Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Episkopat sfrustrowany

Dzień ratyfikacji, dzień zły dla Kościoła

Reuters / Forum
Zgadzam się z premier Kopacz. Ratyfikacja konwencji przeciw przemocy to dobry dzień dla polskich rodzin. Brawo posłowie, którzy nie ulegli bezprecedensowym naciskom biskupów.

Nacisk był wyjątkowy, nawet jak na polski episkopat. Tuż przed głosowaniem biskupi wydali oświadczenie przeciw wszystkiemu: konwencji, in vitro, „pigułce po” i związkom partnerskim.

Kościelny Manifest Antyliberalny przyniósł jednak episkopatowi porażkę, dość upokarzającą, gdyż dowodzącą, że nawet konserwatyści w PO przedłożyli swój interes partyjno-wyborczy nad lojalność względem instytucjonalnego Kościoła. Być może gdyby nacisk nie był tak nachalny, głosowanie miałoby inny przebieg. Biskupi sami sobie zgotowali ten los. Chcą grać rolę polityczną, ale tym razem przedobrzyli.

Frustracja musi być w episkopacie wielka, jeśli nawet „umiarkowany” jego rzecznik ks. Józef Kloch pozwolił sobie na insynuację, że posłom głosującym za ratyfikacją konwencji nie chodzi o dobro małżeństwa, rodziny i przyszłość demograficzną Polski. Ani dr. Klocha, ani biskupów, ani kościelnych ekspertów argumenty „za” nie przekonają i chyba nie interesują, bo negatywna narracja jest z góry ułożona i rozpowszechniana w mediach katolickich. Czytając eksponowane z ich łamów i z ambon ataki na konwencję, trudno uwierzyć, że wśród krajów europejskich, które konwencję dawno ratyfikowały, są katolickie kulturowo Włochy (sic!), Portugalia, Austria, Słowacja i Malta.

Rzeczowa rozmowa – bo z pewnością jest o czym rozmawiać i po ratyfikacji – jest trudna, jeśli wręcz nie niemożliwa, bo po stronie kościelnokatolickiej mało kiedy cytuje się jakiekolwiek zdanie z inkryminowanego dokumentu Rady Europy, a jeśli już, to od razu z ideologicznym komentarzem na „nie”.

Czasem mam silne wrażenie, że atakujący konwencję w ogóle jej nie przeczytali. Ja przeczytałem i nie znalazłem w niej nic zasługującego na totalną odmowę motywowaną ideologicznie: skoro dokument uznano za lewicowy, to prawica musi go zwalczać. Tak się u nas pojmuje politykę i dobro wspólne. Na dodatek jeśli już konwencja wytyka jakąś religię czy kulturę, to pewne zwyczaje muzułmańskie, w oczywisty sposób nie do pogodzenia z naszymi zasadami etyczno-kulturowymi.

A jeśli jednak owi krytycy konwencji ją przeczytali, to raczej nie bez gniewu i uprzedzenia, w dodatku nie mieli dość cywilnej odwagi, by włączyć się do dyskusji w mniej fundamentalistyczny sposób. A przecież wszyscy wiemy, że przemoc w polskich domach się zdarza, że jej ofiarami są głównie kobiety i dzieci i że zwykle okrywa ją zmowa milczenia, przełamywana czasem przez świeckie media. Przez katolickie – nigdy.

Od ratyfikacji do jej wejścia w życie droga jednak daleka. Czy prezydent zechce ją szybko podpisać? W roku wyborczym nie jest to pewne. Czy rząd – zwłaszcza nieplatformiany – zechce wyłożyć fundusze na realizację zadań publicznych wynikających z jej ratyfikacji? Dużo znaków zapytania. Neomarksizm czy nie, większość posłów zdecydowała się tym razem nie włączać do wojny ideologiczno-kulturowej wydanej konwencji przez archaicznie w Polsce rozumiany konserwatyzm.

W rządzonej przez konserwatystów Wielkiej Brytanii parlament zgodził się właśnie na procedurę tzw. trojga rodziców, mającą pomóc dzieciom zagrożonym chorobami genetycznymi. Tak, ustawa jest kontrowersyjna, ale – inaczej niż u nas – argumenty są przede wszystkim merytoryczne, naukowe, medyczne. To mi się podoba, bo dzięki brytyjskiej debacie czegoś się dowiedziałem także od przeciwników projektu. A to pomogło mi wyrobić sobie zdanie (ostrożnie za).

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną