Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Błękit i szarość

Błękitni ze Stargardu rewelacją w Pucharze Polski

Zawodnicy Błękitnych Stargard Szczeciński podczas meczu półfinałowego z Lechem Poznań Zawodnicy Błękitnych Stargard Szczeciński podczas meczu półfinałowego z Lechem Poznań Paweł Jaskółka/PRESSFOCUS / Newspix.pl
Czy przebojowa postawa Błękitnych Stargard Szczeciński w Pucharze Polski da do myślenia klakierom Ekstraklasy? Mało prawdopodobne.

Poznań odetchnął, Lech zagra w finale Pucharu Polski, przeganiając widmo kompromitacji, jaką byłoby odpadnięcie z drugoligowym (de facto występującym w trzeciej klasie rozgrywkowej; szumna nazwa Ekstraklasa budzi nie tylko pusty śmiech, ale wprowadza też pewien bałagan pojęciowy) zespołem Błękitnych Stargard Szczeciński.

Dla porządku wypada jednak przypomnieć, że niemal cały mecz Lech–zespół o aspiracjach mistrzowskich, mający w składzie reprezentantów Polski i paru innych krajów, prowadzony przez trenera niedawno przymierzanego do funkcji selekcjonera – grał z przewagą jednego zawodnika. Żeby dopiąć swego, potrzebował dogrywki. Rywale ze Stargardu, owszem, trenują regularnie, ale to właściwie koniec cech wspólnych z kolegami po fachu z Ekstraklasy. Futbol jest dla nich zajęciem dodatkowym, o przepaści w kwestii budżetu, infrastruktury, dostępu do armii fachowców oraz wreszcie zarobków piłkarzy nawet nie ma co wspominać. A może właśnie powinno się, i to bez końca, żeby ten kac u poznańskich piłkarzy jeszcze trochę podtrzymać.

Z drugiej jednak strony nie ma wielkiej nadziei, że ewentualny sukces Błękitnych stałby się wstrząsem dla wszystkich pchających ten rozklekotany wózek pod nadaną na wyrost nazwą na E. Że przestaliby wreszcie zaklinać rzeczywistość i powtarzać funta kłaków niewarte banialuki o tym, że poziom rozgrywek się podnosi, że przyjeżdżają do naszej ligi coraz lepsi obcokrajowcy, a dla młodych chłopaków Ekstraklasa jest najlepszą pod tą szerokością geograficzną trampoliną do kariery.

Postawa piłkarzy Lecha (a wcześniej równie ekstraklasowej Cracovii, która przegrała z Błękitnymi dwa razy po 0:2) to coś więcej niż przejaw manii wyższości, nieuleczalnej choroby, na jaką zapada większość zawodników, którym udało się załapać do zespołu z ligowej elity. To brak umiejętności, czyli coś, co wyjątkowo źle komponuje się z przydomkiem „ekstra”. Na co dzień widać go zresztą na boiskach Ekstraklasy, nawet w tzw. szlagierach. Ale od czego jest nowomowa i sformułowanie „mecz walki” – notoryczna zasłona dla deficytu jakości.

Aż by się chciało przymierzyć na trochę Błękitnych do Ekstraklasy, żeby zweryfikować tezę o tym, że różnica w poziomie rozgrywek między ligą ekstra a drugą nie jest wcale taka duża. Jak wiadomo, futbol – wraz ze swoimi regulaminami i działaczami – jest dziedziną wyjętą spod prawa, więc pewnie na tak śmiały eksperyment można by sobie pozwolić. Tak samo jak na inne.

Może na początek: małe punkty za wymianę podczas meczu pięciu podań z pierwszej piłki, ale tak, żeby jednocześnie przesunąć akcję do przodu. Albo chociaż czterech. Nie no, nie można żądać niemożliwego. Na początek trzy wystarczą.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną