Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kościół zamknięty

Dlaczego oddajemy państwo radykalnym katolikom?

Kościół – przynajmniej po październiku 1956 r., a już na pewno w okresie dekady Gierka – w coraz większym stopniu był uznawany przez władzę za partnera w zarządzaniu społeczeństwem. Kościół – przynajmniej po październiku 1956 r., a już na pewno w okresie dekady Gierka – w coraz większym stopniu był uznawany przez władzę za partnera w zarządzaniu społeczeństwem. Philip Lee Harvey/Cultura Travel / Getty Images
Radykalni katolicy walczą z „cywilizacją śmierci”, a pole starcia wciąż się rozszerza. Sprzeciw wobec religijnego fundamentalizmu jest słaby, bo dominuje strategia „niezadrażniania relacji z Kościołem”.
Mirosław Gryń/Polityka
Cezary Michalski – publicysta, eseista, prozaik. W latach 90. XX w. członek środowiska młodych konserwatystów. Od 2010 r. komentator „Krytyki Politycznej”.Jarosław Wojtalewicz/EAST NEWS Cezary Michalski – publicysta, eseista, prozaik. W latach 90. XX w. członek środowiska młodych konserwatystów. Od 2010 r. komentator „Krytyki Politycznej”.

Wciąż jest wielu nałogowych optymistów liczących na odbudowanie w Polsce dialogu pomiędzy Kościołem a świeckim państwem i społeczeństwem. Są przekonani, że obecne wzmożenie „wojny religijnej” to tylko reakcja na polityczny antyklerykalizm, łączony zazwyczaj z nazwiskiem Palikota. „Kościół przestraszył się antyklerykalnej przemocy i chamstwa – mówili optymiści – gdyby Palikota nie było, mielibyśmy większą szansę na dialog, a nawet na reformy w polskim Kościele”. Tym bardziej że w Watykanie nastał papież Franciszek i poczuliśmy nieśmiałe podmuchy odwilży.

Rozczarowanie optymistów musiało być spore, kiedy po europejskich wyborach, w których Palikot poniósł bolesną porażkę, polski Kościół – a w każdym razie najbardziej widoczna jego część – a także partie i środowiska prawicowe ruszyły do bezprecedensowej ofensywy na wszystkich frontach kulturowej wojny z „cywilizacją śmierci”.

Liberałowie w odwrocie

Dosłownie nazajutrz po eurowyborach wybuchł konflikt wokół zaproponowanej przez Wandę Półtawską „Deklaracji wiary” lekarzy, która miała „uniemożliwić popełnienie grzechu” także ludziom niepodzielającym wyznania albo poglądów „długoletniej przyjaciółki polskiego papieża”. Ginekolog i położnik prof. Bogdan Chazan szczycił się tym, że „prawo boskie przedkłada ponad prawo ludzkie”. Przy okazji sporu o „Deklarację wiary” dowiedzieliśmy się, że duszpasterzem lekarzy w diecezji krakowskiej (zarządzanej przez jak najbardziej „łagiewnickiego” hierarchę, kardynała Dziwisza) jest ks. Dariusz Oko znany z publicznego wygłaszania niekonwencjonalnych – ale za to wulgarnych i pełnych pogardy – opisów homoseksualnych aktów płciowych.

Również „zakaz bluźnierstwa” stał się w ostatnich tygodniach skuteczniej egzekwowany niż gwarantowana „tylko przez prawo ludzkie” wolność wypowiedzi czy tworzenia i prezentowania sztuki. Już wcześniej zaatakowano warszawskie Centrum Sztuki Współczesnej za pokazywanie tam „bluźnierczej instalacji artystycznej”. Następnie dyscyplinowano Teatr Stary, gdzie Jan Klata – poczciwie i bez nadmiaru „estetycznych prowokacji” – wystawił sztukę „Do Damaszku” Augusta Strindberga (autora uważanego przez niektórych za obrazoburcę, ale pod koniec XIX w.). Przy okazji najnowszego ataku na „bluźniących artystów” sam „umiarkowany” abp Gądecki zaapelował do polskich katolików, aby uniemożliwili wystawienie sztuki „Golgota Picnic” podczas Festiwalu Malta.

W tym samym czasie przybrała na sile mobilizacja na froncie walki z tym wszystkim, co próbuje pozostać świeckie w polskiej szkole. Przygotowywany przez MEN bezpłatny elementarz, który zdaniem Kościoła „wykluczył Boże Narodzenie” (w rzeczywistości jest tam pokazane wspólne świętowanie i wręczanie prezentów, ale zabrakło epatowania krzyżem), został oprotestowany przez 40 tys. katolików podpisujących odpowiedni protest w parafiach i w internecie. MEN natychmiast obiecał, że elementarz zostanie poprawiony, a katolickich symboli będzie w nim nie mniej niż w budynku polskiego parlamentu. Do tegoż parlamentu trafił właśnie obywatelski projekt ustawy (250 tys. podpisów), która – gdyby została uchwalona – pozwoli ścigać za edukację seksualną w szkołach jak za pedofilię.

Ściganie nie będzie jednak potrzebne. Już wcześniej „konserwatywna większość” w parlamencie (PiS, Solidarna Polska, PSL i prawie cały klub PO) odrzuciły projekt Wandy Nowickiej zakładający wprowadzenie w polskiej szkole obowiązkowej edukacji seksualnej. Ten postulat był niegdyś – mało kto już pamięta – nieformalnym elementem „kompromisu aborcyjnego”.

Do mniej istotnych, ale znamiennych smaczków można zaliczyć zablokowanie przez prawicowych radnych Świnoujścia wniosku o urządzenie po polskiej stronie granicy małej wydzielonej plaży dla nudystów. Taka plaża jest po niemieckiej stronie, ale tam opłata klimatyczna wynosi 3 euro, a na plażach Świnoujścia tylko 4 zł. Wychodzi na to, że słynne Chałupy, mekka polskich nudystów w latach 70., mogły powstać tylko za czasów „gierkowskiego totalitaryzmu”, bo w katolickiej „demokracji większościowej” zostałyby zakazane. A teraz doszedł jeszcze protest przeciwko uprawianiu jogi czy umieszczaniu na warszawskim placu Trzech Krzyży symboli pobliskiej giełdy, czyli byka i niedźwiedzia.

Każda taka inicjatywa pokazuje, że Kościół jest najskuteczniejszym w dzisiejszej Polsce instrumentem mobilizacyjnym, którego nie posiada ani lewica, ani liberalne centrum. I ten instrument jest bezwzględnie wykorzystywany w walce politycznej. Ta ewolucja Kościoła jest niepokojąca.

Pożegnanie świeckości

Kościół – przynajmniej po październiku 1956 r., a już na pewno w okresie dekady Gierka – w coraz większym stopniu był uznawany przez władzę za partnera w zarządzaniu społeczeństwem. Jednak nie miał jeszcze możliwości, a nawet nie wyrażał zbyt głośno ambicji przejęcia kontroli nad świeckim społeczeństwem i państwem. Zamiast ewangelizować siłą, czyli wymuszać zgodne z własną doktryną zmiany powszechnie obowiązującego prawa, wolał wpływać własnym przykładem, stylem życia organizujących się wiernych, wspólnot czy rodzin.

Pamiętam dialog nawiązany w latach 70. pomiędzy „lewicą laicką” wydobywającą się z politycznych ruin po marcu 1968 r. i „Kościołem otwartym” (środowiskami „Więzi”, „Znaku”, „Tygodnika Powszechnego”, Klubów Inteligencji Katolickiej). Pamiętam też jednak specyficzną dynamikę pontyfikatu Jana Pawła II, jeśli chodzi o dobór sojuszników i wrogów. Choć stosunek Karola Wojtyły do aborcji i środków antykoncepcyjnych był jednoznacznie negatywny od zawsze, to monumentalne, wyznaczające nową linię frontu kulturowej wojny Kościoła z liberalnym Zachodem, określenie „cywilizacja śmierci” zostało przez niego użyte po raz pierwszy dopiero w 1993 r. A w 1995 r., jako „kultura śmierci”, trafiło do encykliki „Evangelium Vitae” skojarzone już ewidentnie z aborcją, in vitro i antykoncepcją jako zbrodniami „indywidualizmu”. W ciągu kolejnych 10 lat udaje się przekonać wielu polskich katolików, że liberalizm jest odpowiedzialny za „codzienny holocaust nienarodzonych”. Tak skutecznym narzędziem mobilizacji przeciwko świeckiej nowoczesności Kościół nie dysponował od czasów, kiedy przegrał z oświeceniem.

Przed 1989 r. ta sama „cywilizacja śmierci”, czyli cały zachodni świat, była jednak traktowana przez Jana Pawła II – a więc także i przez polski Kościół – jako sojusznik w walce z blokiem wschodnim, który misyjnej działalności Kościoła stawiał w różnych okresach o wiele poważniejsze przeszkody niż antykoncepcja czy drwiny.

Przypomnijmy. W połowie lat 80. polski papież organizuje pieniądze niemieckiego episkopatu na ufundowanie wiedeńskiego Instytutu Wiedzy o Człowieku prof. Krzysztofa Michalskiego, instytucji jednoznacznie świeckiej. Kościół w ogóle chętnie przedstawia się wówczas jako mecenas świeckich wolności zagrożonych przez komunistyczny totalitaryzm czy też przez to, co z niego pozostało w PRL. Wcześniej Karol Wojtyła, jeszcze jako krakowski arcybiskup, a później kardynał, zapraszał do swego pałacu regularnie jako prelegentów Henryka Krzeczkowskiego i Pawła Hertza. Do tych spotkań nie zniechęcał przyszłego papieża fakt, że obaj ci pisarze, tłumacze, mentorzy wielu pokoleń polskich konserwatystów, źle widziani przez władze od czasu, kiedy zdecydowali się podpisać „List 34”, byli aktywnymi homoseksualistami, których połączył wieloletni związek i jeszcze trwalsza przyjaźń. Jakże daleko jesteśmy tu od „leczenia z homoseksualizmu” jako normy dzisiejszego polskiego prawicowego i katolickiego języka.

Z kolei standardy dialogu pomiędzy polskim Kościołem i świeckim społeczeństwem czy światopoglądem wyznaczał wówczas ks. profesor Józef Tischner, który zasłynął celowo prowokacyjnym stwierdzeniem, że „nie widział nikogo, kto stracił wiarę, czytając Marksa, za to widział wielu, którzy stracili ją przez kontakt z księżmi”. Tu z kolei jesteśmy bardzo daleko od dzisiejszej normy nazywania w polskim Kościele ateizmu czy choćby świeckości „satanizmem bez szatana”.

Czemu poszło tak łatwo

Faktyczna świeckość PRL – państwa będącego bardziej dziełem porozumień w Jałcie niż własnej rewolucji społecznej Polaków – została tym PRL naznaczona i w pewien sposób zdelegalizowana w III RP z poczuciem winy i długu wobec Kościoła, czego liczne dowody dawały pierwsze rządy po 1989 r. Także Solidarność, kiedy została w latach 80. zniszczona jako ruch społeczny i związek zawodowy, wróciła na scenę jako organizacja klerykalna pod opieką Kościoła. Również „antykomunistyczne” pokolenie dorastające w latach 80., patrząc na rozpad wszystkich świeckich struktur społecznych i politycznych, powoli zaczęło widzieć w Kościele jedyną instytucję, z którą warto się związać, bo jest silna i potrafi przetrwać. Dziś najbardziej brutalne ataki na ks. Bonieckiego, o. Wiśniewskiego czy ks. Lemańskiego można znaleźć w tekstach prawicowych publicystów, którzy nie byli dawniej ludźmi wierzącymi, a niektórzy z nich ludźmi wierzącymi nigdy się nie stali.

Po drugiej stronie rosnącego w siłę obozu katolicko-narodowego mamy obóz obrońców świeckiego społeczeństwa i państwa, w którym najsilniejszymi podmiotami wciąż pozostają liberalne media. Mamy też feministki, które przy całym heroizmie ich trwającej już ponad ćwierć wieku walki, nie potrafiły przełamać hegemonii prawicy i Kościoła. Czasem realizując się politycznie w atakowaniu równie słabych jak one potencjalnych sojuszników i sojuszniczek na lewicy czy w liberalnym centrum. Lewica, liberałowie, środowiska walczące o emancypację kobiet czy o zupełnie podstawowe prawa mniejszości – liczą dziś już wyłącznie na trudną do zatrzymania sekularyzację polskiego społeczeństwa. Istotnie, w przeciągu kilkunastu lat o ok. 20 proc. spadła liczba Polaków uczestniczących regularnie w mszach i uroczystościach kościelnych. Zawłaszczenie symboli katolickich przez radykalizującą się polityczną prawicę może tylko ten proces przyspieszyć.

Z kolei tzw. prawica ma nadzieję zmobilizować przeciwko zachodniej „cywilizacji śmierci” może nie wszystkich, a nawet nie większość polskich katolików, ale przynajmniej miliony. Co ma im zapewnić długą dominację w wymiarze czysto politycznym, przekładając się na przejęcie władzy w państwie i kontrolę nad procesem kształtowania prawa. Doraźnie polska „wojna cywilizacji”, z udziałem Kościoła, przynosi polityczne korzyści wyłącznie prawicy. Platforma, jako formacja naturalnie centrowa, od dawna już nie potrafi się w tej wojnie odnaleźć.

Oczywiście nie jest tak, że wojna pomiędzy religią a świeckimi społeczeństwami Zachodu jest nieunikniona. Coraz więcej konserwatystów, liberałów, nawet ludzi lewicy przestaje traktować każdą formę religijności jako „opium dla ludu” i przyznaje się do własnego zadłużenia wobec etycznego przesłania chrześcijaństwa, judaizmu, a nawet islamu. Jednak w Europie dialog między religią a świeckim społeczeństwem i państwem częściej udaje się w krajach protestanckich. Kościół katolicki wciąż nie wyrzekł się ambicji odzyskania świeckiej władzy, wciąż pociąga go „trucizna Konstantyna”. A my w Polsce staliśmy się niestety zakładnikami tych niezbyt religijnych ambicji. Podsycanych przez jak najbardziej świeckie polityczne kalkulacje pisowskiej prawicy.

 

Cezary Michalski – publicysta, eseista, prozaik. W latach 90. XX w. członek środowiska młodych konserwatystów. W latach 2006–08 zastępca redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”. Od 2010 r. komentator „Krytyki Politycznej”.

Polityka 28.2014 (2966) z dnia 08.07.2014; Ogląd i pogląd; s. 21
Oryginalny tytuł tekstu: "Kościół zamknięty"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną