To specyficzna i bardzo ważna funkcja, która w PiS nie ogranicza się do odbierania telefonów od dziennikarzy, a jeśli spojrzeć na poprzedników Mastalerka – Adama Bielana i Hofmana – to można wręcz postawić tezę przeciwną. Wiecznie domagający się czegoś dziennikarze byli największym utrapieniem rzeczników zajętych głównie wojną z kolegami o pozycję w partii, o dostęp do prezesa, o wpływ na strategię PiS.
Hofman – który wygrał zresztą parę plebiscytów na najgorszego rzecznika prasowego – walczył długo i wywalczył niemało. Był we władzach partii, rozgrywał w kampaniach wyborczych, a uchwała komitetu politycznego sprzed roku dawała mu w istocie monopol na politykę medialną PiS. To on miał decydować, kto może wystąpić w radiu czy telewizji. Każdy polityk PiS miał obowiązek informować biuro prasowe partii o zaproszeniu do mediów, a dziennikarzy – że wywiad należy umawiać za pośrednictwem biura prasowego. Wszystko pod hasłem profesjonalizacji PiS, ale w praktyce punktował głównie Hofman.
Był prezesowi potrzebny nie tylko ze względu na swoje talenty medialne, lecz także dlatego, że zapewniał przeciwwagę dla innych ośrodków władzy w PiS. Wyrósł na tyle, że mógł toczyć boje nawet z numerem dwa w partii, szefem struktur Joachimem Brudzińskim. Wejście Mastalerka zaburza tę równowagę, bo nowy rzecznik to wychowanek Brudzińskiego i ani mu w głowie wojowanie z patronem.
Mastalerek odziedziczył natomiast po Hofmanie bardzo duże buty i na razie musi się nauczyć w nich chodzić. Ale jak to się stało, że to właśnie on je założył?
Jego szalona kariera wzięła się trochę z przypadku. Nie zawdzięcza jej mrówczej pracy w sejmowych komisjach, nie są jego specjalnością płomienne przemówienia, nie dał się także poznać jako błyskotliwy rozmówca w programach publicystycznych.