Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Stół z powyłamywanymi nogami

Sypią się propozycje premiera. W pył

Donald Tusk chyba nie wyczuł, że akurat wtedy, gdy na radzie krajowej PO kończył się proces politycznego dorzynania Schetyny i wzmacniania jedynowładztwa, gesty pozornej przyjaźni i otwartości na dialog adresowane do opozycji wprowadzają pewien dysonans poznawczy i emocjonalny.

Na ostatniej radzie krajowej PO Donald Tusk zapowiedział, że wystąpi do prezydenta Bronisława Komorowskiego z inicjatywą zorganizowania w 25 rocznicę Okrągłego Stołu nowego okrągłego stołu, wokół którego zasiądą liderzy najważniejszych polskich partii.

Mieliby się naradzać w sprawie polityki wschodniej oraz w sprawie kandydatów na najważniejsze stanowiska w Unii Europejskiej (szefa Komisji Europejskiej, przewodniczącego Rady Europejskiej oraz szefa unijnej dyplomacji), co stanie się przedmiotowe po wiosennych wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Premier pomysł zgłosił znienacka, zdziwiony był nawet zdaje się prezydent Komorowski, w każdym razie z Pałacu Prezydenckiego popłynęły sygnały niezbyt w sumie zachęcające. Trudno jest oczywiście twardo odrzucać jakąkolwiek propozycję nawiązania dialogu na takim poziomie i z tak określoną intencją. Ale przecież akurat prezydent niedawno zwołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego właśnie w sprawie Ukrainy. Co prawda posiedzenie RBN zostało jak zawsze zbojkotowane przez Jarosława Kaczyńskiego, co z góry zapowiada absencję lidera PiS na jakimkolwiek kolejnym spotkaniu organizowanym przez prezydenta, jeszcze do tego z inicjatywy Donalda Tuska.

Zresztą wielu polityków i komentatorów zwracało uwagę, że istnieją konstytucyjnie określone miejsca i okazje, by poglądy i racje polityczne wzajemnie prezentować i ewentualnie określać pole wspólnych interesów oraz kompromisów. Takim miejscem jest chociażby parlament.

Nieufność wobec inicjatywy premiera wykazali także inni, niejako z urzędu już zaproszeni do biesiady przy okrągłym stole. I Miller i Palikot potraktowali pomysł Tuska jako czystą zagrywkę wizerunkową, z przewidzianym skutkiem. Premier ma energię, dobrą wolę, zaprasza do rozmów, prezydent daje oprawę, a cały kraj widzi męża stanu w akcji. Którego ponownie obraża swoją absencją prezes PiS, człowiek nienawistny i nie uznający dialogu. Jak nic tak to miało wyglądać.

Donald Tusk chyba też nie wyczuł, że akurat wtedy, gdy na radzie krajowej kończył się proces – jak to nazwano – politycznego dorzynania Schetyny i wzmacniania jedynowładztwa, gesty pozornej przyjaźni i otwartości na dialog adresowane do opozycji wprowadzają pewien dysonans poznawczy i emocjonalny. Zwłaszcza, że wszyscy widzieli upokarzanego Schetynę i triumfującego Tuska, którego obficie niektórzy polewali wazeliną. Jak na mój gust to było bardzo niegustowne, a co ważniejsze, osłabiało wiarygodność deklaracji premiera, że bardzo pragnie dialogu i będzie do niego dążył.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną