Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Grzegorz Braun dopuszczony do drugiego etapu konkursu na szefa TVP. Mimo że był karany

Grzegorz Braun realizował zapotrzebowanie partii Jarosława Kaczyńskiego na szukanie oraz obnażanie agentów i tajnych współpracowników. Grzegorz Braun realizował zapotrzebowanie partii Jarosława Kaczyńskiego na szukanie oraz obnażanie agentów i tajnych współpracowników. Damian Klamka / EAST NEWS
Braun nie spełnia formalnego warunku konkursowego: był karany za atak na policjanta.
Być może jego czas jeszcze nadejdzie, kiedy radykalna prawica przestanie się go wstydzić, bo po zwycięstwie już nie będzie takiej konieczności.Adam Chełstowski/Forum Być może jego czas jeszcze nadejdzie, kiedy radykalna prawica przestanie się go wstydzić, bo po zwycięstwie już nie będzie takiej konieczności.

Rada Mediów Narodowych (RMN) będzie rozpatrywała kandydatury na prezesa TVP. Do drugiego etapu konkursu zakwalifikowali się m.in. prezes TVP Jacek Kurski, była dyrektor TVP1 Małgorzata Raczyńska-Weinsberg, dyrektor TV Biełsat Agnieszka Romaszewska-Guzy i właśnie Grzegorz Braun.

RMN określiła, że osoby ubiegające się o stanowisko prezesa nie mogą być karane prawomocnym wyrokiem sądu. Braun zaś był karany za atak na policjanta. Mimo to jego kandydatura nie została odrzucona.

Przypominamy sylwetkę reżysera i polityka, który wciąż ma szansę zostać prezesem TVP.

Poniższy tekst ukazał się w POLITYCE 26 maja 2015 roku.

Chociaż Grzegorz Braun z marnym wynikiem odpadł w pierwszej turze wyborów prezydenckich, zdołał namieszać także w drugiej, udzielając poparcia Andrzejowi Dudzie. W sztabie kandydata PiS wywołało to niemałe zdenerwowanie. Wiadomo, że takie wsparcie niezbyt wpisuje się w misternie tkany wizerunek spokojnego, sympatycznego i oszlifowanego z partyjnych kantów kandydata. Warto jednak przypomnieć, że Braun pięć lat temu był wpisany na listę honorowego komitetu poparcia kandydata Jarosława Kaczyńskiego.

Grzegorz Braun (rocznik 1967) uważa, że „właśnie w ciągu najbliższych 5 lat sprawa polska rozstrzygnie się na resztę naszego życia”. Dlatego nie składa broni. Opracował program ratunkowy, czyli „systematyczną akcję budzenia śpiących rycerzy”. Na 1050 rocznicę Chrztu Polski podejmuje organiczną pracę pod hasłem: Kościół („bo jest prześladowany”), Szkoła („bo kastruje intelektualnie i duchowo dzieci”), Strzelnica („by zamiast do galerii wielopokoleniowe rodziny chodziły po niedzielnej sumie na strzelnicę”). Jest też monarchistą i z nadzieją wyczekuje, że Bóg ześle Polsce króla.

Po tym, jak przez kilka tygodni w czasie wzmożonej agitacji wyborczej nazywał Polskę „kondominium niemiecko-rosyjskim pod powierniczym zarządem żydowskim”, nawet życzliwi mu znajomi mają spory kłopot, aby o nim rozmawiać. – Trudno dziś występować w jego kontekście i znaleźć coś na jego obronę, więc lepiej milczeć – mówi znajomy Brauna. Niewielu chce mówić pod nazwiskiem.

Z tych Braunów

Rodzina, do której udało nam się dotrzeć, też nie chce o nim rozmawiać. Niektórzy wzruszają ramionami, bo coraz trudniej radzą sobie z tym, że Grzegorz tak „pracuje” na ich wspólne nazwisko. Jest synem reżysera teatralnego Kazimierza Brauna, który przez prawie 10 lat kierował Teatrem Współczesnym we Wrocławiu, do 1984 r., kiedy został wyrzucony, bo władzy nie spodobała się inscenizacja „Dżumy” Camusa. Rodzice Grzegorza z najmłodszą siostrą wylecieli rok później do USA i tam ułożyli sobie życie. Od lat 90. Kazimierz Braun jest związany z Polskim Instytutem Teatralnym w USA oraz New York University of Buffalo, reżyserował w wielu amerykańskich teatrach. Czy rodzicom bliskie są poglądy syna? Trudno powiedzieć. To dziś ludzie w podeszłym wieku. Na pewno Grzegorz Braun ma za oceanem dobre publicity. W USA zrobił trzy razy lepszy wynik w wyborach prezydenckich niż w Polsce, a w kanadyjskim Toronto zdobył nawet drugie, po Dudzie, miejsce (10 proc.).

Tak jak większość Polonii w Stanach, tak i państwo Braun, solidarnościowi emigranci, w swoim postrzeganiu sytuacji w kraju zatrzymali się na czasach, kiedy stąd wyjeżdżali. Grzegorz ich często odwiedza i pewnie znają jego poglądy. Ale nie sądzę, aby zdawali sobie do końca sprawę z tego, w jaki sposób je wygłasza – mówi osoba zorientowana w relacjach rodzinnych Braunów.

Dziadek Grzegorza, Juliusz, był adwokatem, ochotnikiem w kampanii wrześniowej, a jego młodszy brat Jerzy – poetą, filozofem, ostatnim Delegatem Rządu Londyńskiego na Kraj i przewodniczącym Rady Jedności Narodowej. Redagował Testament Polski Walczącej. Jerzy napisał też popularną harcerską piosenkę „Płonie ognisko i szumią knieje”. Bracia w latach 50. byli więźniami stalinowskimi. Kiedy dziadek Grzegorza po pięciu latach wyszedł na wolność, swoją karierę naukową związał z ochroną przyrody. Uważał, że w takim kraju, jakim była ówczesna Polska, nie można uczciwie pracować jako adwokat. Jerzy zaś wiele lat spędził w Rzymie, gdzie mocno angażował się w prace Soboru Watykańskiego. Rodzina przyjaźniła się z Karolem Wojtyłą.

Pełna patosu tradycja patriotyczna, klimat narodowo-katolicki, rodzinne czytanie Sienkiewicza, nauka Reduty Ordona – to była codzienność w rodzinie Braunów. Pod choinkę dzieci dostawały ułańskie czako. Przyjaciel rodziny zaznacza jednak, że choć dużo było w tym wszystkim romantycznego patriotyzmu, to nigdy nie mówiło się w tym domu z taką pogardą o innych ludziach, z jakiej słynie Grzegorz Braun. – Nigdy nie mówiło się też źle o Żydach, nie pobrzmiewały tam żadne tony antysemickie, nie umniejszano tragedii, jaką był Holocaust, i z właściwym dla inteligenckich domów szacunkiem mówiło się o innych – opowiada. W rodzinnych przekazach zachowała się historia o tym, jak rodzina matki Grzegorza ukrywała w swoich posiadłościach Żydów. Grzegorz Braun nie dzieli się tą opowieścią, ale za to trzy lata temu na spotkaniu prawicowego klubu Ronina mówił: „Żydzi w ostatnim ćwierćwieczu znów zajęli stanowisko wrogie wobec projektu, jakim jest polska suwerenność”. Przekonuje, że spadkobiercy Holocaustu zgłaszają roszczenia do dawnej własności swoich przodków, by zabezpieczyć sobie możliwość powrotu nad Wisłę po krachu własnej państwowości.

Siostra Grzegorza, aktorka Monika Braun, widzi świat inaczej niż brat. Napisała książkę o Mirze Żelechower-Aleksiun, żydowskiej malarce z Wrocławia (ukaże się w przyszłym roku). Utrzymuje też zażyłą znajomość z Lvem Sternem, znanym wrocławskim malarzem i architektem. W „Gazecie Wyborczej” rok temu Monika Braun mówiła: „Wyrosłam z tradycji narodowo-katolickiej, choć się z nią nie identyfikuję. Dla mojej rodziny komunizm był niewyobrażalnym złem. Dla rodziny Lva komunizm oznaczał ocalenie. A przynajmniej zapewniał w miarę spokojne życie. Po Holocauście wszystko było wybawieniem. Podczas rozmów z nim po raz pierwszy tak jasno zobaczyłam, że nie ma jednej prawdy, że to samo zjawisko można widzieć skrajnie inaczej”.

W biogramie na stronie Grzegorza Brauna można przeczytać: „W licznej rodzinie nie było nigdy funkcjonariuszy wojska, służb ani członków partii komunistycznej. Pierwszym i jedynym działaczem i nominatem partyjnym – już za III RP – jest stryj Juliusz Braun (młodszy brat ojca), prezes TVP SA (notabene TVP od pięciu lat nie zamawia żadnych programów ani filmów w realizacji Grzegorza Brauna)”.

Prezes TVP tylko raz publicznie wypowiedział się na temat działalności bratanka. Cztery lata temu, kilka dni przed 30 rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, w programie Jana Pospieszalskiego wyemitowano film szkalujący nieżyjącego prof. Bronisława Geremka, autorstwa Grzegorza Brauna (oskarżał w nim Geremka o zdradę ideałów Solidarności). Wtedy prezes TVP wyraził ubolewanie i przeprosił wszystkich widzów za emisję materiału „zniesławiającego pamięć Człowieka o wielkich zasługach”.

Spory wizerunkowy kłopot ze swoim bratankiem miała też prof. Maria Braun-Gałkowska, kierownik Katedry Psychologii Wychowawczej i Rodziny KUL, związana z tą uczelnią od 1961 r. To na jej uczelni Grzegorz podczas spotkania ze studentami powiedział o nieżyjącym już arcybiskupie Józefie Życińskim, że „jako uczestnik życia publicznego w Polsce był kłamcą i łajdakiem”. Episkopat wydał nawet oświadczenie, że ten atak na arcybiskupa jest „radykalnym przekroczeniem zasad kultury i prawdy”. 12 profesorów KUL podpisało się pod listem otwartym, w którym napisali, że „odczuwają z powodu tej sytuacji głęboki wstyd”.

Wrocławski Wildstein

Lustracyjna obsesja Grzegorza Brauna w pełnej krasie objawiła się w 2007 r., kiedy w Radiu Wrocław oświadczył, nie podając żadnych dowodów: „Mam dla państwa przykrą informację. Jan Miodek był informatorem tajnej policji PRL”. Sąd najwyższy potwierdził wyroki dwóch sądów niższych instancji i nakazał mu przeprosić prof. Miodka.

Po tym było już oczywiste, że nawet nie czekając na wyroki, Braun musiał pożegnać się z Instytutem Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego, w którym prowadził zajęcia na studiach podyplomowych. – Pan Braun był tylko naszym współpracownikiem i po krótkiej współpracy rozwiązaliśmy z nim umowę – mówi dyplomatycznie dyrektor Instytutu prof. Andrzej Zawada. Zakładem Piśmiennictwa i Filmu w Instytucie kieruje prof. Stanisław Bereś, szwagier Grzegorza, mąż Moniki Braun. – Uczelnia rozstała się z Braunem, a sytuacja była tym bardziej przykra, że nasz Instytut wyrósł z Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Wrocławskiego, którą współtworzył prof. Miodek – opowiada jeden z profesorów.

W stolicy Dolnego Śląska mówią o Braunie: wrocławski Wildstein. Na jego czarnej liście znaleźli się: Lech Wałęsa (nakręcił o nim film „Plusy dodatnie, plusy ujemne”, którego nie zdecydował się wyemitować w TVP nawet Bronisław Wildstein), publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz, Adam Michnik, pisarz Andrzej Szczypiorski i oczywiście wszyscy, którzy zasiedli przy Okrągłym Stole. Kiedy Braunowi nie udawało się dotrzeć do jego „prawdy”, oskarżał prof. Leona Kieresa (pierwszego prezesa IPN), że celowo utrudnia mu pracę. Józef Pinior, były działacz opozycji, dziś senator PO: – W swojej krucjacie lustracyjnej jest bezrefleksyjny do granic zadawania ludziom bólu.

Braun jest przekonany, że losy Polski rozstrzygnęły się we Wrocławiu. W jego wystąpieniach (dostępnych w internecie) często przewija się teza o tym, że Dolny Śląsk to przykład operacji sowieckich służb, którym dowodzi „np. sam Władimir Putin”. Braun pytał: „jakiej rangi funkcjonariuszem [tajnych służb – red.] był Grzegorz Schetyna, gdy wojsko wstawiało go do struktur podziemnej Solidarności?”.

Wrocławscy opozycjoniści wspominają, że Braun był zaangażowany, roznosił ulotki, pamiętają, że nagrywał w górach tajne spotkania Solidarności Polsko-Czechosłowackiej. Pomagał też Waldemarowi „Majorowi” Frydrychowi, twórcy Pomarańczowej Alternatywy. Ale do NZS nie należał.

Braun wyróżniał się, był oczytanym, z ponadprzeciętną inteligencją studentem Wydziału Radia i Telewizji w Katowicach. Jego dobry znajomy Krzysztof Pulkowski chwali reżyserski talent kolegi: – Robi filmy z pasją, ma dobry warsztat, ale żałuję, że ten potencjał i jego wrażliwość nie służą polskiemu filmowi. Grzegorz zawsze marzył o tym, aby zrobić dobrą fabułę. Jednak, żeby zrobić z kimś dobry film, trzeba umieć się dogadać, a kto nie podziela poglądów Brauna, jest dla niego albo agentem sił wrogich Polsce, albo konformistą.

Braun robi dziś już tylko kino polityczne, propagandowe, więc nie ocenia się jego twórczości, tylko jego poglądy. Związał się z PiS, gdy ten rządził w mediach publicznych. Realizował zapotrzebowanie partii Jarosława Kaczyńskiego na szukanie oraz obnażanie agentów i tajnych współpracowników. W TVP w najlepszym czasie antenowym, zaraz po „Wiadomościach”, pokazano jego film o Jaruzelskim „Towarzysz Generał”. Zniknął z telewizji po przegranej PiS w wyborach. Jego publiczność to ludzie zebrani na spotkaniach Klubów „Gazety Polskiej” w parafialnych salkach i słuchacze Radia Maryja, w którym bywa gościem.

Pięć lat za późno

Roman Kowalczyk zna Brauna z czasów wrocławskiej opozycji. Mówi, że miał wtedy dość umiarkowane poglądy i znalazłby wielu, którzy wobec tamtego systemu zajmowali zdecydowanie bardziej radykalne stanowisko. Inni dodają, że Braun urodził się o jakieś pięć lat za późno. Paweł Kocięba-Żabski, opozycjonista z Wrocławia, kiedy wybuchła sprawa z prof. Miodkiem, mówił lokalnej „Gazecie Wyborczej”, że „ten rodzaj spóźnionego bohaterstwa, który reprezentuje Braun, jest nie do przyjęcia”. Inni dodają, że to złote dziecko z inteligenckiej rodziny, która może poszczycić się patriotyczną kartą, też bardzo chce się czymś wsławić. Tak jakby nie umiał wyjść z cienia mężczyzn, którzy przed nim stali, którzy za walkę z tamtym systemem siedzieli w stalinowskim więzieniu. Ale oni mieli jasno określonego wroga, a on w wolnej Polsce musi go szukać w teczkach IPN, a w swojej głowie reżyserować spiskowe teorie, by mieć z czym walczyć. Ale być może jego czas jeszcze nadejdzie, kiedy radykalna prawica przestanie się go wstydzić, bo po zwycięstwie już nie będzie takiej konieczności.

Polityka 22.2015 (3011) z dnia 26.05.2015; Polityka; s. 20
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną