Kibice bili, klub ukarano
Zamieszki na stadionie Legii: największe straty poniesie klub
Polityka dogadywania się z kibicami prowadzona przez prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego poniosła właśnie spektakularną klapę. Nie wiadomo, czy prezes rzeczywiście wierzył, że sztama z liderami środowiska chuliganów będzie miała moc resocjalizacyjną, czy też ufał, że obdarzeni zaufaniem nagle zaczną myśleć w kategoriach sukcesu swojego ukochanego klubu, a nie wyłącznie o własnej przyjemności awanturowania się przy lada okazji.
Łobuzów była garstka, to prawda, ale zadymę wywołali na skalę ogólnopolską. Próbują się tłumaczyć metodą kelnerską: to nie my, to koledzy z Białegostoku zaczęli. Rzucali petardami w nasze sektory. Rzucali, bo ci z Legii zbezcześcili ich ukradzione wcześniej klubowe flagi, a taka zniewaga wymaga pomsty. Obie grupy siebie warte.
A konsekwencje poniesie klub. Mecze przy pustych trybunach to straty rzędu milionów złotych, a do tego uszczerbek wizerunkowy, grożący ucieczką sponsorów. Legia to akcyjna spółka, która powinna przynosić zyski, żeby się właściwie rozwijać. Teraz może o plusie w bilansach zapomnieć. Na koniec sezonu podliczy straty i okaże się, że klubu nie stać na wzmocnienia, a więc na jakiekolwiek sukcesy w prestiżowych pucharach europejskich.
A wszystko przez nieodpowiedzialność grupy bandziorów w klubowych szalikach (ale ze skrzętnie zasłoniętymi twarzami). Prezes Leśnodorski zapowiada zmianę polityki i wypowiada wojnę chuliganom. Spóźnił się trochę, oni pierwsi odkopali topory i mają swoją małą satysfakcję, że znów cała piłkarska Polska mówi nie o zwycięstwie Legii na boisku, ale o bitwie rozegranej na trybunach, po której długo jeszcze będzie unosił się kurz.