Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Tarcza antyrakietowa: jak działa i dlaczego jest nam potrzebna?

Pocisk Patriot tuż po starcie z wyrzutni. Pocisk Patriot tuż po starcie z wyrzutni. James D. Mossman / US Air Force
Konflikt na Ukrainie i potencjalne zagrożenie ze strony Rosji uzmysłowiły nam bolesny fakt – Polska nie jest w stanie odeprzeć ataku z użyciem rakiet. Jak działa ta broń i jak możemy się przed nią uchronić?

Kierowane pociski rakietowe po raz pierwszy użyto w czasie II wojny światowej, a pionierami w tej dziedzinie były Niemcy, które jako jedyne państwo użyło ich wówczas w walce. Słynne V-1 i V-2 to pierwsze na świecie pociski rakietowe klasy „ziemia-ziemia”, reprezentujące dwa główne typy tej broni – rakiety skrzydlate, zwane też manewrującymi (V-1), i pociski balistyczne, które do lotu wykorzystują wyłącznie ciąg silnika rakietowego i nie potrzebują skrzydeł (V-2). Do dziś do atakowania obiektów na powierzchni ziemi stosuje się pociski obu klas. Przykładem pocisku skrzydlatego jest amerykański BGM-109 Tomahawk, a pocisku balistycznego również amerykański MGM-140 ATACMS czy rosyjski 9K720 Iskander.

Znaleźć w kosmosie autobus
Pociski skrzydlate są w istocie niewielkimi bezpilotowymi samolotami. Lecą w kierunku wyznaczonego celu, który jest niszczony głowicą bojową wypełnioną znaczną ilością materiału wybuchowego. Tego typu rakiety są trudne do zwalczania, stanowią bowiem niewielki cel, który radary wykrywają ze stosunkowo małej odległości. Dodatkowo ich obroną jest lot na bardzo małej wysokości – 30–50 m, a także znaczna prędkość – 900–1000 km na godz. Jednak można je zestrzeliwać tak samo jak samoloty, czyli zarówno przez myśliwce, jak i kierowane rakiety przeciwlotnicze. Natomiast pociski balistyczne to zupełnie inna historia.

Zadziwiające jest to, że sama rakieta balistyczna jest urządzeniem dość nieskomplikowanym. Składa się z kadłuba, silnika rakietowego wraz ze zbiornikami paliwa rakietowego (w postaci ciekłej lub stałej), układu sterowania rakietą i głowicy bojowej z materiałem wybuchowym i zapalnikiem. Do kierowania lotem pocisku balistycznego służy specjalna platforma z żyroskopami, montowana chociażby w samolotach pasażerskich, dodatkowo wspomagana często odbiornikiem nawigacji satelitarnej GPS.

Przed startem rakiety do pamięci komputera pokładowego wprowadza się współrzędne geograficzne celu i miejsca startu, a ten tak dobiera trajektorię lotu i jej późniejsze korekty, by pocisk spadł dokładnie we wskazanym miejscu, trafiając w obiekt przeznaczony do zniszczenia. Samo kierowanie lotem odbywa się przy pomocy sterów umieszczonych w strumieniu gazów wylatujących z silnika rakietowego, a po jego wyłączeniu – przy pomocy małych rakietowych silniczków korekcyjnych. Z reguły nie używa się sterów aerodynamicznych, bowiem rakiety balistyczne lecą bardzo wysoko, gdzie atmosfera jest już bardzo rozrzedzona.

Niemieckie V-2 miały dość prymitywny układ sterowania, złożony z grupy żyroskopów i elektromechanicznego układu wyliczającego. Współcześnie, kiedy dobry komputer czy odbiornik GPS można kupić niemalże wszędzie, zbudowanie rakiety balistycznej nie jest specjalnie trudnym przedsięwzięciem. Wystarczy opanować technologię opracowania i produkcji silników rakietowych, precyzyjnych żyroskopów, posiadać wiedzę z zakresu dynamiki lotu pocisku rakietowego w atmosferze i poza nią. Dziś takie rakiety budują Iran, Pakistan, Indie, Chiny, Korea Północna, a w przeszłości budowano je też w Iraku czy Brazylii, czyli w krajach o średnim bądź nawet niskim poziomie rozwoju technicznego.

W Stanach Zjednoczonych czy w Rosji powstają prawdziwe cacka, zdolne trafić w rozłożoną na ziemi chusteczkę do nosa, których przygotowanie do odpalenia i samo odpalenie zajmuje kilka minut. Ich wyrzutnie umieszcza się na pojazdach mogących się poruszać nawet poza utwardzonymi drogami. Oczywiście rakiety północnokoreańskie czy irańskie są znacznie bardziej prymitywne, ale też pozostają groźną bronią, zwłaszcza jeśli w ich głowicy znajdzie się nie materiał wybuchowy, lecz bojowy środek chemiczny lub jądrowy.

Najciekawsze jest to, że choć rakieta balistyczna jest bronią niezwykle prymitywną, to systemy obrony przed nimi wymagają niezwykle nowoczesnych i skomplikowanych technologii. Pocisk balistyczny porusza się z wielką prędkością naddźwiękową, na dużej wysokości, przeważnie poza ziemską atmosferą. Odległość 200–300 km pokonuje w czasie trzech do pięciu minut, zaś rakieta międzykontynentalna o zasięgu około 10 tys. km z kontynentu na kontynent leci w czasie 30–40 minut.

Prędkość lotu bezpośrednio przekłada się na pokonaną odległość – przy większych prędkościach siła odśrodkowa wyrzuca rakietę wyżej w kosmos, dlatego na ziemię spada ona znacznie dalej. Stąd odległość lotu reguluje się maksymalną prędkością.

Te o zasięgu taktycznym, czyli do 500 km, rozpędza się do prędkości 1,2–1,6 kilometrów na sekundę, zaś o zasięgu międzykontynentalnym – do 6–7 km/s. Gdyby rakietę balistyczną rozpędzić do 7,8 km/s, wówczas wleciałaby ona na orbitę okołoziemską i zamiast spaść na ziemię, krążyłaby wokół niej jak sztuczny satelita, a przy 11,2 km/s i większej – pomknęłaby w przestrzeń kosmiczną. Z kolei przy mniejszych prędkościach lotu przyciąganie ziemskie pokonuje siłę odśrodkową i ściąga pocisk na ziemię jak rzucony przez dziecko kamień.

Rakiety międzykontynentalne to w istocie zwykłe rakiety kosmiczne, takie, jakich używają kosmonauci. Wysokości, które osiągają, mierzy się w setkach kilometrów. Dlatego nie dosięgają ich żadne rakiety przeciwlotnicze odpalane z ziemi, bo te mogą niszczyć cele na wysokościach nie większych niż 30–40 km. Cały problem przy zestrzeliwaniu rakiet balistycznych polega na tym, że trzeba je na bardzo dużej wysokości precyzyjnie zlokalizować i trafić bezpośrednio inną rakietą lecącą im na spotkanie. Jak jednak znaleźć wysoko w atmosferze obiekt wielkości odcinka rury kanalizacyjnej (w przypadku rakiety taktycznej) lub wielkości autobusu przegubowego (w przypadku rakiety międzykontynentalnej)? No i jak w taki obiekt trafić bezpośrednio? Nie można go zniszczyć zdetonowanym w pobliżu ładunkiem wybuchowym, bo bez dostępu powietrza żaden ładunek wybuchowy nie zdetonuje. Nawet gdyby to się teoretycznie udało, to nie powstanie fala uderzeniowa, no bo z czego, skoro tam po prostu nie ma powietrza? Jedynym sposobem jest trzasnąć w taką rakietę jak młotkiem i rozłupać ją jak jajko siłą samej energii kinetycznej.

Zderzenie na wysokościach
Doprowadzenie do zderzenia dwóch bardzo małych obiektów w kosmosie, w dodatku poruszających się z niewyobrażalnymi prędkościami (w przypadku rakiety międzykontynentalnej to tak, jak przemieścić się z Warszawy do Łodzi w 23 sekundy), do niedawna uważano za czystą fantazję. Dzisiaj jednak potężne, sterowane cyfrowo radary z fazowanymi sieciami antenowymi, o wielkiej mocy nadajnika i superczułym odbiorniku, dodatkowo wspomagane systemami lokalizacji na specjalnych sztucznych satelitach (jak amerykański system SBIRS), są w stanie precyzyjnie śledzić szybko poruszający obiekt w kosmosie.

Amerykańska słynna tarcza antyrakietowa, oficjalnie znana jako GMD (Ground-Based Midcourse Defense), korzysta ze specjalnych satelitów niszczących znanych jako Exoatmosheric Kill Vehicle (EKV – pozaatmosferyczny statek niszczący). Wyposażono je w specjalną, superczułą cyfrową kamerę termowizyjną, pozwalającą na obserwację zbliżającego się pocisku z odległości setek kilometrów.

W razie zagrożenia atakiem EKV jest wynoszony na spotkanie przeciwnika własną kierowaną rakietą balistyczną powstałą na bazie międzykontynentalnego pocisku Minuteman III. Po oddzieleniu od rakiety komputer pokładowy EKV przy pomocy silniczków korekcyjnych dokonuje szybkich poprawek toru lotu w taki sposób, by ustawić statek dokładnie na kursie kolizyjnym w stosunku do nadlatującego pocisku przeciwnika. Ponieważ oba lecą z ogromnymi prędkościami, energia zderzenia jest tak olbrzymia, że ściera je w drobniutki pył. 

W EKV nie ma ani grama materiału wybuchowego. Nie może więc on być zastosowany do niczego innego, na przykład do ataku na cel naziemny, bo nie ma jak go na ten cel nakierować, nie ma też czym razić (brak głowicy bojowej). System GMD nie może też niszczyć rakiet taktycznych (te – jak pamiętamy – mają znacznie krótszy zasięg od międzykontynentalnych), bowiem wynoszący EKV trójstopniowy pocisk wyrzuca go wysoko w kosmos, zdecydowanie ponad torem lotu wszystkich znanych balistycznych pocisków taktycznych.

Amerykanie rozmieścili część pocisków GMD na Alasce, do obrony terytorium Stanów Zjednoczonych przed międzykontynentalnymi rakietami wystrzelonymi z terytorium Korei Północnej. Kolejne miały trafić do Polski, do ochrony USA i częściowo też Europy Zachodniej – przed pociskami wystrzelonymi z Iranu (Amerykanie zrezygnowali jednak z budowy tej części tarczy, uznając, że takie zagrożenie na razie nie istnieje).

Żaden z tych elementów GMD nie jest w stanie obronić Stanów Zjednoczonych czy Francji przed rosyjskimi rakietami międzykontynentalnymi. Mogłyby zostać do tego użyte, gdyby zostały rozmieszczone gdzieś w północnej Kanadzie oraz w Norwegii. Ziemia jest kulą, o czym często zapominamy i nie zdajemy sobie sprawy, że najkrótsza droga z Syberii do Paryża prowadzi przez Narwik, a nie przez Warszawę (właśnie tamtędy leciałyby międzykontynentalne rakiety odpalone z Rosji na Europę Zachodnią). GMD musi stanąć gdzieś w pobliżu oczekiwanej trajektorii lotu zwalczanej rakiety, inaczej na nic się nie zda.

Ale nie to jest powodem, dla którego USA nie zamierzają chronić się przed balistycznym atakiem z Rosji, budując do tego celu specjalny system. Nie planuje tego również Rosja. Od czasów zimnej wojny w tej kwestii rządzi zasada Mutual Assured Destruction (MAD), czyli wzajemnego zagwarantowanego zniszczenia. Mówi ona, że w przypadku ataku jądrowego należy dysponować taką siłą, która doprowadzi do całkowitego unicestwienia przeciwnika. Oba kraje taką siłą dysponują.

Pytanie o to, czy GMD może bronić Polskę przed rosyjskimi rakietami międzykontynentalnymi, także pozbawione jest sensu. Z bardzo prostego powodu: rakiety międzykontynentalne są rozpędzane do tak dużych prędkości, że ich minimalny zasięg wynosi 5 tys. km. Rosjanie musieliby więc wywieźć swoje wyrzutnie gdzieś za Bajkał, by móc je odpalić w Polskę, nie mówiąc już o prostym fakcie, że tego rodzaju pociski na całym świecie przenoszą wyłącznie ładunki atomowe, a nie głowice konwencjonalne.

Rosjanie mają dość sił konwencjonalnych, aby stworzyć skuteczne zagrożenie dla naszego kraju i nie musieć się uciekać do robienia z Warszawy drugiej Hiroszimy. Byłoby to zresztą porównywalne z zachowaniem policjanta strzelającego z pistoletu do osoby łamiącej zakaz przechodzenia przez „zebrę” na czerwonym świetle. Amerykańska tarcza antyrakietowa w Polsce, jeśli kiedykolwiek stanie, nie będzie bronić nas czy USA przed rosyjskimi rakietami strategicznymi, bo nie ma ani takich możliwości, ani takiej potrzeby. Ma ona inne znaczenie dla naszego bezpieczeństwa. Potencjalny agresor musiałby się liczyć z obecnością na polskim terytorium ważnego elementu amerykańskiego systemu obrony. Żaden drobny złodziejaszek nie włamie się do naszego garażu, jeśli wie, że szef policji trzyma w nim swoją limuzynę. To oczywiste.

Obrona bardzo konieczna
Czy wobec tego musimy się w ogóle bronić przed rakietami balistycznymi? Niestety tak. Poza rakietami międzykontynentalnymi są jeszcze taktyczne pociski balistyczne o zasięgu do 500 km (rakiety o zasięgu pośrednim od 500 do 5 tys. km zostały w państwach zachodnich i w Rosji wyeliminowane podpisanym w 1987 r. traktatem INF o likwidacji rakiet średniego zasięgu. Dziś takie rakiety mają Pakistan, Iran, Indie i Korea Północna, ale nam one nie zagrażają).

Rosja ma natomiast tylko międzykontynentalne rakiety strategiczne i bardzo skuteczne taktyczne pociski balistyczne 9K720 Iskander o zasięgu 400 km i 9K79M Toczka M o zasięgu do 120 km. Przenoszą one głowice konwencjonalne, w tym kasetowe, do niszczenia celów naziemnych (na przykład kompanii czołgów rozwiniętej w obronie) oraz głowice do niszczenia betonowych bunkrów i podziemnych stanowisk dowodzenia. Takie rakiety mogą porazić wiele ważnych celów na terenie Polski. Na razie z niemal stuprocentową skutecznością.

Zarówno Stany Zjednoczone, jak i Europa Zachodnia opracowały skuteczne systemy przeciwrakietowe do zwalczania pocisków taktycznych. Jednym z nich jest amerykański Patriot PAC-3, a drugim francusko-włoski system SAMP/T (Sol-Air Moyenne Portée Terrestre). Zakup któregoś z nich pozwoliłby obronić wybrane obiekty w Polsce przed atakami z użyciem Iskanderów czy Toczek. Jednocześnie są to również systemy przeciwlotnicze, które radykalnie wzmocniłyby nasz naziemny system obrony przed samolotami, śmigłowcami i bezpilotowymi aparatami latającymi. Trafiają w nie zresztą z dziecinną łatwością, bo w porównaniu z rakietami, w które Patriot PAC-3 lub Aster 30 z systemu SAMP/T są w stanie uderzyć z ogromną precyzją, samoloty poruszają się niczym ślimaki. Systemy przeciwrakietowe nie są tanie, kosztują grube dziesiątki milionów dolarów, ale straty poczynione przez pociski balistyczne wroga mogą kosztować nasz kraj znacznie więcej.

Obecnie nasze Siły Powietrzne dysponują jedynie rakietami przeciwlotniczymi (i to konstrukcyjnie przestarzałymi) – konkretnie brygadą z dziesięcioma bateriami pocisków S-125 Newa-SC w każdej, która jest przeznaczona m.in. do obrony Warszawy. Dość logiczny plan, opracowany już jakiś czas temu przez dowództwo Sił Powietrznych, przewiduje zastąpienie przestarzałych zestawów Newa SC nowoczesnymi systemami przeciwrakietowymi i przeciwlotniczymi.

Zakłada się, że jedna brygada zostanie wyposażona w przeciwlotniczo-przeciwrakietowy system Patriot PAC-3 bądź SAMP/T w dwóch dywizjonach liczących po sześć bądź po cztery baterie każdy. Jeden z dywizjonów zostałby skierowany do obrony Warszawy. Sześć baterii po osiem wyrzutni z 16 rakietami Patriot PAC-3 lub sześć baterii po sześć wyrzutni z ośmioma rakietami Aster 30 (w przypadku SAMP/T) całkowicie wystarczyłby do obrony stolicy z kierunku północnego, wschodniego i południowo-wschodniego, skąd prawdopodobnie skierowany byłby atak. Wówczas drugi dywizjon mógłby zostać skierowany do osłony sił głównych naszych wojsk rozwijanych na naszej granicy bądź do osłony tras, którymi zostaną przerzucone do Polski natowskie wzmocnienia.

Rozważane jest także utworzenie drugiej brygady, wyposażonej w sześć-osiem baterii, dla osłony najważniejszych baz lotniczych (Łask, Krzesiny, Świdwin, Powidz, Mińsk Mazowiecki i ewentualnie Malbork oraz Kraków). Brygada ta otrzymałaby rakiety przeciwlotnicze małego zasięgu (o promieniu rażenia do 25 km na wysokości do 15 tys. m), które skutecznie osłoniłyby najważniejsze lotniska przed atakami samolotów, uzbrojonych bezpilotowych aparatów latających bądź pocisków manewrujących. Ma to sens, gdyż można ich kupić znacznie więcej niż superdrogich rakiet systemów Patriot PAC-3 czy SAMP/T, które nie muszą być używane do obrony lotnisk. Atak rakietami balistycznymi raczej im nie grozi  nie są one w stanie wyrządzić poważniejszych szkód poza wybiciem wielkiej dziury na środku pasa startowego, z którą 16. Jarociński Batalion Remontu Lotnisk upora się w cztery godziny.

O wiele skuteczniejszy byłby atak czterech samolotów szturmowych Su-24M, które lecąc wzdłuż pasa startowego, podziurawiłyby go co 100 m serią bomb przeciwbetonowych. Jeśli jednak będziemy dysponować nowoczesnymi rakietami przeciwlotniczymi, ustawione w pobliżu lotnisk mogłyby zdziesiątkować atakującego przeciwnika. Na razie jednak są całkowicie bezbronne.

dr Michał Fiszer jest majorem rezerwy, analitykiem i publicystą specjalizującym się w tematyce wojskowej (zastępcą redaktora naczelnego magazynu Lotnictwo). Wykłada w Collegium Civitas. Jako pilot latał m.in. na szturmowych Su-22

Jerzy Gruszczyński jest podpułkownikiem rezerwy i byłym pilotem wojskowym, redaktorem naczelnym magazynu Lotnictwo.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną