Jerzy Baczyński o Władysławie Bartoszewskim: miał życie bogate, spełnione i piękne jak rzadko
Chyba każdy, kto choć trochę interesował się życiem publicznym, pamięta charakterystyczny, pośpieszny głos Profesora. Jakieś Jego opinie, żarty, komentarze, anegdoty. Był w naszym życiu, także dla naszej gazety, ważną postacią. Traktowaliśmy go jako sumienie Wolnej Polski, stały punkt orientacyjny w chaosie współczesnej polityki.
Podziwialiśmy Go, że poddawany szykanom, wielokrotnie i w różnych epokach więziony, nigdy nie kreował się na ofiarę historii. Przeciwnie, znajdował w sobie jakieś pokłady optymizmu, energii, ale też poczucia moralnego obowiązku. Był jednym ze sprawiedliwych wśród narodów świata, w czasach Zagłady niósł pomoc żydowskim współobywatelom.
Miał rzadki, chrześcijański dar odpuszczania swoim winowajcom: On, więzień Auschwitz, był do ostatnich dni życia jednym z najbardziej wytrwałych orędowników prawdziwego pojednania polsko-niemieckiego. Kiedy pytano Go, dlaczego On, więzień PRL-u, nie zawahał się zostać ministrem w „rządzie postkomunistów”, odpowiadał w swoim stylu: „Bo Polska potrzebuje dobrego ministra”.
Sam z pokolenia Kolumbów przeniósł do III RP oraz w XXI wiek ten rodzaj wymagającego, nieco staromodnego, romantycznego patriotyzmu i etosu służby, jakie wpojono pierwszemu pokoleniu Niepodległej. Było nam przykro i smutno, że pod koniec życia musiał jeszcze znosić drwiny i buczenia małych ludzi, nazywających siebie „prawdziwymi patriotami”. Był żywą legendą, z uroczym dystansem wobec siebie, bez cienia autocelebry, do ostatniego momentu zapracowany, aktywny, twórczy.
Żegnając Go z ogromnym poczuciem straty, pocieszamy się tym, że miał życie bogate, spełnione i piękne jak rzadko. Jesteśmy Panu wdzięczni, Profesorze.