Piechociński uniknął próby obalenia. Pawlak miał zagrać o powrót na stanowisko prezesa PSL i nie zagrał. Rada Naczelna PSL ma uprawnienia do zmiany prezesa, ale nie zajęła się tym. A przecież zapowiadało się burzliwie. Dwa tygodnie temu, po szarży Waldemara Pawlaka, który z sejmowej trybuny zakwestionował de facto wiarygodność przywództwa Janusza Piechocińskiego, zrobiło się nerwowo. Koalicja stanęła na krawędzi rozpadu. Najpopularniejszym określeniem wśród ludowców stał się „matriks”. Jesteśmy w jakimś matriksie – mówił minister rolnictwa Marek Sawicki. – To jest istny matriks – powtarzał nawet doświadczony i spokojny zazwyczaj Stanisław Żelichowski. Rządzą służby, rządzi prokuratura, a my nic nie wiemy – powtarzano często, bo przecież sporo się działo. Najpierw taśmy „Wprost” bez wyjaśnienia, o co chodzi, potem przeszukanie pokoju Jana Burego, szefa klubu parlamentarnego i to w dniu głosowania nad wotum dla szefa MSW. I jeszcze publikacje oskarżające, że PSL zbiera haracze od osób, które z rekomendacji tej partii dostają stanowiska. Podobne regulacje przyjmowały mniej lub bardziej formalnie prawie wszystkie partie, ale nagle sięgnięto po kwity PSL sprzed 10 lat. „Ktoś nas rozrabia” – to była dość powszechna opinia.
W PSL uczulenie na służby jest spore, a u Pawlaka ogromne. Nie bez powodu – solidnie przyłożyły się one w przeszłości do pozbawienia go stanowiska premiera. Dlatego Pawlak bardzo dbał, aby w kierownictwie UOP, a potem ABW mieć swojego człowieka. Piechociński o to nie zadbał. Ludowcy poczuli się trochę jak w oblężonej twierdzy, gdzie na dodatek ujawniły się – jak to w momencie kryzysu – różne urazy.