Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Sąd nad (przeciętnym) dowcipem

Urban musi przeprosić Tuska

„Nie ma niczego zabawnego we wkładaniu w usta tak wulgarnych słów, jakie przypisano powodowi. Narusza to jego godność i dobre imię” – podkreślił sędzia Jacek Tyszka, uzasadniając werdykt nakazujący Jerzemu Urbanowi publiczne przeproszenie Donalda Tuska za materiał, jaki ukazał się na portalu tygodnika „Nie” wiosną tego roku.

Przypomnijmy: dziennikarze „Nie” mieli za pomocą specjalistycznego sprzętu podsłuchać rozmowy premiera z innymi VIP-ami na trybunie honorowej Stadionu Narodowego podczas meczu Polska-Ukraina. Tusk miał w nieparlamentarny sposób wyrażać się tam o Janie Pawle II, Lechu Wałęsie i Aleksandrze Kwaśniewskim.

Niedługo potem sam Urban przyznał, że wypowiedzi są zmyślone. Twierdził, że tekst miał być żartem prima aprillisowym.

Z prawnego punktu widzenia najciekawsze pytanie wynikające z tej historii nie dotyczyło jednak tego, czy szacunek dla prima aprillisowej tradycji jest ważniejszy od ochrony dóbr osobistych (a o to spierali się jakiś czas przedstawiciele obu stron) – bo być nie powinien. Ani też tego, gdzie przebiega granica między krytyką, wyszydzaniem a poniżaniem i na ile w satyrze można przejaskrawiać rzeczywiste zdarzenia czy cechy – tu przykładów do dyskusji jest wiele. Interesujące nie było nawet to, jak grubą skórę – czyli odporność na ataki – powinien mieć polityk jako osoba pełniąca funkcję publiczną. Tu bowiem akurat panuje dość powszechna zgoda, że musi on znosić dużo więcej niż zwykły obywatel.

Prawdziwą zagadką sprawy Tusk vs. Urban było to, czy (i w jakiej sytuacji) osoba pełniąca funkcję publiczną może wystąpić przed sądem w sprawach o ochronę czci powołując się na swoje osobiste, prywatne, odczucia. Innymi słowy: kiedy może zawiesić niejako swój status publiczny?

Donald Tusk zapewniał bowiem, że wytacza proces Urbanowi nie jako szef rządu, lecz osoba prywatna. Opinia publiczna dowiedziała się o tym jednak, by było zabawniej, z ust rzecznika rządu Pawła Grasia. Na dodatek w uzasadnieniu pozwu znalazło się stwierdzenie, że kolportowane przez „Nie” „nieprawdziwe informacje” o zachowaniu Tuska „podważają zaufanie niezbędne do wykonywania funkcji premiera".

Sąd w każdym razie – jak wynika z uzasadnienia werdyktu – wziął w swym rozumowaniu pod uwagę rzeczywistą rolę i pozycję Donalda Tuska. Wydawałoby się, że deklaracji premiera nie wziął poważnie (podobnie jak większość komentatorów), uznając, że póki ktoś sprawuje funkcje publiczne nie może być traktowany jak „szary” obywatel.

Sam wyrok jednak dowodzi, że w końcu sąd przyznał Tuskowi – politykowi ochronę równie szeroką jak osobom prywatnym. Przy okazji pokusił się nawet o merytoryczną ocenę żartu „Nie” – uznając użyte w nim chwyty za „plugawe” i wykraczające poza cel satyry, a więc „poniżające powoda”.

Uznał tym samym, że politycy mogą powoływać się przed sądem na swoje uczucia i wrażliwość. Czy inne sądy pójdą tym ciekawym tropem i z czasem wypracowane zostaną stosowne standardy? Przydałyby się one bardzo, niezależnie od tego, co się myśli o samym wytoczeniu procesu przez premiera satyrycznej gazecie.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną