych domostw.

Mamy kłopot z Wałęsą. Bo jak tu nie pamiętać, kiedy już po upadku komunizmu wzywał do tablicy sędziwego Jerzego Turowicza, autorytet pokoleń polskiej inteligencji („Polska, panie Turowicz, czeka, by pan powiedział, co pan ma przeciwko Wałęsie i demokracji”), jak zabierał znaczek Solidarności „Gazecie Wyborczej”, jak groził przeciwnikom siekierką w kampanii prezydenckiej, jak już w Belwederze otaczał się ludźmi niebudzącymi najmniejszego zaufania.

Ale z drugiej strony, jak nie pamiętać radości, gdy podpisywał wielkim długopisem porozumienia gdańskie w 1980 r.; gdy w trzy lata później ogłoszono, że ma Nobla; gdy po latach nieobecności w polskich mediach powiedział z ekranu przed debatą o ruchu związkowym: „Dobry wieczór państwu”; gdy czytało się wiersz innego naszego noblisty Czesława Miłosza „Do Lecha Wałęsy” – „Zostałeś naczelnikiem polskiego ludu/ I tak jak tamten, masz przeciwko sobie mocarstwa”; albo gdy owacją na stojąco przyjmował go Kongres Stanów Zjednoczonych?

Ameryka pozostała Wałęsie wierniejsza niż Polska. Wałęsa jest dla niej wcieleniem jej własnego marzenia o tym, że każdy może szukać własnego szczęścia i zajść na szczyty i to jeszcze w imię wolności, a bez przemocy. Zapisała się też w rodzinnej historii Wałęsów: w 1973 r. wyjechali do Stanów matka Lecha z ojczymem, żeby pomóc dzieciom. Oboje umarli za oceanem. Na pogrzeb Stanisława Wałęsy telegram kondolencyjny przysłał prezydent Ronald Reagan.

 

 

Havel na Wawel!

Z przywódców Jesieni Narodów 1989 r., kończącej epokę komunizmu w Europie, tylko Vaclav Havel zdobył w świecie podobny szacunek. Havel – antyteza Wałęsy. Syn zamożnej praskiej rodziny mieszczańskiej, pisarz, aktor, reżyser, wolny duch, przyjaciel poetów i rockmanów, lider czeskiej opozycji demokratycznej, wieloletni więzień komunistyczny. Gdy po aksamitnej rewolucji został prezydentem, wygłaszał mowy przypominające eseje filozoficzne. Havel na Wawel! – skandowali przeciwnicy Wałęsy w wielkich polskich miastach.

I przez tego wspaniałego Vaszka też mamy kłopot. Bo zajmuje powoli w symbolicznej wyobraźni świata miejsce należne Wałęsie. A przecież z tej pozycji Lecha – symbolicznego poskromiciela komunizmu, 10 mln Polaków słusznie czerpało dumę narodową!

Dlaczego ta ogromna rzesza stopniała do 1,5 proc. w ostatnich wyborach prezydenckich? Dlaczego naród odrzucił swego herosa? Nie wszystko można tłumaczyć zawiścią, zawiedzioną nadzieją, niestałością zbiorowych emocji. Fachowcy dali obszerne wyjaśnienia w długich rozprawach: wojna na górze (destrukcja obozu posierpniowego), koszta radykalnych reform, brak spójnej wizji politycznej.

Ale wyborcy nie czytają rozpraw politologów. Może ważniejszą przyczyną był styl Wałęsy-prezydenta. Niby ten sam, za który noszono go na rękach po Sierpniu. Tylko że teraz Wałęsa był już nie trybunem, lecz głową państwa w generalnej przebudowie. Ludzie przerazili się prezydentem w gorączce działania, szarpiącym we wszystkie strony naraz. Polacy nie lubią takich włodarzy. I nie trafia do nich mantra Wałęsy: – Nie było możliwości wykonania mojego programu w ciągu jednej kadencji. Nie miałem jak i kim robić.

A po pierwszej kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego wyborcy zyskali po raz pierwszy możliwość porównania. Wtedy kadencja prezydenta z siekierką mogła się wydać koszmarem, do którego nie warto wracać. „My Sławianie lubim sielanki” – pisał poeta.

I tak Wałęsa zaczął zapadać w niepamięć. Oddajmy mu jednak, że po przegranej w 1995 r., kiedy miał jeszcze ogromny elektorat nastawiony wrogo do Kwaśniewskiego, nie zrobił nic, by tę armię zmobilizować przeciwko zwycięzcy. Uszanował reguły demokracji.

Co o innych przywódcach dzisiejszych myśli on sam? – Wszyscy należą do starej epoki – odpowiada bez wahania. – Myślą w kategoriach: kraj, granice, interesy. Do końca XX wieku człowiek człowiekowi był wilkiem, w XXI wieku człowiek jest człowiekowi potrzebny i musi być między nimi solidarność, bo inaczej doprowadzimy do światowego bałaganu. Nawet zasady demokracji nie pasują do epoki intelektu, informacji, globalizacji. Bo jak chcemy demokrację uprawiać, musimy do praw dopisać obowiązki. Kamieniami można było rzucać, rewolucję robić w świecie z granicami. Dziś to jest bardzo niebezpieczne. ONZ dostała większość praw do działania, ale nie chciała działać, bo nastawiona była na blokowanie. Jest jedno supermocarstwo, ale nie ma upoważnienia do działania. Chwała Stanom Zjednoczonym za szybkie zadziałanie na Afganistan, ale nagana za Irak bez upoważnienia ONZ.

Nobel na Jasną Górę

Tak widzi dziś świat laureat pokojowej Nagrody Nobla. Wałęsa ma sto doktoratów honorowych, niezliczone nagrody i tytuły Człowieka Roku od najsłynniejszych gazet świata. – Bez Nobla chyba bym nie przeżył w sztafecie dziejów i niebezpieczeństw. Cała walka była o to.

Rząd PRL zaprotestował przeciwko nagrodzie dla Wałęsy. Rzecznik Jerzy Urban oświadczył, że to „zapłata dla polskich obywateli działających na szkodę interesów kraju”. Wałęsa nawet nie marzył, że odbierze nagrodę osobiście. Do Oslo pojechała Danuta Wałęsowa z synem Bogdanem. 10 grudnia 1983 r. odebrała dyplom i medal noblowski, wygłosiła w zastępstwie Lecha krótką mowę. Po ceremonii Polacy na sali intonują „Sto lat”, podnoszą ręce w geście wiktorii. Brawa i kwiaty – czegoś takiego nie pamiętali członkowie komitetu Nobla.

Powrót do Polski: na Okęciu patrole milicji i ZOMO, psy. Wałęsa postanawia prosto z Warszawy jechać do Częstochowy i złożyć Nobla na Jasnej Górze. W drodze powrotnej do Gdańska samochód Wałęsów 13 razy zatrzymują do kontroli funkcjonariusze milicji.

Wszystko oddałem na Jasną Górę – przypomina Wałęsa. – Ordery, złota. Od pani Piaseckiej-Johnson kilogram złota, szkatułka podpisana: Lechowi na pięćdziesiątkę. Ja nie przywiązuję wagi do pieniędzy. Napisałem: jeśli zmienię zdanie i zażądam zwrotu, nie oddawać – skleroza!

Ale jasnogórski depozyt nie przemógł ludzkiej zawiści. Może nic tak nie zaszkodziło legendzie Wałęsy, jak plotki o niebotycznej fortunie. Propaganda bombardowała wiadomościami o milionach dolarów, które wziął do kieszeni od imperialistów. Za prawa do amerykańskiego filmu o sobie, który zresztą nigdy nie powstał. A było tak – opowiada Wałęsa: – Dajcie mi milion, zażartowałem, bo chciałem, żeby facet się odczepił. On na to, że daje. I od razu czek wypisuje. Wziąłem, zapomniałem. Po jakimś czasie zmieniałem spodnie – czek w kieszeni. Idę do banku. Chcę podjąć, mówię. Proszę przyjść za tydzień. I za tydzień dali całą teczkę dolarów. Panie, fuks!

Fuks, nie fuks, lud uwierzył propagandzie. Od lat Wałęsa zarabia zagranicznymi wystąpieniami. Nie musi iść do polityki po pieniądze.

Pięćdziesiątka była dla Wałęsy trudna: – Prawie mdlałem, nastroje fatalne. Ja się wypaliłem. Ale myślę sobie, kurczę, jak nie zakandyduję, to mnie obciążą, że zdradziłem. Poderwałem się i ustąpiło. Zmieniłem dietę na bez węglowodanów, wszystkie choroby poszły, brałem zastrzyki, teraz nic. Mam taką energię, że muszę się trzymać.

I z tą adrenaliną szykuje się do walki o prezydenturę w 2005 r. – Mam cztery komputery, sam złożyłem, strasznie to lubię. Ja przez tę cholerną politykę straciłem parę lat, ale patriotyzm mnie jeszcze ciągnie. Dużo ludzi do mnie przychodzi, partie mogę mieć trzy, jeśli zechcę. Uważam, że Polsce dalej potrzebny jest system prezydencki. Będę proponował maksymalne uwłaszczenie i nowy plan Marshalla, choć to już trochę spóźnione, ale dalej potrzebne jest zorganizowane podejście Zachodu do spuścizny komunizmu.

Kto z rywali w dzisiejszej polskiej polityce wydaje mu się najgroźniejszy?

Ten, co nie ma programu i będzie się ślizgał na demagogii. Najgorszy taki, co będzie obiecywał, że da więcej i zrobi lepiej – typu Lepper. Tylko system rynkowy ma sens. W systemie lewicowym za 20 lat każdego człowieka będzie musiało siedmiu innych pilnować, żeby zapłacił podatki. Trzeba potroić kapitalistów i walczyć z bezrobociem, bo inaczej demagogia zniszczy wszystko. A związek Solidarność powinien sobie dopisać do nazwy: Solidność. Zawsze celowałem na przywódcę umiarkowanej siły ludzi pracy najemnej.

Czego sobie życzy na 60 urodziny?

– Ja sobie na te urodziny życzę tylko jednego: zrozumienia czasów, w których żyjemy. Wybraliśmy: zło dobrem zwyciężaj, brak demokracji – demokracją. I od razu daliśmy argumenty tym, co mieli większe doświadczenie – postkomunistom. Powiedzieli: Wałęsa niedobry, komunizm niedobry. NATO, Unia – tak, to jest to. Ale my zrobimy to lepiej. Oportuniści. Ja proponuję system oparty na wartościach i sumieniu – najprostszy i najtańszy.

Człowiek z czego?

Nieżyjący już gdański pisarz Lech Bądkowski, bliski współpracownik Wałęsy w okresie Sierpnia, napisał dawno temu artykuł „Człowiek z czego?”. Z żelaza? Z marmuru? Ze styropianu? Z fatamorgany? Bądkowski dał moim zdaniem jedną z najbardziej przenikliwych diagnoz fenomenu Wałęsy.

To głód moralnego przywództwa spowodował niesłychane wyniesienie tej historycznie przypadkowej postaci. Wałęsa stał się symbolem przełomu, ale nie jest oczekiwanym przywódcą. Nie przygotowywał się do swej wyjątkowej roli, pnąc się jak marszałek Piłsudski czy przywódca ludowy Wincenty Witos po kolejnych szczeblach kariery politycznej. Jest człowiekiem instynktu, a nie intelektu, walki, a nie szarej codziennej dłubaniny przy sprawach publicznych.

„Lubi się chwalić i bierze na swoje konto wszelkie powodzenia, porażki odstępując innym. Zazdrosny o pierwsze miejsce, co każdemu okazuje i czym zraża do siebie. Układny i ustępliwy tylko w stosunkach z klerem. Wałęsa jest indywidualnością i sprawia wrażenie człowieka mocnego. To jeszcze nie znaczy, że na pewno nim jest. Przed nim wiele niebezpieczeństw; nie wszystkie można pokonać samym tylko instynktem ani łatwością zagadywania rozmówców, ani silną wolą. Entuzjaści Wałęsy powinni pamiętać, że wynosząc go na piedestał narodowy, gdzie nie ma go sięgnąć już żadna krytyka, obdarzając go bezwzględną wiarą, oczekując od niego cudu – podcinają mu nogi. Biorą z niego tylko to, co odpowiada ich wyobrażeniom o nim” – pisał Bądkowski.

Morał tej opowieści jest więc taki: nie tylko Wałęsa napytał sobie biedy swym niewyparzonym językiem, swymi błędami, gdy kierował związkiem, a później państwem. Czy trzeba dodawać, że zdziałał też wiele dobrego, nie raz wykazał roztropną powściągliwość i – co najważniejsze – nigdy nie uległ pokusie dyktatury, nie wygrywał społecznego niezadowolenia przeciwko wolnej Polsce.

My Polacy też skrzywdziliśmy Wałęsę i jeśli jego gwiazda gaśnie, to i my ponosimy za to część winy. Zamknęliśmy go w kokonie wysnutym z zawiści, frustracji, urazów, pochopnych ocen. Dumy z Wałęsy warto bronić, nawet przed nim samym.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną