Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Służby nie-specjalne

Nie uchroniły polityków przed podsłuchami. Co robią polskie służby specjalne

Jeśli nie ABW, to dlaczego BOR nie uchronił przed podsłuchem dwóch najważniejszych ministrów w gabinecie Donalda Tuska, szefów MSW i MSZ? Jeśli nie ABW, to dlaczego BOR nie uchronił przed podsłuchem dwóch najważniejszych ministrów w gabinecie Donalda Tuska, szefów MSW i MSZ? Ysbrand Cosijn / PantherMedia
12 służb specjalnych, w tym 9 ze szczególnymi uprawnieniami, ponad miliard złotych z budżetu, tysiące tajnych agentów i całkowita bezradność w obliczu kilku cwaniaków, którzy nielegalnie podsłuchują, szantażują i grają wszystkim na nosie.
Brak spójnego systemu kierowania służbami powoduje, że nikt nie wyznacza strategicznych celów i nikt nie jest w stanie przeprowadzić rzetelnego audytu, na co faktycznie idą miliony podatników.Getty Images Brak spójnego systemu kierowania służbami powoduje, że nikt nie wyznacza strategicznych celów i nikt nie jest w stanie przeprowadzić rzetelnego audytu, na co faktycznie idą miliony podatników.
Przypadki korupcji śledzą zarówno CBA, jak i policja, a także ABW.Eugene Sergeev/PantherMedia Przypadki korupcji śledzą zarówno CBA, jak i policja, a także ABW.

Panuje przekonanie, że służby specjalne powinny chronić państwo przed każdym zagrożeniem. Jeżeli nie chronią, lecą głowy. Za brak ostrzeżeń przed piramidą Amber Gold posadę stracił szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Krzysztof Bondaryk. Za niewykrycie w porę korupcji w 22 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Malborku poleciał szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego gen. Jerzy Nosek. Czy to coś zmieniło, usprawniło? Oczywiście, że nie, bo to nie od ludzi stojących na czele służb, a przynajmniej nie tylko od nich, zależy skuteczność. Cały system bezpieczeństwa skonstruowany jest w taki sposób, że częściej zawodzi, niż chroni.

Służby tajne i mundurowe są po to, by stać na straży bezpieczeństwa państwa i jego obywateli. Podział ról powinien być klarowny. Policja, Centralne Biuro Śledcze i CBA chwytają przestępców, ABW i SKW reagują, zanim do przestępstwa dojdzie, uprzedzają zagrożenia. Uprawnienia operacyjno-rozpoznawcze mają też tzw. policja skarbowa, Straż Graniczna i Żandarmeria Wojskowa. Do elity służb o specjalnych uprawnieniach można jeszcze zaliczyć Biuro Ochrony Rządu, Agencję Wywiadu, Służbę Wywiadu Wojskowego i Służbę Celną, a także Służbę Więzienną i Straż Ochrony Kolei. Swoistą służbą jest też prokuratura z własnymi uprawnieniami śledczymi i kontrolnymi. Naprawdę, nie można narzekać. Służb u nas dostatek.

Ostatnio w głównej roli występuje ABW, której prokuratura powierzyła śledztwo w sprawie nielegalnych podsłuchów. Ponieważ wcześniej to właśnie ta służba w porę nie zareagowała, teraz dwoi się i troi, aby uratować twarz. Fakt, że trochę za późno: ABW powinna wcześniej ostrzec polityków, że ich rozmowy w publicznych miejscach mogą być nagrywane. Od czasów restauracji Lemongrass Agencja wiedziała przecież, że takie podsłuchy są stosowane. Z Lemongrass ostrzeżeni politycy się wynieśli, ale wynieśli się też kelnerzy. Przeszli do pracy w innych lokalach, a za nimi jak stado posłusznych owiec powędrowali politycy, kuszeni esemesami kelnera Łukasza N.

Jeśli nie ABW, to dlaczego BOR nie uchronił przed podsłuchem dwóch najważniejszych ministrów w gabinecie Donalda Tuska, szefów MSW i MSZ? Lokal sprawdzono rutynowo, ale niczego podejrzanego nie stwier­dzono. Tu jest właśnie klucz do sprawy – rutyna. BOR rutynowo nie szuka podsłuchów, ale zagrożeń typu pirotechnicznego. ABW rutynowo nie szuka podsłuchów, bo przecież jest BOR. Zgodnie z procedurą funkcjonariusze BOR powinni powiadamiać kolegów z ABW, że objęty ochroną minister odbędzie spotkanie w restauracji, którą należy zabezpieczyć przed tzw. pluskwami. Sowa&Przyjaciele była jednak przez ABW omijana, bo politycy – też rutynowo – nie współpracują z chroniącymi ich funkcjonariuszami, traktują ich obecność jak zło konieczne i dolegliwość.

Za czasów PiS, kiedy na czele ABW stał znany z podejrzliwości Bogdan Święczkowski, co kilka miesięcy prowadzono szkolenia dla ważnych funkcjonariuszy publicznych. Uczono ich m.in., jak współpracować ze służbami i chronić poufność rozmów. Teraz prawdopodobnie takich szkoleń nie ma, być może dlatego, że przyjęto założenie, iż politycy są ludźmi rozsądnymi i świadomymi niebezpieczeństw.

Do czynności śledczych w sprawie podsłuchów dołączono grupę z Centralnego Biura Śledczego, co świadczy, że prokuratura szybko zrozumiała, iż sama ABW sobie nie poradzi. Aby prowadzić czynności operacyjno-procesowe, trzeba mieć źródła informacji, czyli agenturę. ABW utraciła źródła osobowe na początku lat 90. (kiedy jako UOP zastąpiła Służbę Bezpieczeństwa), nowych praktycznie nie pozyskała.

To jest w ogóle wielki problem polskich służb. Kolejne fale lustracji, przecieków, niekontrolowanego ujawniania nazwisk agentów, zwłaszcza zaś operacja Antoniego Macierewicza na Wojskowych Służbach Informacyjnych sprawiły, że tylko idiota podjąłby tajną współpracę z polskim państwem. Wiadomo, że wcześniej czy później, na przykład po zmianie władzy, różne tzw. wrażliwe dane mogą wyciec – i to zupełnie bezkarnie.

ABW, pozbawiona niemal agentury, wyspecjalizowała się więc w stosowaniu techniki operacyjnej, czyli zakładaniu podsłuchów, pozyskiwaniu billingów i lokalizowaniu miejsc logowań telefonów komórkowych. Można w ten sposób zdobyć wartościowe procesowo dowody, ale bez źródeł osobowych i tak błądzi się we mgle. Siatkę informatorów ma policja, chociaż też niezbyt gęstą. Problem polega na tym, że ABW i CBŚ tradycyjnie chętniej ze sobą rywalizują, niż współpracują. Zdarzały się przypadki otwartej wojny i wzajemnych prowokacji. Informatorzy CBŚ nawet we wspólnie prowadzonym śledztwie nie będą informować ABW, to jasne.

 

W podsłuchanej rozmowie ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza z prezesem NBP Markiem Belką ten pierwszy mówi, że państwo istnieje tylko teoretycznie, jeżeli państwowe służby i instytucje ze sobą nie współpracują. W sprawie podsłuchów BOR nie współpracowało z ABW, z kolei ABW przy pomocy Ministerstwa Sprawiedliwości zwaliło swój niezbyt chlubny udział w próbie przeszukania redakcji „Wprost” na prokuraturę. Obawy ministra Sienkiewicza na temat „teoretycznego państwa” błyskawicznie zyskały potwierdzenie.

Reforma, czyli zagrożenie

ABW to wciąż potężna instytucja z rocznym budżetem pół miliarda złotych, zatrudniająca 4,5 tys. pracowników. Ma 16 delegatur wojewódzkich, siedem departamentów, osiem biur, w tym najważniejsze biuro operacji specjalnych i własną uczelnię w Emowie, szkolącą kadry do kontrwywiadu. W ostatnich latach za kilkaset milionów złotych kupiono najwyższej klasy sprzęt, w tym urządzenia do wykrywania i zagłuszania podsłuchu. Przy takich środkach mogłoby się zdawać, że Agencja powinna jednak wyłapywać zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa.

Ta instytucja przeżywa kryzys, panuje bałagan, nie wie lewica, co czyni prawica – mówi były pracownik ABW, od niedawna młody emeryt. Kryzysy w ABW powracają cyklicznie. W latach 90., czyli w czasach UOP, z tajnej służby masowo wyciekały informacje. Mówiono, że to kontrolowane przecieki. W 2002 r. za rządów SLD przeprowadzono gruntowną reformę. Polegała głównie na zmianie nazwy i zastąpieniu mniej zaufanych funkcjonariuszy innymi. W 2013 r. rząd zapowiedział kolejną reformę: przekształcenie ABW w ośrodek analityczny, czyli odchudzenie Agencji i zmianę profilu. Przygotowując zmianę, złożono ofiarę z szefa agencji Krzysztofa Bondaryka, ale na tym reforma się zatrzymała. Do dzisiaj pracownicy ABW żyją w stanie niepewności, kiedy zapowiedziana rewolucja się ziści i czym to dla nich się skończy. W takiej atmosferze trudno o dobrą pracę, tym bardziej że po aferze Amber Gold ze spisu departamentów ABW ubył jeden z najistotniejszych, zajmujący się ochroną ekonomicznych interesów państwa. Była to kara za zbagatelizowanie trójmiejskiej piramidy finansowej.

Reformy służb to często element politycznej rozgrywki. Na własnej skórze odczuło to wojsko, kiedy podczas misji w Iraku i w samym środku interwencji w Afganistanie zlikwidowano WSI, pozbywając się większości oficerów wywiadu i kontrwywiadu wojskowego. Powołano do życia SWW i SKW, w których zatrudniono osoby z zaciągu politycznego, a nie merytorycznego. Żołnierze z misji zagranicznych z dnia na dzień stracili oczy i uszy, czyli źródła informacji o zagrożeniach. W tzw. raporcie Macierewicza wywalono kawa na ławę szczegóły ważnych operacji prowadzonych przez WSI oraz dane oficerów i współpracowników. Światowe wywiady takie informacje kupują za grube pieniądze, tutaj dostały prezent za darmo.

ABW, jeszcze kiedy szefem był Bondaryk, próbowała udowodnić swoją przydatność, ujawniając sprawę rzekomego terrorysty Brunona Kwietnia, który miał planować zamach na Sejm i najważniejsze osoby w państwie. W Krakowie toczy się proces tego naukowca z Uniwersytetu Rolniczego, który miał być polskim Breivikiem. Z ustaleń procesowych wynika, że sprawa może zakończyć się blamażem, bo wcale nie jest jasne, czy to Kwiecień osobiście planował zamach, czy też inspirowali go do tego przykrywkowcy z ABW udający terrorystów.

Walka z terroryzmem i zwalczanie szpiegostwa to wciąż najważniejsze zadania Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Szpiegów schwytano w ostatnich latach kilku, domniemanego terrorystę jednego. Wydaje się, że jak na liczbę zatrudnionych w ABW i pieniądze, jakie idą na tę firmę z budżetu, to sukcesy są, delikatnie mówiąc, względne. Dla porównania budżet CBA jest pięć razy mniejszy (ok. 100 mln zł), utrzymanie cywilnej Agencji Wywiadu kosztuje budżet niecałe 150 mln zł, wywiad wojskowy – ok. 135 mln, Służba Kontrwywiadu Wojskowego – ok. 170 mln zł. O wynikach pracy tych instytucji nie wiemy nic, bo wszelkie informacje objęte są najwyższymi klauzulami poufności. W przypadku służb wojskowych wiedzę powinien mieć prezydent i minister obrony narodowej, w przypadku cywilnych – premier. Ale zewnętrzna kontrola jest iluzoryczna.

 

Ukryci za tajemnicą

Premier Donald Tusk najchętniej w ogóle nie zajmowałby się służbami, nadzór nad ABW powierzył ministrowi spraw wewnętrznych. – To błąd – uważa były szef ABW Bogdan Święczkowski. – Według mnie powinno być ustanowione ministerstwo koordynujące pracę służb specjalnych.

Podobne postulaty zgłaszają też inni eksperci. Bez silnego ośrodka nadzorującego i koordynującego służby będą pozbawione rzeczywistej kontroli. Jeden z byłych policjantów, który zaliczył epizod w ABW, twierdzi, że praca w tej formacji przypomina obyczaje biurowe. – Od godziny do godziny, kawka, herbatka, przekładanie papierków – takie miał doświadczenia. – A od kiedy w Warszawie uruchomiono samodzielną delegaturę, centrala już tylko udaje, że pracuje. Kto ich sprawdzi?

Kariera zawodowa naszego rozmówcy jest dobrym przykładem wzajemnego podkupywania fachowców. Prym wiedzie tutaj CBA, które ściąga ludzi z policji, oferując znacznie wyższe płace i przywileje, z jakich korzystał np. słynny agent Tomek. Podobnie czyni ABW. Odpływ doświadczonych policjantów powoduje, że w policji średni staż funkcjonariusza w dochodzeniówce to zaledwie 3 lata, a w wydziałach kryminalnych – 3,5 roku. Trudno się dziwić, że następuje spadek wykrywalności przestępstw, chociaż jest to skrzętnie ukrywane poprzez manipulacje statystykami.

Brak spójnego systemu kierowania służbami powoduje, że nikt nie wyznacza strategicznych celów i nikt nie jest w stanie przeprowadzić rzetelnego audytu, na co faktycznie idą miliony podatników. Sejmowa komisja ds. służb specjalnych to ciało bez uprawnień, przesłuchania funkcjonariuszy i szefów służb to w gruncie rzeczy nieustanne odbijanie się od formuły o obowiązku zachowania tajemnicy państwowej. Co się za tą tajemnicą kryje – nikt nie sprawdzi.

Pojawiają się różne pomysły uporządkowania bałaganu na rynku służb specjalnych. W tej chwili przypadki korupcji śledzą zarówno CBA, jak i policja, a także ABW. Przestępczość zorganizowana znajduje się w gestii CBŚ i ABW, podobnie jak walka z narkotykami. Mieszają się kompetencje, zachodzą na siebie uprawnienia. Już przed laty ostatni szef UOP, a potem szef Agencji Wywiadu Zbigniew Siemiątkowski postulował, aby wywiad i kontrwywiad wojskowy włączyć do struktur cywilnych, by ich działania były bardziej efektywne. Podobny pomysł zgłasza Bogdan Święczkowski, ideowo stojący po przeciwnej stronie barykady. Według niego w wojsku wystarczyłyby komórki wywiadowcze i kontrwywiadowcze w strategicznych jednostkach.

Dodatkowy bałagan wywołuje brak jednolitej ustawy o pracy operacyjno-rozpoznawczej dla wszystkich służb. Prace nad nią trwały latami, powstawały kolejne projekty, ale nie udało się stworzyć jednolitego aktu prawnego. Ustawa jest niezbędna, bo dzisiaj każda służba działa w oparciu o własną ustawę i dodatkowe rozporządzenia, co powoduje, że mają za dużo uprawnień. W gąszczu przepisów bardzo łatwo przekroczyć granicę, za którą inwigiluje się już nie tylko przestępców, ale w zasadzie każdego. Przykład? Zgodnie z ustawami regulującymi procedury stosowane w poszczególnych służbach na założenie podsłuchów potrzebna jest zgoda sądu, ale już bez niej ABW może legalnie pozyskiwać dane z pamięci telefonów czy komputerów każdego obywatela.

Gorączka śledcza

Afera podsłuchowa bez wątpienia spowoduje nie tylko ruchy personalne w służbach specjalnych, opracowanie jakichś nowych procedur ochrony (i samoochrony) polityków, ale też wywoła kolejną dyskusję o potrzebie zmian. Wiadomo, że odejdzie minister Bartłomiej Sienkiewicz. Mówi się, że emerytura już czeka na szefa ABW płk. Dariusza Łuczaka. Ma go zastąpić jeden z dotychczasowych zastępców ppłk Jacek Gawryszewski. Jak po każdej zmianie na najwyższym szczeblu tektonika personalna przeniesie się na niższe piętra. To bez wątpienia dodatkowo skomplikuje relacje wewnątrz Agencji, gdzie od lat istnieją skonfliktowane grupy tzw. starych i młodych oraz awansowanych w czasach AWS, SLD, PiS czy PO, a więc powiązanych z rywalizującymi obozami politycznymi. Służbowo są oczywiście po jednej stronie, ale prywatnie po przeciwnych.

W takiej atmosferze trudno skupić się na pracy. Już, co prawda, odtrąbiono sukces, zarzuty w sprawie nielegalnego nagrywania usłyszały cztery osoby. Z naszych informacji wynika, że w wyniku przeszukań (w tym w mieszkaniach biznesmena Marka Falenty i jego szwagra) śledczy dotarli do ok. 30 nagranych rozmów. (Prokuratura mówi już o 18 pokrzywdzonych). Najstarsze nagrania miały pochodzić sprzed kilku lat. Rozmowy toczyły się głównie między biznesmenami, ale zawierały nie tylko biznesowe treści, lecz także obyczajowe. Badana jest wersja, że były używane do szantażu, ale też że wiedza w ten sposób pozyskana służyła do niezgodnych z prawem transakcji giełdowych. Służby mają wiele tropów – nowe (na siebie?) podrzucił właśnie Piotr Nisztor. Pytanie, czy służby, ogarnięte gorączką śledczą, tradycyjnie będą sobie deptać po piętach i po śladach?

Polityka 28.2014 (2966) z dnia 08.07.2014; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Służby nie-specjalne"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną