Demobilizację elektoratu Platformy widać na tle sukcesu PSL, które zawsze miało w wyborach samorządowych znacznie lepszy wynik niż w parlamentarnych, ale tym razem różnica jest szokująca. Odrzucając spiskowe teorie o sfałszowaniu wyborów (dopóki nie ma na to konkretnych dowodów), trzeba przyjąć, że ludowcy potrafili przeprowadzić zaskakująco skuteczną kampanię; pomogły im też zapewne ataki ze strony PiS i SLD.
Może członkowskie rzesze poczuły się nagle wyjątkowo zagrożone w swoich wpływach i interesach, które zawsze lokowały się bardziej na dole niż w centrali. Związek ludzi PSL z miejscowymi siatkami układów ekonomicznych, rodzinno-klanowych, towarzyskich jest zupełnie inny niż w przypadku mieszkańców miast. W pierwszym przypadku chodzi o kwestie podstawowe, bytowe, a w miastach samorząd kojarzy się głównie z komunikacją, terenami zielonymi i ścieżkami rowerowymi.
Fenomenem zatem pozostaje fakt, że sympatycy PSL aż tak lekceważą siłę ich partii w Sejmie i znacznie słabiej wspierają ją w wyborach parlamentarnych. Wygląda na to, że polityczne wpływy w gminach, powiatach i sejmikach wojewódzkich (zapewne ludowcy wywalczą teraz więcej stanowisk marszałków) mają dla nich nieporównanie większe znaczenie niż stan posiadania przy Wiejskiej, a nawet w rządzie. Niemniej sympatycy ludowców to chyba najdziwniejszy elektorat w Europie.
Tak czy inaczej, dzięki swojemu ostatniemu wynikowi PSL politycznie awansowało, wchodzi niemal do pierwszej ligi, wzmacnia swoją pozycję wobec Platformy, odparło atak PiS na wsi i odbudowuje tam swoją pozycję. Biorąc pod uwagę poprzednie relacje wyników wyborów samorządowych do parlamentarnych (z 2010 i 2011 r.), w 2015 r. PSL może liczyć na wynik ponad 10–12 proc. i trwałe zajęcie trzeciego miejsca w Sejmie, kosztem SLD (który chciał być alternatywą dla PO, a stał się rezerwuarem dla PSL).