Samolot rozbił się zaledwie 3 km w linii prostej od lotniska w Rudnikach, skąd wystartował. Wypadek przeżyła jedna z lecących samolotem osób: 40-letni mężczyzna jest w stanie ciężkim, ale stabilnym (ma uraz klatki piersiowej i kręgosłupa, a także złamaną rękę). Mężczyznę przesłuchano w poniedziałek, podobno szczegółowo pamięta okoliczności wypadku, a także czas poprzedzający feralny lot.
Nie wiadomo, co było przyczyną tragedii. Świadkom katastrofy udało się wyciągnąć z wraku tylko tę jedną osobę, ponieważ maszyna bardzo szybko zapaliła się. Na miejsce ściągnięto kilkanaście zastępów straży pożarnej. W akcji uczestniczyły także śmigłowce.
Jak ustalili reporterzy telewizji TVN24, na pokładzie samolotu – oprócz pilota – znajdował się jeden z właścicieli firmy zajmującej się organizowaniem kursów spadochronowych, a także trzech klientów firmy (mieli lecieć w tandemie), trzech instruktorów oraz czterech kursantów. Maszyna miała być stosunkowo nowa.
Samolot – przy pięknej pogodzie – wystartował z lotniska Rudniki, należącego do Aeroklubu Częstochowskiego. Była to dwusilnikowa maszyna typu Piper PA-31 Navajo, przeznaczona do transportu skoczków spadochronowych. Samolot spadł na obszar niezamieszkały. Niedługo po wypadku pojawiły się spekulacje, że maszyna mogła być przeciążona. Według relacji mediów przed upadkiem maszyna znacznie przechyliła się na jedną stronę. Przyczyną mogła być też awaria jednego z silników. Żadna z tych hipotez nie została potwierdzona. – Ostatnio mamy wiele wypadków lotniczych i niestety nie widzę, by były wyciągane z nich odpowiednie wnioski – mówił w TVN 24 gen. Roman Polko.
We wtorek, trzy dni po tragedii przedstawiciel Państwowej Komisji Wypadków Lotniczych poinformował, że w chwili katastrofy nie pracował lewy silnik. Komisja ma też wątpliwości wobec drugiego silnika. Sprawa ta będzie badana. Wstępny raport ze swoich prac Komisja ma przedstawić w ciągu 30 dni.