Sondażowe poparcie dla rządu i premiera spada i nie widać powodu, by poszybowało w górę, bo rok wyborczy będzie czasem ostrego ostrzału. W najbliższym otoczeniu zamieszanie i seria dymisji, co zawsze wizerunkowo szkodzi, zwłaszcza gdy w grę wchodzi brak lojalności zaplecza pani premier. Porozumienie w sprawie górnictwa oceniono w większości bardziej jako klęskę niż sukces, wyraz zbytniej miękkości w miejsce zapowiadanej determinacji. A za progiem już stoją transportowcy obciążeni niemiecką płacą minimalną i frankowicze, z pewnością najgłośniejsze dziś lobby, mające w dodatku największe medialne wsparcie, które nawet jeśli ma sprawę z bankami, to w gruncie rzeczy oczekuje działań od rządu. Lekko więc nie będzie.
W sprawie porozumienia kopalnianego łatwo przeważyła opinia, że rząd znów ustąpił. Poza panią premier porozumienia nikt właściwie nie bronił, choć zapobiegło ono być może poważniejszemu konfliktowi społecznemu i sparaliżowało opozycję, która na górniczych protestach nie zarobiła. PiS nie ośmieliło się nawet głosować przeciwko ustawie górniczej, na której wcześniej nie zostawiło suchej nitki i wycofało się szybko z zapowiedzi skargi do Trybunału Konstytucyjnego, co jest politycznym zyskiem premier Kopacz. Związki zawodowe też wpadły w konfuzję. Utrzymanie pogotowania strajkowego, grożenie strajkiem generalnym i wezwanie przez Solidarność Piotra Dudy (w dość aroganckim stylu) pani premier do natychmiastowych rozmów niemal o wszystkim (w tym o wycofaniu się z podniesienia wieku emerytalnego, z elastycznego czasu pracy czy emerytur pomostowych) trudno uznać za manifestację związkowej siły. To raczej próba odzyskania twarzy i szukanie kolejnych pretekstów do zwady. Bo nie ma wątpliwości, że Solidarność i PiS działają ręka w rękę.