Przed tegorocznymi obchodami Święta Pracy Lech Wałęsa postanowił ponownie wstąpić do związku zawodowego oraz oświadczył, że „kapitalizm trzeba okiełznać”. Ponieważ w odpowiedzi na tę deklarację w szeregach Solidarności zapanowała raczej konsternacja niż entuzjazm (związkowcy pamiętają, jak przed rokiem były prezydent publicznie doradzał aktualnemu premierowi ich „spałowanie”), Wałęsa precyzuje teraz, że ma zamiar wspierać niektóre postulaty związku, ale zapisywać się do niego na siłę nie będzie.
To, co Lech Wałęsa mówi prosto z mostu, profesor Marcin Król jakiś czas temu sformułował bardziej gustownie i sentymentalnie w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Skarżył się tam na odrzucenie przez elity III RP „idei równości” i ostrzegając przed „wybuchem społecznego gniewu”, a nawet perspektywą „wieszania”. Ponownie też antykapitalistycznym ogniem pałają Kaczyński i Miller, bo są w opozycji. Kiedy byli u władzy, pałali zdecydowanie mniej.
Wielu polityków wykonywało już w Polsce przez ostatnie 25 lat „pierwszomajowy” gest Lecha Wałęsy. Rzucając od czasu do czasu ludowi antykapitalistyczne hasła. Czasami nawet dawało im to władzę.
Także sam Wałęsa już raz ten gest wykonał, kiedy w imię „słusznego gniewu ofiar transformacji” obalał Mazowieckiego i Balcerowicza, żeby później zastąpić ich... Bieleckim i Balcerowiczem. Tyle że już pod własną prezydenturą. Wałęsa języka populistycznego używał chętnie – tyleż jako narzędzia do zdobywania władzy, co jako „wentyla bezpieczeństwa” (mówiąc jego własnymi słowami) – ale kiedy rządził, nie chciał być jego zakładnikiem. Jako prezydent dla „okiełznania kapitalizmu” zrobił raczej za mało, niż popełnił jakieś populistyczne szaleństwa.