Projekt rządowy, i jeden ze złożonych przez SLD, określające zasady stosowania metody i postępowania z zarodkami – skierowane zostały do dalszych prac. Projekt PiS, zakazujący in vitro – został odrzucony.
Debata o tym, jaki projekt przyjąć – i czy w ogóle – trwała jednak przy pustawej sali. Zaledwie siedemdziesiątka posłów w ławach. Ale może to dobrze – zważywszy, jakie słowa padały z mównicy. Poseł PiS Czesław Hoc, zgłaszający ustawę projektu PiS, przekonywał na przykład, że pieniądze na każde dziecko z in vitro, 300 tys. zł (akurat realne koszty to około 15 tys.), odebrane zostaną kobietom z nowotworami jajników oraz wszystkim innym chorującym na raka, ludziom ze stwardnieniem rozsianym, a także tym, którzy umrą na serca, na wylewy – płacąc życiem za czyjąś fanaberię in vitro.
Argument to niegodziwy. Niczym innym będący niż zwykłym szczuciem jednej grupy na inną. Swoją drogą smutna jest łatwość, z jaką to się dzieje – mieszczuchy na rolników, hipsterka na lud smoleński, górnicy na mieszczuchów, złotówkowicze na frankowców itd. oraz w drugą stronę.
Tymczasem za stosowane od tylu lat leczenie, za dziesiątki tysięcy dzieci poczętych pozaustrojowo, zapłacili jedynie ich rodzice, czasem wspomagani finansowo przez dziadków, rodzeństwo, wujów i kto tam jeszcze w rodzinie mógł dorzucić się do kapelusza. Powołując do życia obywateli, płacących podatki na służbę zdrowia dla wszystkich (pozostając w retoryce posła Hoca).
Dopiero od roku wspomaga to leczenie państwo, w nieznacznym zakresie i dla części par. Z rządowych pieniędzy urodziło się 1,6 tys. dzieci. W tym samym czasie kilkakrotnie więcej invitraków przyszło na świat dzięki prywatnym wydatkom rodziców.
A przecież to właśnie niepłodność jest dziś jedną z głównych chorób cywilizacyjnych. A zalecana przez księży w tej chorobie w miejsce in vitro moc modlitwy w przypadkach takich jak uszkodzone jajowody spektakularnością nie różniłaby się wiele od cudu wskrzeszenia Łazarza.
In vitro daje szanse realne, szacowane, zależnie od przypadku na kilkanaście do kilkudziesięciu procent. Tylko szanse – tym, co wierzą, zostawiając miejsce na Boga oraz cud życia. Lecz w kontekście katolickiej obsesji nie wiadomo już, czy to argument za in vitro, czy jeszcze bardziej przeciw.