Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Sejmowa debata o in vitro zakończona, spór trwa

Jerry Lai / Flickr CC by 2.0
W niemal 30 lat od narodzin pierwszej Polki z in vitro, po latach sejmowych debat nad 15 (w sumie) projektami, Polska wciąż nie ma stosownego ustawodawstwa.

Projekt rządowy, i jeden ze złożonych przez SLD, określające zasady stosowania metody i postępowania z zarodkami – skierowane zostały do dalszych prac. Projekt PiS, zakazujący in vitro – został odrzucony.

Debata o tym, jaki projekt przyjąć – i czy w ogóle – trwała jednak przy pustawej sali. Zaledwie siedemdziesiątka posłów w ławach. Ale może to dobrze – zważywszy, jakie słowa padały z mównicy. Poseł PiS Czesław Hoc, zgłaszający ustawę projektu PiS, przekonywał na przykład, że pieniądze na każde dziecko z in vitro, 300 tys. zł (akurat realne koszty to około 15 tys.), odebrane zostaną kobietom z nowotworami jajników oraz wszystkim innym chorującym na raka, ludziom ze stwardnieniem rozsianym, a także tym, którzy umrą na serca, na wylewy – płacąc życiem za czyjąś fanaberię in vitro.

Argument to niegodziwy. Niczym innym będący niż zwykłym szczuciem jednej grupy na inną. Swoją drogą smutna jest łatwość, z jaką to się dzieje – mieszczuchy na rolników, hipsterka na lud smoleński, górnicy na mieszczuchów, złotówkowicze na frankowców itd. oraz w drugą stronę.

Tymczasem za stosowane od tylu lat leczenie, za dziesiątki tysięcy dzieci poczętych pozaustrojowo, zapłacili jedynie ich rodzice, czasem wspomagani finansowo przez dziadków, rodzeństwo, wujów i kto tam jeszcze w rodzinie mógł dorzucić się do kapelusza. Powołując do życia obywateli, płacących podatki na służbę zdrowia dla wszystkich (pozostając w retoryce posła Hoca).

Dopiero od roku wspomaga to leczenie państwo, w nieznacznym zakresie i dla części par. Z rządowych pieniędzy urodziło się 1,6 tys. dzieci. W tym samym czasie kilkakrotnie więcej invitraków przyszło na świat dzięki prywatnym wydatkom rodziców.

A przecież to właśnie niepłodność jest dziś jedną z głównych chorób cywilizacyjnych. A zalecana przez księży w tej chorobie w miejsce in vitro moc modlitwy w przypadkach takich jak uszkodzone jajowody spektakularnością nie różniłaby się wiele od cudu wskrzeszenia Łazarza.

In vitro daje szanse realne, szacowane, zależnie od przypadku na kilkanaście do kilkudziesięciu procent. Tylko szanse – tym, co wierzą, zostawiając miejsce na Boga oraz cud życia. Lecz w kontekście katolickiej obsesji nie wiadomo już, czy to argument za in vitro, czy jeszcze bardziej przeciw.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną