Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Nowe lwice lewicy

Czy Barbara Nowacka i Magdalena Ogórek wzmocnią polską lewicę?

Widać, jak lewica gorączkowo i desperacko poszukuje nie tylko nowego atrakcyjnego zestawu poglądów, ale też świeżych twarzy. A najlepiej – atrakcyjnych i kobiecych. Widać, jak lewica gorączkowo i desperacko poszukuje nie tylko nowego atrakcyjnego zestawu poglądów, ale też świeżych twarzy. A najlepiej – atrakcyjnych i kobiecych. Tomasz Adamowicz/FORUM, Leszek Zych / Polityka
Magdalena Ogórek i Barbara Nowacka mają być nadzieją dla dobijającej do sondażowego dna lewicy. Tylko czy będą w stanie ją podźwignąć i która z nich ma na to większe szanse?
Sejm RP, konferencja prasowa Janusza Palikota i Barbary Nowackiej.Jerzy Dudek/Forum Sejm RP, konferencja prasowa Janusza Palikota i Barbary Nowackiej.
Oficjalna prezentacja kandydata Sojuszu Lewicy Demokratycznej na urząd Prezydenta RP w wyborach 2015.Krystian Maj/Forum Oficjalna prezentacja kandydata Sojuszu Lewicy Demokratycznej na urząd Prezydenta RP w wyborach 2015.

Wejście do polityki Magdaleny Ogórek miało być symbolem zmiany i zwiastunem, że główna partia lewicy znalazła wreszcie pomysł, jak wyrwać się z marazmu i odzyskać utracone poparcie społeczne. Tak przynajmniej próbowali przekonywać niektórzy politycy SLD. Podczas ubiegłotygodniowej prezentacji kandydatki na prezydenta była mowa o konsolidowaniu środowisk lewicowych, otwarciu na młode pokolenie i zgodzie narodowej. Tymczasem wystawienie szerzej nieznanej specjalistki od spraw Kościoła może jeszcze mocniej podzielić trawiony wewnętrznymi konfliktami Sojusz.

Wśród polityków innych opcji słychać głosy, że SLD się kończy, a „po klęsce Ogórek Millerowi zostanie już tylko sznurek” (polityczny). Bo choć wynik wyborów prezydenckich wydaje się przesądzony, kampania jest okazją do budowania poparcia przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Stawianie na osobę mało rozpoznawalną, w dodatku bez doświadczenia w polityce, to duże ryzyko. Za które – jak podkreślają działacze SLD krytycznie oceniający tę decyzję – odpowiedzialność poniesie Leszek Miller.

Ale przewodniczący Sojuszu lubi co jakiś czas zaskakiwać. Jak wtedy, gdy spotkał się z prezesem PiS, by kwestionować wyniki ostatnich wyborów samorządowych, czy wcześniej, gdy wystartował w wyborach do Sejmu z list Samoobrony (2007 r.). – Miller wymyślił taki wist z Magdaleną Ogórek, jak w 1997 r. z Kaśką Piekarską, którą zrobił wiceszefową MSWiA – tłumaczy Ryszard Kalisz (Dom Wszystkich Polska). Bo ten awans również był zaskoczeniem. Miller, który chwalił się, że podkradł Piekarską Bronisławowi Geremkowi (w 1993 r. przeszła do SLD z Unii Wolności), po latach wspominał, że jako minister mógł ją nawet ciągnąć za warkocz. „Taki miałem przywilej jako szef MSW” – mówił na antenie TVN24. W tej samej rozmowie podkreślał, że „polityka lubi tylko ładne kobiety”. Nie wydaje się, aby od tamtych czasów (2008 r.) zasadniczo zmienił swoje przekonania.

Wielu komentatorów w pierwszej chwili zwróciło uwagę właśnie na urodę nowej gwiazdy SLD (Jan Filip Libicki, senator PO: „tonący ładnie się chwyta”). O kompetencjach potrzebnych do sprawowania najwyższego urzędu w Polsce mówić w tym przypadku trudniej, gdyż Magdalena Ogórek nie dała się dotychczas poznać jako polityczka. Kojarzona jest głównie z telewizyjnymi występami w roli ekspertki od historii Kościoła oraz prowadzącej „Atlas świata” w TVN24 BiŚ.

Co nie znaczy, że polityka jest jej zupełnie obca. Przewinęła się przez kancelarię prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, przez kancelarię premiera Millera, MSWiA, klub SLD. Była asystentką Grzegorza Napieralskiego, gdy ten szefował Sojuszowi, pracowała też w jego sztabie wyborczym, kiedy w 2010 r. startował na prezydenta. To były krótkie aktywności, okołopolityczne. – Magda robi bardzo dobre pierwsze wrażenie, ale im lepiej się ją poznaje, tym bardziej traci. Osoby, które z nią współpracowały, prędzej czy później się o tym przekonywały. Stąd ma tak bogate dossier: pracowała w wielu miejscach, ale relatywnie krótko – mówi jej znajomy, kiedyś działacz SLD. Poznali się, gdy pomagała Bartoszowi Arłukowiczowi, kiedy ten zasiadał w komisji badającej aferę hazardową. – Od kilkunastu lat kręci się w pobliżu SLD. Jest pracowita i zdeterminowana, żeby zaistnieć – dodaje nasz rozmówca.

Serial polityczny

Ludzie, którzy mieli okazję z nią pracować, podkreślają, że jest sympatyczna i inteligentna, ale jednocześnie dodają, że ma duże ambicje i „parcie na szkło”. Udało się jej wyrobić znajomości wśród wpływowych ludzi mediów i polityki. Ktoś pomógł załatwić trzecioplanową rolę w serialu, inny polecił ją jako komentatorkę do telewizyjnego programu. Podobnie w polityce. Z jednej strony jest skromna i dziewczęca, z drugiej na tyle pewna siebie, że nie boi się podejść i zapytać o pracę. W ten sposób poznała m.in. Ryszarda Kalisza. Był wówczas szefem MSWiA. Zaczepiła go, gdy wychodził ze spotkania rządu, zagadnęła o pracę w ministerstwie. Po jakimś czasie, gdy w jednym z departamentów zwolniło się miejsce, a któryś z dyrektorów wspomniał o niej, Kalisz przystał na to, by ją zatrudnić. – Pomogłem ją wypromować – mówi krótko poseł.

Związała się zresztą prywatnie z jednym z pracowników jego resortu, ówczesnym dyrektorem departamentu integracji europejskiej i współpracy międzynarodowej MSWiA dr. Piotrem Mochnaczewskim (w I kadencji Sejmu był posłem z ramienia koalicji SLD; obecnie jest rektorem w Małopolskiej Wyższej Szkole im. Józefa Dietla w Krakowie). Od 10 lat są małżeństwem – Kalisz był nawet świadkiem na ich ślubie. Mają dziewięcioletnią córkę Magdę. – To starszy o kilkanaście lat mąż torował jej różne ścieżki, inaczej pewnie dalej byłaby szeregową urzędniczką – twierdzi jeden z jej znajomych z tamtego okresu. Plotkarskie portale z kolei sugerują związek Ogórek z redakcyjnym kolegą. Debiut na ich łamach zaliczyła kilka miesięcy temu, po tym jak na balu TVN pojawiła się w towarzystwie dziennikarza Bartosza Węglarczyka.

Ślązaczka. Urodziła się w 1979 r. w Rybniku. Ukończyła historię na Uniwersytecie Opolskim, sześć lat temu obroniła doktorat poświęcony procesom średniowiecznych heretyków („Beginki i waldensi na Śląsku i Morawach do końca XIV wieku”). Jest także autorką książki o polskich templariuszach. Wierząca. Potrafi stanowczo i merytorycznie bronić racji Kościoła katolickiego. Była konsultantką w NBP (2012–14), a od maja 2014 r. jedną z prowadzących w TVN24 BiŚ. Swoją nieoczekiwaną deklaracją startu w wyborach prezydenckich wywołała w stacji niemałe zamieszanie. – Zafundowała nam tu niezły pożar – skwitowała jedna z jej redakcyjnych koleżanek. Program, który do niedawna prowadziła, został zdjęty z anteny. W sieci szybko pojawiły się za to fragmenty filmów i seriali, w których zagrała epizodyczne role – występowała m.in. w „Na dobre i na złe”, „Los Chłopacos” i „Pokaż kotku, co masz w środku”.

Jej Ruch

To nie będzie jej pierwsza kampania wyborcza. Już raz próbowała wejść do wielkiej polityki. W 2011 r. startowała do Sejmu z list Sojuszu w Rybniku. Bez powodzenia, mimo że wsparli ją m.in. Aleksander Kwaśniewski i Ryszard Kalisz. Już wówczas podkreślała, że „zależy jej na zmianie pokoleniowej”.

Bo lewica poszukuje tej zmiany. Tyle że dotychczas wiązano ją przede wszystkim z nazwiskiem Barbary Nowackiej, feministki, polityczki, córki zmarłej w katastrofie smoleńskiej Izabeli Jarugi-Nowackiej – jednej z ikon ruchu feministycznego w Polsce i wicepremier w rządzie Marka Belki. W ubiegłym roku Barbarę obwołano „nadzieją polskiej lewicy”, „nową lwicą” (POLITYKA 25/14). Zaliczyła chyba najbardziej interesujący debiut w kampanii do europarlamentu, choć w Lublinie, gdzie startowała z list Twojego Ruchu, nie udało jej się zdobyć mandatu.

Była i jest bardzo aktywna w mediach. Ma czytelne poglądy, zwłaszcza w kwestiach światopoglądowych. Opowiada się za prawem do aborcji z powodów społecznych, postuluje refundację antykoncepcji oraz in vitro, szeroką edukację seksualną, legalizację miękkich narkotyków. Chciałaby, aby osoby homoseksualne mogły zawierać w Polsce formalne związki, żeby przyszedł czas, kiedy będzie też można dyskutować o umożliwieniu im adopcji dzieci. Uważa, że religię powinno się wyprowadzić ze szkół, krzyże zdjąć z urzędów, wypowiedzieć konkordat. Bo państwo powinno mieć świecki charakter. Zdaje sobie sprawę, że podniesienie wieku emerytalnego jest nieodwracalne, mocno krytykuje wprowadzenie OFE, podkreśla, że powinno się podnieść podatki dla najlepiej zarabiających. Nie potępia w czambuł PRL. Jej zdaniem, choć nie był to dobry okres dla wolności obywatelskich, to przyniósł wiele korzystnych zmian cywilizacyjnych.

Janusz Palikot zrobił ją wiceszefową swojej partii, a po porażce w wyborach samorządowych nosił się wręcz z zamiarem przekazania jej sterów ugrupowania i wystawienia w wyborach prezydenckich. Ale zrobił badania. Wyszło z nich, że choć respondenci bardzo pozytywnie odbierają Nowacką, to jednak jej rozpoznawalność w dalszym ciągu jest zbyt mała, żeby mogła się liczyć na scenie politycznej i osiągnąć wymierny sukces.

Sama Nowacka również przekonuje, że to jeszcze nie czas. Że musi dojrzeć, ugruntować swoją pozycję, zdobyć legitymację społeczną i doświadczenie parlamentarne, a dopiero potem myśleć o przewodnictwie jakiejś formacji. – Niektórzy publicyści wskazują, że jestem miła i nikogo jeszcze nie obraziłam. Ale żeby tylko z takich powodów startować np. w wyborach prezydenckich? To byłaby znowu ta ciepła woda w kranie. A lewica tego nie chce. Nie powinna mieć do wyboru kogoś, o kim wiemy na razie tylko tyle, że jeszcze nic złego nie zrobił! Bez fali buntu społecznego, chęci zmian i tego, co się dzieje np. w Hiszpanii, gdzie na czele partii stają ludzie zaangażowani w ruchy społeczne i idą z tą falą, nic sensownego nie da się zrobić – przekonuje Nowacka. Pytanie tylko, czy u nas taka fala może w ogóle wezbrać. – Nowoczesna lewica nie ma jeszcze ukształtowanego programu, ten projekt dopiero się tworzy – podkreśla. I dodaje, że niezależnie od badań i sondaży nie czułaby się jeszcze na siłach, żeby startować na urząd prezydenta. Podobnie z przywództwem partii: – Jeśli chciałabym mieć władzę, to chciałabym, aby to była władza realna. Pozycję lidera powinno się budować, a nie dostawać – tłumaczy.

 

Rozmowy przy kawie

Baśka nie potrafi wykorzystać własnego potencjału i szansy, która przed nią stoi. To jej czas! – ocenia jeden z działaczy SLD. Podobnego zdania jest partyjny kolega Nowackiej Andrzej Rozenek: – Ubolewam, że Janusz Palikot nie przekazał Basi pałeczki. Uważam, że to byłaby lepsza kandydatka na prezydenta niż on. Zresztą nie ukrywałem tego i zgłosiłem nawet taką propozycję na radzie politycznej. Pytany o wewnętrzny sondaż, który podkopał nadzieje Palikota, że Nowacka podźwignie Twój Ruch, mówi: – Kontestuję wyniki tych naszych badań, bo chodzę czasem z Basią po ulicy, widzę, jak ludzie na nią reagują, i wiem, że jest już bardzo rozpoznawalna. Myślę, że ma też potencjał, aby zjednoczyć całą lewicę. Choć oczywiście na to na razie nie pozwalają ambicje różnych liderów.

Nie tylko zresztą poseł Rozenek widział w Nowackiej odpowiednią kandydatkę na prezydenta w tegorocznych wyborach. Takie oczekiwania wyrażali m.in. ludzie związani ze środowiskiem „Krytyki Politycznej”. Jak udało nam się dowiedzieć, również działacze SLD sondowali w tej sprawie Nowacką, ale ta zdecydowanie odmówiła. – Jest bardzo lojalna wobec Palikota – podsumowuje jeden z nich. Choć sama Nowacka podkreśla, że Palikot nie firmuje do końca takiego projektu lewicy, jaki jej by się marzył. No i ma do niego żal za to, co mówił o katastrofie smoleńskiej i rodzinach ofiar. Pytana zaś o propozycję ze strony SLD, ucina: – Nikt z SLD nie prowadził ze mną poważnych rozmów. Bo takie pytanie rzucone przy kawie to nie jest żadna poważna oferta.

Nowacka specjalnie zresztą nie ukrywa, że nie po drodze jej z SLD, nie szczędzi krytyki Millerowi. Również pomysł z wystawieniem Ogórek ocenia sceptycznie: – To było wielkie zaskoczenie, bo przez ostatnie dwa lata nie mieliśmy sygnałów, że Magdalena Ogórek jest polityczką, wydawało się, że jej przygoda z SLD jest zakończona. Nie można jednak oczekiwać, że wszyscy poprzemy tę kandydaturę tylko ze względu na to, że to kobieta. Oczywiście nie wiem, jak w tej sytuacji zachowa się Kongres Kobiet, ale decydującym kryterium poparcia kandydata powinny być poglądy, a nie płeć.

Bardziej dosadnie oceniła kandydaturę Ogórek koleżanka Nowackiej wicemarszałkini Wanda Nowicka, która stwierdziła, że: „Mamy do czynienia z inną formą paprotki. Politycznie to osoba troszkę znikąd i wyciągnięta z kapelusza”.

Poszukiwany, poszukiwana

Bo rzeczywiście poszukiwania eseldowskiego kandydata na prezydenta były trochę kuglarskie. Jeszcze w połowie tamtego tygodnia mówiono, że startować będzie Małgorzata Szmajdzińska lub Jerzy Wenderlich. Wymieniano także nazwiska Joanny Senyszyn, Krystyny Łybackiej, Katarzyny Piekarskiej. Wcześniej zaś wskazywano na Wojciecha Olejniczaka i Ryszarda Kalisza. Jeśli przyjrzeć się kulisom negocjacji, zwłaszcza w sprawie tych dwóch ostatnich osób, widać wyraźnie, w jak trudnej sytuacji znalazł się Leszek Miller. – On sam jest skłonny do bardzo daleko idących ustępstw, ale niestety jest przy tym zakładnikiem aparatu partyjnego – twierdzi nasz rozmówca, który zna szczegóły poszukiwań „odpowiedniego kandydata”. Jak twierdzi, pomysł z Olejniczakiem podsunął Kwaśniewski.

Plan był mniej więcej taki: powstaje komitet poparcia Olejniczaka, SLD oddaje pole, może nawet zwija sztandary; budowany jest nowy szerszy lewicowy front. Miller ma tylko dostać w wyborach parlamentarnych jedynkę w Łodzi. I mogłoby się udać, gdyby nie to, że na ostatniej prostej wycofał się Olejniczak. Jak sugeruje nasz rozmówca, wystraszył się odpowiedzialności za przyszłość lewicy. Projekt współpracy z Kaliszem był podobny: zakładał, że na bazie wyborów prezydenckich i komitetów poparcia kandydatów na prezydenta przed wyborami parlamentarnymi powstałaby jedna lista łącząca kilka środowisk, ale bez oznaczeń partyjnych i prymatu jednego ugrupowania. Miller był podobno zdeterminowany, żeby zacząć ten plan realizować, ale sprzeciwił się aparat partyjny, niechętny Kaliszowi.

W połowie grudnia rozpoczęto więc rozmowy z Magdaleną Ogórek. – To nie był pomysł samego Millera, ale ten od razu go podchwycił. Niemal do samego zarządu tylko bardzo wąskie grono polityków skupione wokół przewodniczącego wiedziało o tej kandydaturze – mówi POLITYCE jeden z wtajemniczonych działaczy SLD. Równolegle dyskutowano nad innymi kandydaturami i próbowano przekonać wspomnianych wcześniej polityków Sojuszu do startu w wyborach. Podobnie jak sam Miller, nikt jednak nie chciał firmować swoim nazwiskiem niemal pewnej porażki. Dr Ogórek właściwie poza utratą pracy w telewizji nie ma nic więcej do stracenia. A może zdobyć popularność.

Zarząd zaplanowano na piątek 9 stycznia. Akurat tego dnia rano zmarł Józef Oleksy, były premier i nestor Sojuszu. Zamiast jednak przełożyć prezentację kandydatki Miller na godz. 13 zwołał konferencję prasową. Podobno nie chciał zwlekać, bo obawiał się, że w mediach zaraz pojawią się przecieki z zarządu. Ale niektórzy politycy dworowali, że chodziło o to, aby kandydatka nie zdążyła się rozmyślić. Całe to wydarzenie wzbudziło jednak niesmak. Tym bardziej że młodzi politycy, np. sekretarz generalny SLD Krzysztof Gawkowski, dorabiali do tego niestosowne interpretacje – jak choćby taką, że umarł jeden lider, narodził się kolejny.

Czas kobiet

Niewątpliwie pewna era w historii Sojuszu tego dnia symbolicznie się skończyła. Kurczy się jego naturalny, zakorzeniony jeszcze w PRL elektorat, a nie ma koncepcji, kim go zastąpić, z jakiego powodu wyborcy mieliby wesprzeć SLD, ale też inne lewicowe formacje. – W tym wszystkim nie ma żadnego nowego pomysłu, w jaki sposób budować nowoczesną lewicę. Brak programu minimum, pod którym mogłoby się podpisać wiele osób związanych z lewicą. Przecież to nie może być tylko to populistyczne hasło: cofniemy wiek emerytalny. W Polsce jest wiele problemów, na które rozwiązania powinna dawać lewica, ale tak się nie dzieje. Jest tylko czcze gadanie – zżyma się dawny polityk Sojuszu Marek Borowski. – Kandydatka SLD na prezydenta wystąpiła i zapowiedziała, że zwróci się do młodych ludzi, żeby nie wyjeżdżali. Zapowiedziała też zmianę całego prawa. Przecież to infantylizm. SLD nie ma programu i ma bardzo niekompetentnych ludzi. Nie jest w stanie wyprodukować treści, więc kreuje tylko medialne eventy – mówi były marszałek Sejmu. I dodaje, że to od SLD powinniśmy oczekiwać, że zjednoczy szeroką lewicę. Podobnie jak Ryszard Kalisz, uważa, że w konsolidowaniu środowisk najbardziej przeszkadza eseldowski aparat. – SLD cały czas jest partią postkomunistyczną, a powinna być partią nowoczesnej lewicy na miarę drugiego dziesięciolecia XXI w. Traci dlatego, że aparat partyjny jest mentalnie jeszcze w 2004–05 r. To partia historyczna – uważa Kalisz.

Prof. Joanna Senyszyn przekonuje jednak, że SLD znalazł pomysł, jak odbić się od dna: teraz czas na kobiety, to one są nadzieją dla polskiej lewicy. – To była moja koncepcja, już dawno przedstawiałam ją Sojuszowi, bo uważam, że partia lewicowa musi promować kobiety. A skoro mieliśmy absolutnie niesatysfakcjonujące wyniki w wyborach do PE i samorządów, to znaczy, że nasi wyborcy oczekują czegoś innego. I to właśnie im proponujemy.

Wydaje się jednak, że to przede wszystkim czas Barbary Nowackiej, która ma solidniejsze zaplecze ideowe i polityczne doświadczenie. Jej znacznie łatwiej byłoby budować nową formację. Magdalena Ogórek mimo poparcia SLD nie ma takiego umocowania. Już zresztą niektórzy dowcipkują, że „Miller postawił na Magdę Ogórek, bo Jarek Kuźniar nie odbierał telefonu”. Albo spekulują, że w całej tej operacji chodziło o to, by stworzyć przeciwwagę dla coraz popularniejszej Nowackiej. Zamiast nowej lwicy lewicy będą dwie.

Widać, jak lewica gorączkowo i desperacko poszukuje nie tylko nowego atrakcyjnego zestawu poglądów, ale też świeżych twarzy. A najlepiej – atrakcyjnych i kobiecych.

Polityka 3.2015 (2992) z dnia 13.01.2015; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Nowe lwice lewicy"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną