Gen. Paweł Pruszyński twierdzi, że terroryści planowali zamachy w latach 2003–2004. To mało precyzyjna informacja, tym bardziej, że ten wysoki rangą oficer służb specjalnych dodał, iż celem zamachu miały być kościoły w czterech wielkich miastach podczas wigilijnych pasterek. Plany zamachowców udaremniono. Jeżeli faktycznie istniało takie zagrożenie, to jednak generał kontrwywiadu powinien wiedzieć, czy chodziło o wigilię 2003 czy 2004 r.
Aleksander Makowski w tym samym czasie powiedział w Radiu ZET, że w 2005 r. szykowany był zamach Al-Kaidy na placówki amerykańskie w Polsce. Skutecznie przeciwstawiono się terrorystom. Z kolei Vincent Severski (literacki pseudonim byłego oficera Agencji Wywiadu) mówi o udaremnionych przez wywiad zamachach na kościoły w 2005 r. Warto przypomnieć, że kilka miesięcy temu były szef Wojskowych Służb Informacyjnych gen. Marek Dukaczewski oświadczył, że zamachy w Polsce szykowano w 2006 r., ale WSI im zapobiegły.
Nie wiemy, czy byli oficerowie wojskowych i cywilnych służb specjalnych mówią o różnych zagrożeniach terrorystycznych, czy o tych samych, myląc jedynie daty. Wątpliwości budzi także fakt, że nic nie wiadomo o sądowych finałach tych spraw. Opinia publiczna nie została poinformowana o schwytaniu terrorystów i ich osądzeniu. Gen. Paweł Pruszyński wspomina o Polaku pracującym dla islamskich ekstremistów. Co się z nim stało, nie wyjaśnia.
Jest prawdopodobne, że Polska mogła być celem planowanego ataku. W 2004 r. ujawniono, że ABW rok wcześniej prowadziła operację „Miecz”. Terroryści chcieli zaatakować synagogi i kościoły katolickie. Zidentyfikowano w Polsce około 70 osób powiązanych w różny sposób z islamskimi ośrodkami terrorystycznymi. Według ABW wwieziono wtedy do Polski około pół miliona dolarów na realizację zamachów. Zatrzymano i wydalono z Polski Algierczyka poszukiwanego w swoim kraju za terroryzm. Kiedy wówczas poinformowano o tych rewelacjach, zastanawiano się, jaki ABW miała cel, aby to ujawnić, tym bardziej, że nie było żadnych konsekwencji procesowych operacji „Miecz”. Wydalono natomiast z Polski kilku cudzoziemców – tylko za to, że zachowywali się, według oficerów Agencji, podejrzanie. Prawdopodobnie to o tej operacji mówił teraz gen. Paweł Pruszyński.
Terroryści mieli powody, aby skierować uwagę na nasz kraj. Polscy żołnierze brali udział w misjach w Iraku i Afganistanie, a – o czym dzisiaj już wiemy na pewno – polski rząd zgodził się, aby CIA mogła korzystać z obiektów Agencji Wywiadu w Starych Kiejkutach na zasadzie eksterytorialności.
Chwała oficerom służb za fakt, że w Polsce nie przeprowadzono żadnego zamachu, ale zastanawia moment, jaki wybrał gen. Pruszyński, aby puścić w świat odgrzewane rewelacje. Stało się to po krwawym ataku talibów na szkołę w Pakistanie i akcji szalonego Irańczyka w Sydney. Nie podejrzewam, że były wiceszef ABW chciał wyłącznie uzmysłowić rodakom, że byliśmy i jesteśmy na pierwszej linii frontu i w każdej chwili ktoś może zaatakować. Takie ostrzeżenie można wysłać w innej formie, mniej sensacyjnej i niewywołującej społecznego lęku, który bardziej obezwładnia, niż powoduje wzmożenie czujności.
Jedyne wytłumaczenie dla zachowania milczącego dotychczas generała nasuwa się samo. Współkierował ABW za rządów SLD w latach 2001–2004. Premierem był wówczas Leszek Miller, dzisiaj narażony na odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu za tajną umowę z USA, która umożliwiła Amerykanom przetrzymywanie i torturowanie w Kiejkutach osób podejrzewanych o terroryzm.
Ujawnienie rzekomych czy faktycznych zagrożeń z tamtego czasu po pierwsze odwraca uwagę od tajnego więzienia CIA w Polsce, a po drugie – tłumaczy, dlaczego Leszek Miller, Aleksander Kwaśniewski i ich następcy tak długo ukrywali prawdę o Kiejkutach. Przekaz jest klarowny: mieli prawo, skoro nad krajem wisiał miecz terrorystyczny, to jasne.