Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Debata o debacie

Gry i podchody wokół debaty premiera z prezesem PiS

Telewizyjna debata między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim przed wyborami parlamentarnymi w 2007 r. Telewizyjna debata między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim przed wyborami parlamentarnymi w 2007 r. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta
Nie ma co liczyć na to, że dojdzie do spektaklu jeden na jednego. Trzeba się spodziewać tego, że ugrzęźniemy w objaśnieniach, dlaczego do debaty nie dojdzie. I kto jest temu winien.

Najpierw Prawo i Sprawiedliwość ogłosiło swój program dla Polski, zaraz potem premier wezwał prezesa PiS do debaty publicznej po to, by starły się racje i punkty widzenia tak rządzących, jak i głównej siły opozycyjnej. I sprokurował sobie też natychmiast kłopot, gdyż Jarosław Kaczyński dość nieoczekiwanie odpowiedział, że proszę bardzo, że chętnie. Oczywiście w swoim stylu, bo na swoich warunkach, niemniej w sumie bardzo zręcznie i dokuczliwie dla Donalda Tuska.

Wcześniej raczej dominował pogląd, że PiS do takiej konfrontacji nie stanie, że umknie z pola walki, a tu prezes PiS oświadcza, że taka debata jest możliwa i że powinna ona zacząć się od dyskusji o służbie zdrowia. I że jest już termin, czyli 3 marca, jest miejsce (Towarzystwo Lekarskie na ulicy Raszyńskiej w Warszawie) i gotowość do udziału w tym spotkaniu zarówno samego Kaczyńskiego, jak i ekspertów PiS. Prawda, brzmi to dość arogancko, premier może sobie przyjść na to spotkanie z kim zresztą chce, i stanąć do dyskusji, ale też nie jest łatwo to dziwne zaproszenie odrzucić, jeśli wcześniej się do spotkania wzywało.

Pierwsze komentarze działaczy Platformy Obywatelskiej po pozytywnej odpowiedzi Kaczyńskiego wskazywały, że stan niepewności jest wysoki i że podskórnie narasta poczucie, iż przeciwnik zadał trafny i bolesny cios. Nie tylko stając, tak czy inaczej, do debaty, ale też wybierając, czy raczej – narzucając jej temat, który jest kamieniem młyńskim wiszącym u szyi PO. I nie będzie łatwo zamienić ten temat na jakiś inny. Już na wstępie prezes PiS ostrzegł, że nie ma zamiaru mówić o cenach pietruszki czy choćby o wydarzeniach sprzed 25 lat (to nawiązanie do debaty Kaczyński – Tusk sprzed lat, która zakończyła się, w powszechnej opinii, porażką tego pierwszego). Zatem teraz konkretnie i o sprawach, które naprawdę zajmują Polaków.

Premier wyciągniętej przez prezesa PiS ręki nie odtrącił, ale do debatowania o sprawach służby zdrowia wyznaczył ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza. Sam zapowiedział, że z Kaczyńskim może rozmawiać, ale tylko w formule „jeden na jeden”, bez obecności ekspertów. Teraz trzeba będzie przejść przez następną fazę debaty o debacie, w której po raz kolejny Jarosław Kaczyński narzuca Donaldowi Tuskowi, jak to się mówi, narrację i domenę. I nie ma co liczyć na to, że dojdzie do spektaklu jeden na jednego. Trzeba się jednak spodziewać tego, że ugrzęźniemy w objaśnieniach, dlaczego do debaty tak naprawdę nie dojdzie. I kto jest temu winien.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną