Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

W gąszczu pomocnych rąk

Co robić, by faktycznie pomóc biednym krajom

Kobiety z wioski Myit Poe Kyone Sein dzięki zagranicznej pomocy mogą brać mikrokredyty. Najczęściej przeznaczają pieniądze na zakup łodzi i sieci rybackich. Kobiety z wioski Myit Poe Kyone Sein dzięki zagranicznej pomocy mogą brać mikrokredyty. Najczęściej przeznaczają pieniądze na zakup łodzi i sieci rybackich. Dominika Pszczółkowska
W USA, Wielkiej Brytanii i wielu innych krajach, przeznaczających na pomoc biednym duże pieniądze, gorącą dyskusję prowadzą w tej sprawie setki naukowców, działaczy organizacji pozarządowych, polityków i urzędników.
Fundacja Partners Polska współpracuje w Kenii z organizacją pozarządową Education Effect Africa. W ramach jednego z projektów uczniowie z biednej dzielnicy Nairobi prezentowali swoje dokonania z astronomii.Fundacja Partners Polska Fundacja Partners Polska współpracuje w Kenii z organizacją pozarządową Education Effect Africa. W ramach jednego z projektów uczniowie z biednej dzielnicy Nairobi prezentowali swoje dokonania z astronomii.
Polityka

Do birmańskiej wioski Pyin Ma Gone w delcie rzeki Irrawaddy nie prowadzi żadna droga. – Bo i jak zbudować drogę, gdy tu wszędzie woda – zauważa przytomnie jeden z mieszkańców, 61-letni rolnik U Hla Than. Z najbliższego miasta Bogalay płynie się tu łodzią. Najpierw większą z silnikiem, potem drugą niewiele szerszą od kajaka, którą da się manewrować „na pych” w bocznych odnogach rozlewiska. Potem trzeba zacumować przy wąskim pomoście i ruszyć ścieżką do wioski.

Pusta miska ryżu

Tą właśnie drogą, zwykle w kieszeni jednego z działaczy organizacji pomocowych, dociera do tutejszych rolników pomoc rozwojowa Unii Europejskiej i innych krajów Zachodu. W przypadku U Hla Thana pomoc to prowadzone na terenie jego 8-hektarowego gospodarstwa badania nad odmianami ryżu najbardziej odpowiednimi dla miejscowych warunków. Międzynarodowy Instytut Badań nad Ryżem (IRRI) testuje tu 16 gatunków. Rolnik dostaje pieniądze za wynajem pola i ma nadzieję lada chwila skorzystać z pozyskanej wiedzy. W latach 30. XX w. Birma zwana była „miską ryżu” świata, bo eksportowała go najwięcej. Rejon delty Irrawaddy był głównym producentem. Dziś z wydajnością i jakością upraw są kłopoty. – Cyklon Nargis (który uderzył w rejon delty w 2008 r. i zabił co najmniej 138 tys. osób – przyp. red.) wlał na moją ziemię 2 m morskiej wody. Stała tylko przez kilka godzin, ale zasoliła grunt. Do dziś zbieram o wiele mniejsze plony niż przed cyklonem – skarży się rolnik.

Badania nad ryżem to jeden z wielu projektów z dziedziny pomocy rozwojowej, które w ostatnich latach finansują w Birmie kraje Zachodu. Ten jeden z najbiedniejszych krajów świata przez dziesięciolecia był prawie odcięty od pomocy, także tej humanitarnej, udzielanej bezpośrednio po katastrofach. Wojskowa junta niechętnie patrzyła na cudzoziemców z Zachodu zjawiających się w kraju, a Europa i USA nałożyły na Birmę embargo uniemożliwiające kontakty biznesowe.

W 2011 r. junta niespodziewanie zaczęła jednak demokratyzować kraj. Wypuściła więźniów politycznych, zwolniła z aresztu domowego noblistkę Aung San Suu Kyi, poluzowała cenzurę i zezwoliła na częściowo wolne wybory. Choć droga do pełnej demokracji jest jeszcze daleka (kolejnym testem zamiarów wojskowych będą wybory w 2015 r.), Zachód cofnął sankcje. Do Rangunu ruszyli zagraniczni politycy, a za nimi przedstawiciele biznesu i organizacji pomocowych. Do zrobienia jest wiele. Trzy czwarte mieszkańców tego 51-milionowego kraju nie ma prądu, jedna czwarta jest niedożywiona. Opieka zdrowotna jest bardzo podstawowa i tylko w teorii darmowa. Tylko 1 proc. Birmańczyków ma dostęp do internetu.

Ogon merda psem

Birma stoi przed ogromną szansą. Część ekonomistów przestrzega jednak, że zagraniczna pomoc nie musi mieć jednoznacznie pozytywnego wpływu. Eksperci zwracają dziś bowiem uwagę, że w innych rejonach świata, od Afryki po Azję i Amerykę Płd., już nieraz ta pomoc okazała się nieskuteczna, a czasem wręcz kontrproduktywna. „Bardzo prawdopodobne, że napływ pomocy do Birmy okaże się większy niż jej zdolności przyjęcia tej pomocy” – piszą w raporcie „Too Much Too Soon: The Dilemma of Foreign Aid to Burma/Myanmar” („Za dużo za szybko: dylemat zagranicznej pomocy dla Birmy”) Lex Rieffel i James W. Fox, eksperci amerykańskiej Brookings Institution.

Debata wokół tego, jak pomagać Birmie, to część wielkiej, globalnej dyskusji, jak skutecznie pomagać biednym krajom. Według OECD w 2013 r. rządy państw przeznaczyły na pomoc rozwojową rekordową kwotę 135 mld dol. Szacuje się, że darczyńcy prywatni dokładają do tego ok. 30 proc. O część tych środków zabiega kilkadziesiąt tysięcy działających na świecie międzynarodowych i lokalnych organizacji prorozwojowych i humanitarnych, które następnie wydają je na różnorodne cele związane z dożywianiem, zapewnianiem dostępu do wody, opieką zdrowotną, edukacją, rozwojem rolnictwa, budowaniem demokracji i społeczeństw obywatelskich, walką z dyskryminacją itd.

W takim gąszczu problemem bywa koordynacja działań i podział zadań. W niejednym kraju afrykańskim pomagających organizacji jest tak wiele, że gubią się w tym sami obdarowywani. Władze Ugandy oszacowały kiedyś, że jedną trzecią czasu urzędników państwowych pochłaniają spotkania z organizacjami pragnącymi pomóc. To sprawia, że władze i tak słabo zarządzanych krajów koncentrują się na realizowaniu wymogów poszczególnych programów, a nie na własnych, spójnych programach rozwoju kraju. Ogon zaczyna merdać psem.

„Wiemy lepiej”

Zdaniem ekspertów z Brookings Institution do takiej sytuacji może dojść także w Birmie. Sprawy wyglądają jeszcze gorzej, gdy poszczególne organizacje i agendy ONZ zaczynają rywalizować ze sobą i kwestionować skuteczność swoich działań. W Rangunie europejscy dziennikarze zaproszeni, by zapoznać się z unijną pomocą dla Birmy, nieco gubią się w organizacyjnym gąszczu. Pomocy, którą otrzymuje rolnik U Hla Than, udziela Unia Europejska i poszczególne kraje, m.in. Australia, Dania. Trafia ona do Livelihoods and Food Security Trust Fund (LIFT), czyli funduszu, który walczy z biedą i głodem. Na miejscu w Birmie zleca on swoje działania jednej z agend ONZ (UNOPS). Ta z kolei kontraktuje organizacje takie jak Międzynarodowy Instytut Badań nad Ryżem. Kolejnym i ostatnim już ogniwem łańcucha są mniejsze organizacje, które na miejscu wyszukują beneficjentów i pracują z nimi.

Krytycy pomocy twierdzą, że nadal za mało uwagi zwraca się na lokalne warunki i doświadczenia. Zbyt wielu działaczy organizacji pomocowych zakłada, że to te organizacje lepiej wiedzą, jak działać skutecznie. Wszystko przez postkolonialną mentalność. „Celebryci (jak Bono i Paul MacCartney, którzy od dawna zbierają środki np. na głodujących w Etiopii i promują oddłużanie biednych krajów) promują pogląd, zgodnie z którym »oni«, Afrykanie, nie są w stanie pomóc sobie w walce z głodem i pasywnie czekają na pomoc »nas«, czyli zachodnich ekspertów od głodu, do której to kategorii najwyraźniej zaliczają się także gwiazdy rocka” – irytuje się na łamach portalu Slate.com amerykański ekonomista William Easterly, autor dwóch głośnych książek o pomocy rozwojowej. Zarzuca on Zachodowi, że koncentrując się na awansie materialnym biednych, zapomina o ich prawach człowieka i prawach do samostanowienia. Jego zdaniem dopiero społeczeństwa, które same się organizują, budują ruchy obywatelskie i demokrację, mogą na stałe wydźwignąć się z biedy. Pytanie tylko, czy np. ze szczepieniem dzieci należy czekać, aż w danym kraju demokracja zacznie przynajmniej raczkować?

W ciągu ostatniej dekady państwa i wielkie organizacje udzielające pomocy zrobiły dużo, by skoordynować działania i nie narzucać swych pomysłów. W tzw. Deklaracji Paryskiej z 2005 r. i kilku późniejszych porozumieniach zapewniły, że to kraje odbiorcy pomocy mają tworzyć plany rozwoju, a zagraniczne organizacje wspólnie wpisywać się w stawiane cele. W praktyce wiele jednak pozostaje do zrobienia. W dodatku takie kraje, jak Chiny czy Indie, deklarują, że będą udzielać pomocy na własnych zasadach. W Birmie oznacza to wielką chęć inwestowania w infrastrukturę, ale w sposób, na którym skorzysta przede wszystkim chiński biznes i rejony Chin z tym krajem sąsiadujące. Jedną z kluczowych decyzji demokratyzujących się władz Birmy było wstrzymanie budowanej przez Chińczyków tamy Myitsone w północnej części kraju. Miała ona spowodować zalanie olbrzymich terenów i zapewniać elektryczność, ale w większości nie Birmańczykom, lecz sąsiedniej chińskiej prowincji Junan.

Szansa za 100 tys. kiatów

Stosunkowo nowe i bodaj najtrudniejsze jest rozpatrywanie całości prowadzonej przez bogate kraje polityki w kontekście tego, jak wpływa na państwa Południa. Efekty globalnego ocieplenia dają się odczuć najbardziej w krajach biednych, gdzie np. zdarzają się cyklony takie jak Nargis. Można wspierać rolnictwo, ale nie przyniesie to wielkich efektów, jeśli towarów nie da się potem sprzedać za granicę z powodu barier celnych lub innych. A przecież traktat lizboński zobowiązuje kraje UE do prowadzenia spójnej polityki, tak by np. barierami handlowymi nie niweczyć efektów pomocy rozwojowej.

Gdy Unia wprowadziła w 2013 r. preferencje handlowe dla birmańskich producentów żywności, mieli nadzieję na eksportowy boom. Na razie nie sprzedają jednak ryżu na taką skalę, jak by sobie życzyli. Niewielu bowiem jest w stanie przejść konieczne kontrole, m.in. jakości, i zdobyć certyfikaty, np. że ryż nie jest modyfikowany genetycznie i nie zawiera metali ciężkich.

Birma otrzymała w 2012 r. 504 mln dol. pomocy, a największymi darczyńcami były Japonia, Wielka Brytania i Australia. Unia Europejska na lata 2014–20 przeznaczyła na pomoc rozwojową dla tego kraju 688 mln euro. Chce wspierać rozwój rolnictwa i terenów wiejskich, edukację, budowanie państwa prawa i pokój (poważnym problemem są tu krwawe konflikty między buddyjską większością a muzułmańską mniejszością). Birmańskie władze tworzą własne plany rozwoju. Zawarły też ogólną umowę z międzynarodowymi darczyńcami określającą ramy współpracy. Zalążki społeczeństwa obywatelskiego istnieją tu od dawna, a źródłem demokratyzacji były zmiany wewnętrzne w kraju. Nawet według sceptycznych ekspertów kraj ma więc duże szanse na sukces rozwojowy.

Tymczasem dla mieszkańców delty Irrawaddy nadmiar pomocy jeszcze długo nie będzie zmartwieniem. Grupa europejskich dziennikarzy płynie do sąsiedniej wioski Myit Poe Kyone Sein. Tu z zagranicznej pomocy korzystają przede wszystkim kobiety biorące mikrokredyty. Dobierają się w grupy po pięć i wzajemnie gwarantują sobie pożyczki w wysokości 100 –150 tys. kiatów (równowartość ok. 300–500 zł). Co tydzień spotykają się na zebraniach, podczas których na oczach wszystkich spłacają raty. Z 50 osób, które wzięły mikrokredyt, najwięcej przeznaczyło pieniądze na zakup łodzi i sieci rybackich, kilkanaście założyło hodowlę świń lub kaczek, kolejnych kilkanaście kupiło nasiona i nawozy, dwie postanowiły pośredniczyć w sprzedaży ryżu, a aż pięć – założyć sklep spożywczy. – Oczywiście, że te kredyty nam pomagają. Od birmańskiego rządu nie dostaliśmy nic – tłumaczy jedna z kobiet. – W mieście niby można wziąć pożyczkę, ale na co najmniej 10 proc. miesięcznie. Tu płacimy tylko 2,5 proc.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną