Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Akcje i reakcje

Z nagraniami rozmów czy bez, prokuratura wciąż będzie dreptać w miejscu

Andrzej Seremet, Prokurator Generalny. Andrzej Seremet, Prokurator Generalny. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Na ekranach wciąż trwa horror w znakomitej obsadzie. W głównych rolach premier i jego ludzie, prokurator generalny i jego ludzie, tygodnik „Wprost” i chór dziennikarzy, koalicja, opozycja, ABW. W tle z jednej strony wolność słowa i zasady demokracji, a z drugiej – nielegalne nagrywanie prywatnych rozmów polityków i biznesmenów.

Wczorajsza akcja prokuratury i ABW w redakcji „Wprost” wywołała burzę. Rano lekko się od niej zdystansował podczas swojej konferencji premier Donald Tusk, tłumacząc, że nie wpływał w żaden sposób na decyzję o wejściu funkcjonariuszy do siedziby tygodnika. Powiedział, że ma pełną świadomość, iż cenę za działania prokuratury zapłaci on sam i jego rząd. Nie wykluczył w związku z tym przyspieszonych wyborów.

Prokurator generalny Andrzej Seremet podczas swojej konferencji próbował przekonywać, że akcja była jak najbardziej potrzebna i zgodna z procedurą. Nie było celem prokuratorów łamanie tajemnicy dziennikarskiej i ujawnianie informatorów tygodnika, ale zdobycie dowodu w postaci nośnika, na którym dokonano przestępczego podsłuchu. Problem polega na tym, że takiego nośnika w redakcji „Wprost” nie było i być nie mogło. Dziennikarze mieli przegrane (nie wiadomo ile razy kopiowane) nagrania rozmów, część z nich jest dostępna w internecie. Praktycznie nie ma możliwości, aby na tej podstawie ustalić sprawców przestępstwa. Można ich zidentyfikować po tzw. metadanych, ale jak ktoś fachowo podsłuchuje, to bez wątpienia wie, jak wyczyścić zapis z wszelkich elementów służących do identyfikacji. Dlaczego więc zdecydowano się na tak drastyczne rozwiązanie?

Delikatnie mówiąc, z braku roztropności. Przeciętnie inteligentny urzędnik prokuratury musiał przewidywać skutki: awanturę, jaka wybuchnie, polityczne wykorzystywanie konfliktu, opór całego środowiska dziennikarskiego i społeczny rezonans tego zdarzenia. Do tej pory nigdy organy polskiej prokuratury nie dokonały równie spektakularnej próby wejścia do siedziby jakiejkolwiek redakcji. Prokurator Seremet pyta: o co chodzi, przecież szukamy przestępców, potrzebne są dowody. Pełna zgoda, szukajcie, ale w sposób bardziej odpowiedzialny. 

Wydarzenia w redakcji tygodnika stały się pretekstem do dość histerycznej manifestacji różnych postaw. Nagle pojawili się politycy (Twój Ruch, Nowa Prawica), a burmistrz Ursynowa Piotr Guział wygłosił płomienną orację. Telewizja Republika zamieniła redakcję „Wprost” niemalże we własne studio. Red. Latkowski, dotychczas traktowany, delikatnie mówiąc, z dystansem przez środowiska prawicowe, teraz został uznany przez nie za symbol walki o wolność słowa. Zaroiło się od przyjaciół, ale to oczywiście doraźny sojusz. Latkowski jest dzisiaj przydatny, jutro już nie będzie. Znów będą mu wypominać przeszłość.

Prokuraturze, jak oficjalnie informuje, chodzi tylko o nagrania. Redakcja „Wprost” oznajmiła, że je przekaże, ale dopiero w sobotę, bo na ich podstawie przygotowuje najnowszy numer swojej gazety. W sobotę podsłuchy trafią zapewne do prokuratury, chociaż może być problem. W przeciwieństwie do redakcji prokuratorzy skorzystają zapewne z uciech długiego weekendu, drzwi do prokuratury będą zamknięte na głucho.

Kiedy już opadnie kurz bitewny, po raz kolejny okaże się, że było wiele szumu, ale efekt mizerny. Z nagraniami rozmów czy bez nich, prokuratura wciąż będzie dreptać w miejscu, a prawdziwi sprawcy i ich rzeczywiste intencje wciąż będą się kryć w pełnym mroku. Pozostanie jedynie niesmak, że wszystko w tej historii od początku odbywało się poza standardami.

Ważni politycy rozmawiający złym językiem w niewłaściwych miejscach, których odpowiednie służby nie zabezpieczyły przed intruzami. Sprawcy nielegalnych nagrań przekazujący owoce swojego przestępstwa poważnej gazecie, a ta bezrefleksyjnie wrzuca je na łamy, uzasadniając, że to dla dobra interesu społecznego. Redakcja dowodzi, że to ostrzeżenie przed niefrasobliwością polityków, których można podsłuchami szantażować, a więc dokonać swoistego zamachu stanu. Ale inne intencje zdradza jeden ze współautorów podsłuchowego story. W Telewizji Republika ogłasza, że zamachem stanu było nie tajne nagrywanie, ale treść rozmowy Sienkiewicza z prezesem Belką i właśnie dlatego zaniósł to nagranie do „Wprost”. Skąd je wziął, tego rzecz jasna nie wyjaśni.

Każdy, kto może, ubija przy tej sprawie własny interes, jedynie majestat państwa ponosi same straty. Czeka nas jeszcze kilka ciekawych zwrotów, bo na każdą akcję będzie reakcja, taka jest natura rzeczy.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną