Media ogłosiły, że trwa wojna służb. Nie wyjaśniono jednak, czy służby wojują między sobą czy z państwem, które mają chronić. Każda kolejna rewelacja zamiast porządkować obraz wprowadza chaos. Wciąż nie wiadomo, po co podsłuchiwano w knajpach i dlaczego te nagrania upubliczniono. Nie wiadomo też, komu zależy na podgrzaniu emocji od nowa.
Jeden z dziesięciu
Śledztwo w sprawie nielegalnego podsłuchiwania i nagrywania w dwóch warszawskich restauracjach ma potrwać do czerwca 2015 r. Tak zapowiada prokurator generalny Andrzej Seremet, ale doświadczenie uczy, że czas, szczególnie dla prokuratorów, jest pojęciem względnym.
Warto przypomnieć, że tzw. afera podsłuchowa z kodeksowego punktu widzenia jest drobnym przestępstwem, zagrożonym karą do dwóch lat więzienia. Ściganie sprawców odbywa się wyłącznie na wniosek osób poszkodowanych. Dlatego prokuraturze od początku zależało, aby dotrzeć do wszystkich nagranych i zapytać, czy zgodzą się wystąpić o status pokrzywdzonych. Nie wszyscy chcieli. Z ok. 70 zidentyfikowanych osób tylko 39 uznało się pokrzywdzonymi.
Nadal nie wiadomo, ile rozmów i ile osób nielegalnie nagrano. Część podsłuchów podejrzani kelnerzy z Sowa & Przyjaciele oraz Amber Room zniszczyli, topiąc nośniki w Wiśle. Część, jak uważa prokuratura, umieszczono w tzw. chmurze (to miejsce w internecie, w którym można przechowywać dane). Wystąpiono do USA o pomoc prawną, czyli doprowadzenie do ujawnienia przez amerykańskich operatorów internetowych danych dotyczących plików ukrytych w chmurze.
Krąg podejrzanych nie zmienia się od czerwca 2014 r. To nadal czterech mężczyzn: biznesmeni Marek F. i jego szwagier Krzysztof R. oraz dwaj kelnerzy – Łukasz N.