Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Obiekt troski

Co się dzieje z drugim Tupolewem

Tu-154M/102 stanowi mienie Skarbu Państwa, utrzymywane w zasobach resortu obrony. Znajduje się w 23 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim. Tu-154M/102 stanowi mienie Skarbu Państwa, utrzymywane w zasobach resortu obrony. Znajduje się w 23 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim. Piotr Małecki / Polityka
Rządowy samolot Tu-154M o numerze bocznym 102, bliźniak tamtego tupolewa, gnije bardzo powoli. W tym tempie jeszcze długo będzie drażnił swoim widokiem.
Samolot Tu-154M nr 102 (nr fabryczny – 862) w wersji luksusowej VIP ma najbardziej komfortowo wyposażoną kabinę pasażerską wśród wszystkich dotychczas wyprodukowanych wersji samolotów typu Tu-154 na świecie.Grzegorz Rogiński/Forum Samolot Tu-154M nr 102 (nr fabryczny – 862) w wersji luksusowej VIP ma najbardziej komfortowo wyposażoną kabinę pasażerską wśród wszystkich dotychczas wyprodukowanych wersji samolotów typu Tu-154 na świecie.

11 maja 2015 roku wojskowi technicy przyjechali do Mińska Mazowieckiego. Odbyła się stosowna wymiana pism. Ale przynajmniej na bramie nie było obsuwy, bo ochrona przez te kilka lat już się przyzwyczaiła do tych wizyt. Przy pierwszych jeszcze były emocje. I zamieszanie. Swoje pięć minut chciała mieć i żandarmeria, która zabezpieczała Obiekt, jak w żargonie określano samolot. A teraz to już rutyna. Zniknęła nawet bariera z czujek elektronicznych, które miały alarmować o każdej próbie podejścia do Obiektu.

Tu-154M/102 stanowi mienie Skarbu Państwa, utrzymywane w zasobach resortu obrony. Znajduje się w 23 Bazie Lotnictwa Taktycznego. Baza w Mińsku Mazowieckim zapewnia ochronę maszyny, a prace na samolocie prowadzą specjaliści służby inżynieryjno-lotniczej 1 Bazy Lotnictwa Transportowego.
(Fragment oficjalnego pisma Dowództwa Generalnego)

Technicy poddali samolot serii sprawdzeń wizualnych i w dużym uproszczeniu stwierdzili, że jest to samolot tylko z wyglądu. Chodzili, drapali się w głowę. W myślach obliczali różne warianty ewentualnego usprawnienia maszyny, która formalnie jest właściwie nowa. A faktycznie zupełnie do niczego. Napisanie raportu z takich oględzin to sztuka. Trzeba pisać tak, żeby nikomu nie podpaść. Tym bardziej że Obiekt to trudny temat. Formalnie należy utrzymywać go w stanie niepogorszonym. A faktycznie od lat nie ma kto tego robić. Wybrano więc wyjście pośrednie i Obiekt utrzymywany jest w stanie niepogorszonym wizualnie. Na ewentualność jakichś kontroli w raportach pojawiają się jednak zwroty typu: zawilgocenie, wpływ czynników atmosferycznych, upływ czasu, niemożność skontrolowania i uruchomienia.

Jak wierny pies

Obiekt został zamknięty na kłódkę. I to dosłownie. Do środka najłatwiej można dostać się przez luk bagażowy w przedniej części. Później trzeba od środka zdjąć kłódki. Ręcznie przetoczyć drabinkę, bo maszyna ma prawie dwanaście metrów wysokości. Drabinka stoi pod chmurką i też już bierze ją rdza. Wchodzić trzeba więc ostrożnie. A właściwie nie wolno wchodzić, bo jest zakaz. Ale wiadomo, że z czasem zakazy się omija. Dlatego przez Obiekt przewinęło się już kilka osób. Kto mógł, selfie sobie w prezydenckiej salonce zrobił. Palcem po skórach przejechał. Byli tacy, co zachwytu nie kryli, że miękko, gustownie i ogólnie nie widać, że to Ruski robił. Że drogo, to inna sprawa. Czajniki po tysiąc złotych zakładali. A Polacy płacili, bo tak było w zamówieniu. Nie ma się czemu dziwić, że remont kosztował 35 mln zł. Na luksusie się nie oszczędza.

Na bezpieczeństwie też nie, więc samolot przeszedł generalny remont kadłuba i silników. Zaczęto w połowie stycznia 2010 r., a dopiero 21 września 2010 r., sześć miesięcy po katastrofie tamtego tupolewa, samolot wrócił do kraju. Ale był to już inny kraj. I podejście do samolotu było inne.

Pierwszy miesiąc samolot przestał w hangarze. Wszystkim tak jakoś raźniej było, jak w oczy się nie rzucał. Dopiero pod koniec września zaczęły się loty. Ale za sterami siadał rosyjski as lotnictwa cywilnego. Człowiek samolot, jak na niego mówili, bo tutka słuchała się go, jak wierny pies. Specjalnie najlepszego na świecie instruktora ściągnęli, żeby w polskich pilotach wiarę do maszyny odtwarzał. Później wszyscy piloci pojechali do Moskwy ćwiczyć się na symulatorze. Pierwszy raz od czterech lat. Stewardesy poszły na przeszkolenie do Lotu. Psychologiczne. Kroczek po kroczku dawne uczucie pomiędzy załogą a maszyną miało być odtwarzane.

Już coś nawet iskrzyło. Ale co krok, to zaraz media trąbiły, że z tutką jest jakiś problem. W planie szkolenia było, by polecieć do Poznania, pokrążyć nad miastem, poćwiczyć przygotowanie do lądowania i wrócić do Warszawy. Polecieli, pokrążyli. Nie zdążyli wylądować, a tu już telefony, że na żółtym pasku leci – „Rządowa tutka niesprawna. Samolot nie zdołał wylądować w Poznaniu”. Piloci zaczęli nawet latać w weekendy. Media wtedy bardziej ospałe. Ale tutki pilnowały. Więc wszystko musiało być na tip-top. W efekcie 36 Specjalny Pułk Lotnictwa transportowego stał się najlepszą jednosamolotową linią lotniczą na świecie. Z czasem okazało się, że był też jedyną jednorejsową linią lotniczą na świecie.

17 maja 2011 r., po kilku miesiącach przygotowań i intensywnych szkoleń, tutka przewiozła pierwszego vipa. Wobec braku zainteresowania ze strony wszystkich uprawnionych do korzystania z rządowego samolotu na lot zdecydował się minister obrony narodowej Bohdan Klich. Udał się z oficjalną wizytą do Kosowa. Na 90 miejsc w samolocie udało się znaleźć zaledwie połowę chętnych. Głównie dziennikarzy. Atmosfera w czasie lotu była ciężka. Kolejnych lotów z pasażerami już nie organizowano. 28 lipca minister Klich złożył rezygnację ze stanowiska. A 3 sierpnia nowy minister rozwiązał 36 SPLT. Samolot wystawiono na sprzedaż.

Oferowany do sprzedaży samolot Tu-154M nr 102 (nr fabryczny – 862) w wersji luksusowej VIP jest najlepiej doposażonym w urządzenia awioniczne oraz komfortowo wyposażoną kabinę pasażerską wśród wszystkich dotychczas wyprodukowanych wersji samolotów typu Tu-154 na świecie.
(Fragment oficjalnej oferty reklamowej Agencji Mienia Wojskowego)

Zgodnie z prawem za sprzedaż rządowego samolotu będącego na stanie wojska odpowiada Agencja Mienia Wojskowego. Co innego jednak sprzedać czołg, a co innego pasażerski samolot. I to w wersji Lux, co paradoksalnie okazało się ogromną przeszkodą. Samolotem zainteresowane były głównie podupadłe linie lotnicze, które nie montują salonek z mahoniowymi wstawkami ani nie oferują powiększanych foteli obitych kremową skórą w pierwszym gatunku. W czasie kiedy samolot wystawiony był na sprzedaż, tym typem latały linie lotnicze z Etiopii, Korei Północnej, Azerbejdżanu.

Drogą dyplomatyczną strona polska weszła w posiadanie informacji, że maszyną zainteresowany jest Raul Castro, który latał starszą i dużo biedniejszą wersją Tu-154. W sprawę zaczęły się już nawet angażować służby dyplomatyczne, ale wyszła kwestia ceny. Wojsko ustaliło, że za samolot należy oczekiwać ceny na poziomie 70 mln zł. Trudno powiedzieć, jak ją ustalono. Tym bardziej że po analizie rynku dokonanej siłami AMW okazało się, że podobne maszyny chodzą na rynku po dwa, góra dziesięć milionów dolarów. A tak naprawdę pięć byłoby ceną satysfakcjonującą. Kiedy już wojsko zdecydowało się na obniżenie ceny, to okazało się, że maszyna jest niesprzedawalna.

Na bocznym pasie

Pomysł sprzedaży samolotu oprotestował pełnomocnik grupy pokrzywdzonych w katastrofie smoleńskiej. O sprawie zrobiło się głośno w mediach. Naczelna Prokuratura Wojskowa zwróciła się z pismem do dowódcy Sił Powietrznych o utrzymanie samolotu w gotowości i umożliwienie biegłym dostępu do maszyny oraz przeprowadzenia na niej czynności badawczych i ewentualnych eksperymentów w locie. NPW zastrzegła, że do 15 listopada 2011 r. przekaże harmonogram czynności, jakie zamierzają przeprowadzić biegli. Mniej więcej w tym samym czasie ukraiński kontrahent, który zainteresowany był kupnem samolotu, przestał dzwonić do AMW.

Stanowisko, iż nieprowadzenie obligatoryjnych oblotów jest podyktowane stanowiskiem prokuratury, należy uznać za zaskakujące w świetle Notatki Decyzyjnej Szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego z dnia 11 stycznia 2013 r., w której przyjęto do realizacji wariant nr 2 działań dotyczących samolotu Tu-154M nr 102, gdzie wprost sformułowano zalecenie co do dalszego postępowania z samolotem – „Zabezpieczenie samolotu przed wpływem warunków atmosferycznych i utrzymanie go przez Siły Powietrzne w stanie niepogorszonym, a po zakończeniu czynności procesowych przekazanie do placówki muzealnej”.
(Fragment pisma rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej)

Decyzja o przebazowaniu do Mińska Mazowieckiego miała być chyba ukłonem w stronę prokuratury i biegłych, żeby nie musieli daleko jeździć na czynności. Dla niepogarszania stanu Obiektu w środku zaciągnięto kurtyny, a w kabinie pilotów zasłonki. I dzięki temu słońce nie niszczy tapicerki i nie płowieją lakiery.

A w ramach zabezpieczenia samolotu przed wpływem warunków atmosferycznych na każdy z trzech silników założono również brezentowe ochraniacze. A następnie Obiekt ustawiono na bocznym pasie, tak żeby nie przeszkadzał w startach i lądowaniach myśliwskich samolotów Mig-29, które na co dzień stacjonują w Mińsku. Hangaru zdolnego pomieścić długi na 48 m i szeroki na 38 m samolot w bazie myśliwskiej nie było. Przynajmniej nie 26 października 2011 r., kiedy Obiekt odbył swój ostatni lot, przeleciawszy 60 km z Okęcia do Mińska Mazowieckiego.

W 2012 r. w Mińsku rozpoczęło się wylewanie fundamentów pod ogromny hangar i w bazie zaczęli szeptać, że tutka zostanie u nich na dłużej, skoro budują dla niej domek. Dziwili się tylko ludzie, że ten hangar jest jakieś 100 m od pasa. A po drodze jeszcze kawałek lasku. Ale myśleli, że jak hangar zrobią, to i drogę pociągną. Po jakimś czasie okazało się jednak, że hangar powstaje na szczątki rozbitego w Smoleńsku tupolewa. Co prawda widać było, że Rosjanie szczątków raczej nie oddadzą, ale hangar już był zakontraktowany, to go postawili. Tego kawałka betonu od pasa do hangaru nie zabudżetowano, więc tutka stoi na zewnątrz. A hangar stoi pusty.

Dla Obiektu najbardziej niebezpieczna jest wilgoć. Zwłaszcza dla elektroniki. Może pomogłoby odpalanie albo chociaż regularne wietrzenie. Ale to już bardziej skomplikowana sprawa, bo rozbija się o spór kompetencyjny. Dowódca z Mińska uważa, że samolot nie jest na jego stanie. I nie mogą być wykonywane na nim żadne czynności przez jego personel, który nie ma ku temu kwalifikacji. Za stan techniczny odpowiadają technicy z 1 Bazy Lotnictwa Transportowego. Kilku ma jeszcze kwalifikacje, ale żaden nie ma uprawnień, bo je wszyscy dawno potracili. Zresztą samolot też już dawno stracił gwarancję. I kwalifikację do lotów. Choć od czasu generalnego remontu spędził w powietrzu niespełna 100 godzin. Kwestia przekazania go do muzeum byłaby przesądzona, gdyby tylko było to możliwe.

No bo muzeum jest w Dęblinie. A samolot w Mińsku Mazowieckim. Polecieć się nim nie da, bo trzeba by go na nowo remontować, a na to potrzeba milionów. Pocięcie, transport i ponowne zmontowanie będzie tańsze. Ale też liczone w milionach. A zezłomowanie skończy się zarzutami o niegospodarność. Przecież same silniki kosztują po sześć milionów złotych. To znaczy po naprawie, bo zardzewiałe chyba nic nie kosztują.

Jest taki pomysł, żeby zrobić w Mińsku filię muzeum, na tym jednym eksponacie. Wycieczki puszczać popołudniami, jak myśliwce nie będą latać. Jakoś by się wybrnęło z tej katastrofy.

Polityka 21.2015 (3010) z dnia 19.05.2015; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Obiekt troski"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną