W liście otwartym nie ma chociażby nawet zakamuflowanych oskarżeń Polaków o współudział w rozgrabieniu majątków żydowskich sąsiadów sprzed wojny. Przeciwnie, jego autorki wyraźnie zaznaczają, że odpowiedzialność za pozbawienie Żydów własności spada na nazistów, a po części też na reżim komunistyczny, który po 1945 r. poprzez nacjonalizację usankcjonował sytuację. Autorki listu podkreślają również siłę przyjaźni, jaka łączy dziś oba kraje. Już to można uznać za sukces polskiej polityki w Izraelu. W takim klimacie dużo łatwiej też dyskutować nad meritum petycji.
Bo faktycznie, przez minione ćwierć wieku wolnej Polski kolejne ekipy rządzące zwlekały jak mogły z zajęciem wyraźnego stanowiska w delikatnej sprawie majątku żydowskich obywateli RP. Przyczyna nie leżała nawet w skali problemu – wszak spośród 3,5 miliona Żydów, którzy żyli w Polsce do II wojny światowej, z Zagłady ocalało ledwie 10 proc. Co więcej, wielu z nich zmarło nie pozostawiając spadkobierców, albo też – wyjechawszy z Polski – wcale nie zamierza ubiegać się o zwrot pozostawionego tu majątku.
Powodem wekslowania problemu były raczej względy polityki wewnętrznej – wśród nich obawa przed wzbudzeniem w kraju nastrojów antysemickich. Co też istotne: podobnie zachowawczo gabinety wolnej Polski postępowały w innych kwestiach własnościowych – chociażby reprywatyzacji (wyjątkiem okazały się dobra Kościoła katolickiego). A wrzody pęczniały.
Nie ma powodów, aby polskie prawo w kwestiach odzyskiwania własności traktowało obywateli II RP pochodzenia żydowskiego gorzej niż pozostałych. I nie są oni tak traktowani.
Kwestia ma za to wymiar, by tak rzec, techniczny. Czy domagający się zwrotu mienia Żydzi – często ludzie doświadczeni przez los i sędziwi – powinni walczyć o swoje przed polskim wymiarem sprawiedliwości pomimo, że ścieżka ta faktycznie bywa skomplikowana, kosztowna i czasochłonna (o czy wiedzą też dochodzący swego Polacy)? Czy też może warto ustanowić w tej materii wyjątkową procedurę? Choćby z powodów wizerunkowych. Zwłaszcza, że – co warto powtarzać – skala problemu może okazać się w rzeczywistości dużo mniejsza niż się wydaje.