Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

O co chodzi wyborcom

Żakowski podsumowuje wyniki pierwszej tury

Andrzej Duda, Bronisław Komorowski, Paweł Kukiz Andrzej Duda, Bronisław Komorowski, Paweł Kukiz Polityka
Formalnie nic się nie stało. Bronisław Komorowski ma duże szanse na zwycięstwo w drugiej turze. W niedzielę, 24 maja, kto inny będzie głosował i kto inny nie będzie głosował.

Sens pierwszej tury jest inny niż drugiej. W pierwszej wyborcy – dokonując jakiegoś wyboru albo nie głosując – demonstrują emocje i sympatie (a raczej pretensje i antypatie). W drugiej wybierają wariant swojej przyszłości. Pierwszy wybór jest bardziej emocjonalny. Drugi – bardziej racjonalny. Dlatego wynik może się zasadniczo różnić. Jak w 2005 r., kiedy Tusk wygrał pierwszą turę ponad trzema punktami, a w drugiej turze przegrał ponad ośmioma. Tym razem różnica wynosi niespełna jeden punkt procentowy. Nic nie jest więc przesądzone. Tym bardziej że wielu wyborców Kukiza raczej zostanie w domu, a wielu z tych, którzy nie głosowali, odda głos na Komorowskiego.

Jednak nawet jeżeli – co jest prawdopodobne – obecny prezydent wygra drugą turę, komunikat, jaki przekazali wyborcy, pozostanie silny i znaczący.

Od przebiegu kampanii, przez błędy przedwyborczych sondaży, frekwencję, rozkład oddanych głosów, po reakcję na wynik – wszystko pokazuje, że polska polityka znalazła się w tarapatach. Czy to jest objaw słabości prezydenta jako kandydata, kryzysu PO, naszej demokracji, elit politycznych, III RP, systemu partyjnego, polskiego modelu społecznego lub gospodarczego, demokracji reprezentatywnej czy kapitalizmu w ogóle, albo kilku z tych problemów na raz – o to będziemy się spierać. Ale warto zdać sobie sprawę, że porażka Bronisława Komorowskiego jest objawem problemów, a nie tylko problemem.

Sukces kandydata PiS w pierwszej turze jest oczywiście zasadniczym egzystencjalnym kłopotem dla związanej z rządzącym obozem części elit politycznych i biznesowych. Gdyby w drugiej turze kolejność była taka jak w pierwszej, mogłoby to też zapowiadać kłopoty dla kraju i ogółu obywateli, bez względu na to, kto kogo teraz poparł. Bo wszystko wskazuje, że jako prezydent Andrzej Duda dużo gorzej przysłużyłby się Polsce niż Bronisław Komorowski, a mogąca powstać jesienią koalicja Kaczyńskiego z Kukizem rządziłaby dużo gorzej niż koalicja Kopacz z Piechocińskim. Jeśli jednak nic istotnie się w Polsce nie zmieni, takie rozwiązanie nas czeka – nie teraz, to po następnych wyborach – może nie personalnie, ale jakościowo.

Nie warto się łudzić, że wszystkiemu winne są błędy prezydenckich sztabowców, źle poprowadzona kampania, nieudany program w TVN, kilka nieudanych występów radiowych i telewizyjnych, absencja podczas jednej debaty, słaba forma prezydenta w kampanii. Wyborcy nie wypowiadali się na temat kampanii. Komorowskiego znamy wszyscy od lat. Partie, które wystawiły głównych kandydatów, też.

Trzeba uwierzyć, że 10 maja duża grupa wyborców szczerze powiedziała polskim politykom coś dla niej ważnego i że nazajutrz czołowi politycy powiedzieli wyborcom, co z tego zrozumieli.

Na moje oko wyborcy powiedzieli dwie rzeczy. Po pierwsze, że znudziła ich władza konserwatywnych liberałów. Po drugie, że nie odpowiada im rzeczywistość stworzona przez tę formację. Wpisuje się tu także klęska Magdaleny Ogórek, która śpiewała w chórku Komorowskiego, dodając sopranowe tło do prezydenckiego tenora.

Nie mając innej możliwości, niezadowoleni poszli do konserwatywnych solidarystów (PiS) i do nacjonalistycznych libertarian (Kukiz/Korwin). W większym stopniu jest to jednak wynik struktury podaży niż popytu. Innej oferty dla niezadowolonych faktycznie nie było. Oferta Palikota to jajko-niespodzianka, które mogłoby kusić, gdyby czekolada była nieco świeższa.

Trzy czynniki złożyły się na taki podział głosów:

Po pierwsze niezborność i niezrozumiałość tego, co od lat robi obóz PO (do którego należy prezydent bez względu na to, jak się prezentuje). Platforma nie opowiedziała nigdy, ku jakiej Polsce prowadzi, bo najprawdopodobniej sama tego nie wie. Co jakiś czas rząd i prezydent ogłaszają jakieś priorytety, ale zmieniają zdanie lub o nich zapominają, zanim wdrożą je w życie. Katalog jest niestały, hierarchia priorytetów zmienna, działania niespójne. Jedyny przekaz jest taki, że ma być ogólnie przyjemnie. Retorycznie to się jakoś udaje. W praktyce prowadzi jednak do chaotycznego łatania nieprzyjemnych dziur. I rząd, i prezydent są jak sroczka z dziecięcego wierszyka, co kaszkę warzyła – temu dała, temu dała, a temu „nic nie dała/ tylko frrrr, poleciała”. Ponieważ nikt nie wie, o co sroczce chodzi, wszyscy się denerwują, że im sroczka nie da. Także ci, którzy najwięcej dostali, nie wiedzą, na co mogą liczyć w przyszłości i martwią się, zamiast cieszyć. Z dokładnie tego samego powodu wszyscy liczą, że coś sroczce wyrwą i żyją nadziejami, więc oczywiście wszyscy są rozczarowani, bo sroczka ma mało kaszki. To sprawia, że obóz PO nie ma zwolenników. Ma tylko umiarkowanych obrońców, którzy boją się, że niepewność, czy ta sroczka da, zostanie zastąpiona pewnością, że PiS-owska sroczka nie da, bo albo żadnej kaszki nie uwarzy, albo da wszystko swoim, a innym najwyżej zabierze.

– Po drugie niepewność kreowana przez niezborność strategiczną i katastrofę narracyjną Platformy nakłada się na dużo poważniejszą niepewność konsekwentnie powiększaną i kreowaną przez politykę kolejnych rządów przynajmniej od Buzka–Balcerowicza. Jest to niepewność egzystencji nazywana prekaryzacją. Istnieje spora literatura pokazująca, jak prekaryzacja powodująca prywatyzację ryzyk i rosnący stres egzystencjalny (niepewna praca, niepewne wsparcie w chorobie, niepewna emerytura, niepewny dach nad głową) tworzy społeczne neurozy objawiające się między innymi neurotycznymi, histerycznymi, absurdalnymi wyborami politycznymi. Triumf Kukiza (wcześniej np. histeria smoleńska, histeria sfałszowanych wyborów itp.) jest tego modelowym przykładem. Ludzie masowo idą za JOW-ami, chociaż nie wiedzą, co to. Wiedzą tylko, że coś nowego. Jeśli nie zapanujemy nad prekaryzacją, zatęsknimy jeszcze nie tylko za Kukizem i Kaczyńskim, ale też za Macierewiczem i Ziobrą. Bo może czekać nas takich niespodzianek więcej i pewnie w bardziej przykrej formie.

– Po trzecie, na wynik złożył się też oczywiście stary podział transformacyjny, czyli na wygranych i przegranych. Tyle że teraz zapieka się on w drugim pokoleniu, bo znaczenia nabiera skumulowany dorobek rodziców. Kto w młodym pokoleniu ma taki dorobek za sobą, temu własna niepewność niestraszna. Albo przynajmniej nie tak bardzo straszna.

Problem polega na tym, że tych trzech przyczyn takiego wyniku wyborów prezydencki sztab kompletnie nie zrozumiał. Pomysł z referendum jest tego ponurym dowodem. Gdyby nawet Kukiz dał się kupić obietnicą referendum w sprawie JOW-ów etc., dla jego wyborców nie ma to żadnego znaczenia. Bo nie o JOW-y im chodzi.

To niezrozumienie fatalnie wróży polskiej polityce, bo wyraża odklejenie elity politycznej od rzeczywistości.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną