Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Śladem hydraulika

Polscy rzemieślnicy podbijają Europę

Roman Czerniec, kowal z Wojciechowa. Jego wyrobami interesują się Szwajcarzy i Niemcy. Roman Czerniec, kowal z Wojciechowa. Jego wyrobami interesują się Szwajcarzy i Niemcy. Wojciech Jagiełło / Polityka
Rzemieślnicy w Polsce z reguły nie mieli łatwego życia. Teraz wychodzą z cienia. We wspólnej Europie ich umiejętności okazały się bardzo poszukiwane. Nieoczekiwanie mamy się czym i kim pochwalić.
Od lewej: Monika, Jan, Leokadia i Maciej Kielmanowie. Ich buty szyte na miarę kupują obcokrajowcy i polska elita: dyplomaci, artyści, menedżerowie.Tadeusz Późniak/Polityka Od lewej: Monika, Jan, Leokadia i Maciej Kielmanowie. Ich buty szyte na miarę kupują obcokrajowcy i polska elita: dyplomaci, artyści, menedżerowie.

Otto Bruckner, szwajcarski finansista z Lozanny, bywa w Polsce przynajmniej raz w miesiącu. Nie przyjeżdża tu w interesach czy też w charakterze turysty. Interesuje go wyłącznie oferta polskich rzemieślników.

Szwajcar buduje dom, u mnie zamówił bramę, u znajomego stolarza drzwi i okna – mówi Roman Czerniec, kowal z Wojciechowa na Lubelszczyźnie. – Kuźnię 85 lat temu założył pradziadek, sam w niej pracuję bez przerwy od 1970 r. Kiedy na wsi pojawiły się traktory i kombajny, warsztat podupadł, ale teraz znów kwitnie, bo wiejski kowal swoje wyroby sprzedaje w mieście. – Zamiast podków kuję akcesoria do kominków, łóżka, stelaże do luksusowych, obitych skórą foteli. Ale moją specjalnością są bramy i ogrodzenia – opowiada Czerniec. Do niedawna robił je na zamówienie bogatych mieszkańców podwarszawskiego Konstancina. Ostatnio coraz częściej na jego podwórko zajeżdżają limuzyny na szwajcarskich i niemieckich numerach.

Szacuję, że na Opolszczyźnie co trzeci rzemieślnik żyje z eksportu. Znam takich, którzy klientom z Zachodu zawdzięczają 80 proc. zarobków – mówi dyr. Roland Kulig z Izby Gospodarczej Śląsk. Wizerunek rzemiosła wyraźnie się pogorszył na początku lat 90. Okazało się, że zaradni w PRL prywaciarze na wolnym rynku plajtują. – Bankrutowali głównie producenci tandety. Ich towarów nikt już nie chciał kupować. Prawdziwi rzemieślnicy z tradycjami przetrwali i teraz nieźle prosperują – przekonuje Jerzy Bartnik, szef Związku Rzemiosła Polskiego. I cieszy się, że o polskim rzemiośle jest coraz głośniej.

Po części stało się tak za sprawą polskiego hydraulika. Tego ze słynnego plakatu i tych prawdziwych. Polacy, widząc w tym sposób na legalną pracę, zaczęli masowo rejestrować firmy rzemieślnicze po drugiej stronie Odry. I to oni są często przedstawicielami małych, rodzinnych wytwórni, gdzie wciąż dominuje praca ręczna. – Moje katalogi zabrał do Stanów kolega z Kielc, który na Florydzie tamtejszym milionerom stawia wille – mówi Andrzej Pawlik, producent drzwi wejściowych z Kobylic na Opolszczyźnie. Na dostawę drzwi trzeba czekać kilka miesięcy. Amerykanów to jednak nie zniechęca, bo długi czas oczekiwania rekompensuje z nawiązką cena, kilka razy niższa od tej, którą proponuje miejscowy rzemieślnik. To świetny przykład na to, jak polscy drobni przedsiębiorcy potrafią wykorzystać przewagę konkurencyjną, wynikającą z sześciokrotnie mniejszych kosztów pracy. Liczy się to zwłaszcza w rzemiośle, gdzie wkład pracy ludzkich rąk jest zawsze największy.

Ważnym sprzymierzeńcem rzemieślników jest globalizacja. O ile jeszcze 20 lat temu zdecydowana większość producentów nastawiała się na masówkę, to teraz firmy starają się zaspokajać indywidualne potrzeby ludzi. Dla konsumentów oznacza to większy wybór na sklepowej półce. A dla klientów z grubszym portfelem – produkty robione na zamówienie. – Ludzie bogaci, zwłaszcza na Zachodzie, szukają rzeczy niepowtarzalnych. Ten trend to okazja dla najlepszych polskich rzemieślników – uważa Jerzy Bartnik. Z tej szansy umiał skorzystać Edward Sus, właściciel małej cegielni w Brzegu Dolnym, który swoją cegłę wysyła do Niemiec i Holandii.

U mnie cegły formowane są ręcznie, a wywodząca się z XIX w. technologia nie pozwala trzymać jednakowej barwy. Holendrzy się cieszą, bo za każdym razem dostają unikatowy produkt, po który warto było jechać na drugi koniec Europy – opowiada.

To nie jedyny przypadek, że zacofanie technologiczne staje się atutem. Wprawdzie Polska nie jest już krajem drabiniastych wozów, ale mamy jeszcze sporo, zwłaszcza w Wielkopolsce, dobrych kołodziejów, którzy zabrali się za produkcję stylowych land, powozów i bryczek. Z reguły są robione na zamówienie bogatych klientów z Zachodu. Takich producentów jest już w Polsce kilkudziesięciu. Zenon Mendyka wyspecjalizował się np. w produkcji replik angielskich dyliżansów pocztowych. Produkcja jednego powozu trwa 4–5 miesięcy. Pracuje przy tym kilkunastu rzemieślników różnych specjalności: stolarzy, ślusarzy, kowali, rymarzy, tapicerów itd.

Taki dyliżans składa się z ponad stu dużych elementów. Wszystkie robione są u mnie. Tylko materiały ściągam od rękodzielników rozsianych po całym świecie – opowiada Mendyka. Budowę pierwszej repliki dyliżansu 10 lat temu zlecił mu angielski arystokrata, kolekcjoner. – Jakiś czas potem trafili do mnie jego znajomi. W ten sposób zbudowałem już 20 takich powozów – dodaje Mendyka, który zaczął się też specjalizować w produkcji pogrzebowych karawanów.

Każdy rzemieślnik, który na serio myśli o eksporcie, ma dziś profesjonalną stronę internetową. Teksty przygotowywane są zawsze w kilku obcych językach. To autentyczna furtka na świat. Przekonał się o tym Czesław Szmagliński z Chojnic, producent drewnianych wioseł. Kiedy otworzył anglojęzyczną stronę internetową, odezwali się do niego... Eskimosi. Chcieli zlecić produkcję oszczepów do polowania na foki.

 

 

Dzięki Internetowi aż na antypody trafiają ręcznie robione buty Jana Kielmana. Poprzez sieć warszawski szewc zdobył już 5 proc. klientów. To sporo, zważywszy, że buty każdy woli najpierw przymierzyć. W jaki sposób producent próbuje z tego wybrnąć? – Na naszej internetowej stronie jest specjalny formularz. Każdy, kto kiedykolwiek miał robione buty na miarę, już na podstawie pytań dochodzi do wniosku, że ma do czynienia z zawodowcami. Dzięki temu nabiera do nas zaufania – wyjaśnia Maciej Kielman, potomek założyciela firmy, która szczyci się tym, że przed wojną szyła oficerki dla Charles’a de Gaulle’a. Pomimo że sklep Kielmana przy ul. Chmielnej w Warszawie działa z krótką przerwą od 1883 r. (został zniszczony podczas powstania i ponownie otwarty zaraz po wojnie), w stolicy nazwisko rzemieślnika nie jest powszechnie znane, za to bardzo dobrze – tutejszym elitom. Buty szyte na miarę w cenie od 1600 zł to luksus, na który stać przede wszystkim obcokrajowców, popularnych artystów i menedżerów wysokiego szczebla. Od lat z usług Kielmana korzysta cały korpus dyplomatyczny. W czasach PRL jego buty nosili partyjni dygnitarze. – Zatrudniamy 10 szewców, każdy z nich może w ciągu tygodnia uszyć najwyżej dwie pary butów. Siłą rzeczy muszą być bardzo drogie – tłumaczy Leokadia Kielman.

Gdyby nie zamówienia obcokrajowców, Kielmanom ciężko by było wyżyć z ręcznej manufaktury. Ale i z polskimi klientami z roku na rok jest lepiej. – Ci sami biznesmeni, których widywałam niegdyś w białych skarpetkach, dziś zadają szyku na prawdziwych salonach – wyjaśnia Maciej Kielman.

Właśnie z myślą o bogatych elegantach rodzina Stolarków z Ziembic otworzyła we Wrocławiu sklep z koszulami szytymi na miarę. Wcześniej też je robili, tyle że jako podwykonawcy berlińskich krawców szyjących stroje wieczorowe. – Koszula szyta na zamówienie kosztuje ok. 300 zł. Kupują je głównie biznesmeni mający kłopoty z nadwagą – przyznaje Małgorzata Stolarek. Twierdzi, że koszule coraz lepiej się sprzedają. Żeby je zamówić, nie trzeba koniecznie przyjeżdżać do Wrocławia. Stolarczykowie mają przedstawicielstwa w Warszawie, Poznaniu i Szczecinie.

Polska klasa średnia coraz częściej kupuje też wyroby rzemiosła artystycznego. Zamożni ludzie chętnie angażują architektów i dekoratorów wnętrz, którzy w ich imieniu penetrują galerie w poszukiwaniu niebanalnych przedmiotów. Małgorzata Kuciewicz, warszawska architektka, poszukuje teraz dostawcy łowickich tkanin. Mają zdobić ściany kilkunastu projektowanych przez nią apartamentów.

Elementy regionalne w wystroju wnętrz znów stały się modne. Dzięki temu jest praca dla ludowych rękodzielników – hafciarek, tkaczek, garncarzy. Tych rzemieślników, co prawda, nie przybywa, ale Paweł Onachin ze Stowarzyszenia Twórców Ludowych zaobserwował ciekawe zjawisko: dawniej rękodzielnicy mieli kłopoty ze znalezieniem następcy, teraz ten problem zniknął. Warsztaty znów przechodzą z ojca na syna, czasem na córki. W niektórych dziedzinach, jak np. w kowalstwie artystycznym, potomkowie dawnych rzemieślników odkurzają unieruchomione przed laty maszyny. Coraz więcej pracy mają polscy bednarze. – Robimy nie tylko beczki. Moda na agroturystykę sprawiła, że gospodarze poszukują drewnianych maselnic, cebrzyków i balii – mówi prezes Marian Rzepecki z Rejowca Fabrycznego. Jest właścicielem Pawłowianki, firmy bednarskiej, która powstała na gruzach upadłej przed laty spółdzielni ludowego rękodzieła.

O tym, że bednarze w najbliższych latach będą mieli co robić, jest przekonany Grzegorz Śleziak z Milówki. Ten przedsiębiorca i miłośnik wina zatrudnił kilku ludzi i zaczął produkować beczki. – W ciągu ostatnich lat w Polsce posadzono kilkaset hektarów winorośli. To wino trzeba gdzieś przecież trzymać – tłumaczy Śleziak. Na razie może liczyć przede wszystkim na niemieckie browary, które kupują połowę produkowanych przez niego beczek. Marzy, żeby w przyszłości leżakowały w nich francuskie wina. – Niestety, do przechowywania jakościowych win polski dąb się nie nadaje. Nie szkodzi, odpowiednie drzewa namierzyłem już za Uralem – mówi Śleziak.

Polityka 46.2005 (2530) z dnia 19.11.2005; Gospodarka; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Śladem hydraulika"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną