Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Donald Tusk blisko objęcia funkcji szefa Rady Europejskiej. Ale co dalej?

Maciej Śmiarowski / Kancelaria Prezesa RM
Liczne źródła – czołowi politycy PO, urzędnicy MSZ oraz zagraniczne media – są zgodne, że Donald Tusk jest bardzo bliski odejścia z polskiej polityki na fotel szefa Rady Europejskiej. Miał się na to zgodzić w rozmowie z jej obecnym przewodniczącym, Hermanem von Rompuyem.

Ostatecznie zdecydują o tym szefowie państw członkowskich na sobotnim szczycie w Brukseli, ale wedle dzisiejszej wiedzy szanse Tuska stoją wysoko.
Rozważania „jaka będzie polska polityka bez Tuska”, które przez ostatnie miesiące były czymś w rodzaju gimnastyki mózgu prowadzącej do wniosku, że premier nigdzie się nie wybiera – za chwilę mogą zmienić się w rzeczywistość.

Przy założeniu, że Tusk mówi nam goodbye, by zasiąść pod brukselskim żyrandolem, rysują się dwa skrajne scenariusze.

W tym korzystniejszym dla Platformy następuje kontrolowana sukcesja. Tusk podaje się do dymisji i gładko zastępuje go w roli premiera Ewa Kopacz. A jeśli w pani marszałek zwycięży rozsądek i tę gwarantującą konflikty w partii ofertę odrzuci, to awansuje Tomasz Siemoniak – o takim scenariuszu jako pierwsza informowała „Polityka Insight”. Awans ministra obrony w chwili wojny na Ukrainie byłby logiczny, gwarantuje też dobre relacje z Pałacem Prezydenckim. Siemoniak w odróżnieniu od Kopacz byłby do strawienia przez wszystkich w PO.

Funkcję szefa partii zgodnie ze statutem przejmuje Kopacz jako jej pierwsza wiceprzewodnicząca, ale kluczowe decyzje i tak podejmuje były premier.
Polacy zachwyceni euroawansem Tuska raz jeszcze popierają Platformę, która wygrywa wybory samorządowe. PiS przegrywa ósmy raz z rzędu, na Nowogrodzkiej latają krzesła.

Wczesną wiosną premier Kopacz lub premier Siemoniak podają się do dymisji, co prowadzi do przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Tak się przypadkiem składa, że przypadają w maju, razem z wyborami prezydenckimi. Twarzą kampanii jest rzecz jasna bijący rekordy popularności Bronisław Komorowski, z Brukseli dyskretnie wspierałby swoją partię Tusk. PiS przegrywa dziewiąte i dziesiąte wybory z rzędu, na Nowogrodzkiej dochodzi do rękoczynów.

Tusk spędza pięć lat w Brukseli, wraca i w glorii i chwale wygrywa wybory prezydenckie. Kończy karierę w 2030 r. po siedmiu latach jako premier, pięciu – jako szef Rady Europejskiej i dekadzie w Pałacu Prezydenckim.

Ale jest i drugi scenariusz. Gdyby Platformę porównać do samochodu, to Tusk tuningował go tak długo, że żaden inny kierowca go nie opanuje. Platforma jest za skomplikowana, by opanował ją ktokolwiek poza Tuskiem, który dbał zresztą o to, by za plecami nie wyrósł mu żaden rywal.

PO bez Tuska szybko pogrąża się w wojnie diadochów. Powstają i upadają sojusze, konkurenci niszczą się przeciekami do mediów, taśmami i kontrtaśmami. Wszystko ku uciesze PiS, który wygrywa wybory samorządowe, pierwszą kampanię od 2005 r. Na Nowogrodzkiej leje się szampan.

Chaos w PO trwa aż do wyborów parlamentarnych, powtarza się scenariusz z rządem Marka Belki, który miesiącami dryfował ku klęsce SLD w 2005 r. PiS przegrywa wprawdzie wybory prezydenckie, ale w parlamentarnych nokautuje oklapłą Platformę. Jarosław Kaczyński przypieczętowuje sukces zwycięstwem w debacie telewizyjnej z Kopacz. Na Nowogrodzkiej strzelają fajerwerki. Kaczyński po raz drugi zostaje premierem i przerabia Polskę na swą modłę.

Między tymi skrajnymi dla PO scenariuszami jest rozległa szara strefa JTB – „jakoś to będzie”. W każdym razie czeka nas kilkadziesiąt ciekawych godzin, które przejdą zapewne w kilkanaście bardzo ciekawych miesięcy.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną