Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Trzecia tura

Krajobraz przed bitwą o polski parlament

Dziś wydaje się, że Kukiz i gromadzący się wokół niego działacze będą budować jakąś wersję PiS-B czy „PiS dla młodzieży”. Dziś wydaje się, że Kukiz i gromadzący się wokół niego działacze będą budować jakąś wersję PiS-B czy „PiS dla młodzieży”. Krzysztof Zatycki / Forum
Prezydenta wybraliśmy, ale przecież nikt nie ma wątpliwości, że najważniejsza batalia to wybory parlamentarne. Dojdzie do nich w bardzo skomplikowanej sytuacji. Od lat krajobraz po bitwie, i przed kolejną, nie był tak mocno zamglony.
Podstawowym warunkiem sukcesu PiS jest schowanie prezesa Kaczyńskiego. Czy tym razem ukryje się on za Beatą Szydło?Andrzej Hulimka/Reporter Podstawowym warunkiem sukcesu PiS jest schowanie prezesa Kaczyńskiego. Czy tym razem ukryje się on za Beatą Szydło?
Czy PO i Ewa Kopacz nie powinny teraz wystawić do kampanii swojego Dudy? Rafał Trzaskowski wydaje się do tego najlepszy.Radek Pietruszka/PAP Czy PO i Ewa Kopacz nie powinny teraz wystawić do kampanii swojego Dudy? Rafał Trzaskowski wydaje się do tego najlepszy.

Zasadniczy podział polityczny między PO i PiS, który określał od lat wyborcze zachowania Polaków, nadal jest wyraźny (także terytorialnie), ale po raz pierwszy pojawiły się tak silne sygnały, że być może dochodzi już kresu. A nadchodzi „zmiana”. Jeszcze nie bardzo wiadomo, jaka. Sam prezydent elekt Andrzej Duda nie ułatwia odpowiedzi. Wygrał, ale pozostaje wielką zagadką. Pewnie nawet dla samego siebie.

W prezydencką kampanię wyborczą wchodziliśmy z kilkoma pewnikami. Bronisław Komorowski jest praktycznie bez konkurencji; Platforma wprawdzie słabnie, ale ciągle jeszcze ma zdolność wygrywania z PiS; PiS nie ma żadnej zdolności koalicyjnej, a więc nawet jeśli PO nieznacznie przegra wybory do Sejmu, to ona będzie partią tworzącą kolejną koalicję. O tym upewniły nas wyniki wyborów samorządowych.

Wielka niewiadoma

Te wszystkie założenia runęły. I dziś wiemy nie tylko, że PiS może wygrywać, ale również i to, że właśnie Platforma może mieć bardzo słabą zdolność koalicyjną. Niechęć i agresja wobec „establishmentu”, które tak zaważyły na ostatecznym wyniku wyborów, zostały skierowane prawie w całości przeciw partii rządzącej. Hasło zmiany, którym od lat szermuje PiS (przecież też stara partia establishmentu), okazało się nośne, choć „zmianę” Kukiza od „zmiany” Kaczyńskiego dzielić może przepaść. Wizja objęcia władzy nie takie przepaści jednak zasypywała. Jedno nie ulega wątpliwości: przyszłemu ruchowi (partii) Kukiza jest najbliżej do PiS. Dziś wydaje się, że Kukiz i gromadzący się wokół niego działacze będą budować jakąś wersję PiS-B czy „PiS dla młodzieży”. A Platformie sojuszników może zabraknąć, wobec wielkich niewiadomych, jakimi są przyszły wynik PSL i rozpad lewicy.

Partia rządząca przez osiem lat znalazła się nagle w osamotnieniu. I to nie tylko partyjnym. Pogubiła swoich potencjalnych wyborców i to jest strata największa. Większość spośród tych ponad 20 proc. głosujących na Kukiza to nie biedni oburzeni, to nie bierne ofiary transformacji, ale zaczątek nowej polskiej klasy średniej. To ci, którzy już byli na progu, już witali się z wizją życia w miarę dostatniego, i których rozbudzone aspiracje zderzyły się z możliwościami ich spełnienia. To także spora grupa żyjących z budżetu państwa, gdzie płac od lat nie waloryzowano, bo przejście w miarę suchą nogą przez kryzys światowy (najgłębszy od kilkudziesięciu lat) wymagało oszczędności, decyzji niepopularnych (VAT, OFE, ZUS etc.). Tym samym zepchnięcia znaczących grup społecznych w poczucie niespełnienia. A to właśnie była potencjalna baza wyborców PO. Dziś nawet trudno mówić o odzyskiwaniu zaufania, bo nie da się w kilka miesięcy, jakie dzielą nas od wyborów parlamentarnych, „odrobić” kilku lat ludzkich frustracji, narosłych emocji. A polityką, zwłaszcza wyborczą, rządzą emocje, a nie (poprawiające się) wskaźniki, nie informacje o malejącym bezrobociu, rosnącym PKB, kolejnych inicjatywach w sferze społecznej czy na rzecz przedsiębiorców, także totalnie przeciwko PO zbuntowanych. Czy to kwestia naturalnego zmęczenia długoletnimi rządami, co przyjmuje się jako wyjaśnienie najprostsze, czy nieumiejętnego dialogu społecznego i objaśniania trudnych wyborów towarzyszących procesowi rządzenia? Zapewne też, ale również codziennych rachunków prowadzonych w budżetach rodzinnych.

Nie ulega wątpliwości, że w wyborach prezydenckich PiS zyskało najwięcej i jest dziś najsilniejszą polską partią polityczną, z zapleczem wyborczym wyjątkowo zmobilizowanym do dalszej walki. Platforma, licząc na efekt polaryzacji, który tyle razy się sprawdzał, przegapiła pewien naturalny proces społeczny: zawiedzione aspiracje, niewyraźne emocje mogą się nagle politycznie skrystalizować, jeśli znajdzie się lider protestu. Takim liderem okazał się Paweł Kukiz, który otworzył Andrzejowi Dudzie drogę do zwycięstwa. Bo każde wybory są też nadzieją, nawet jeśli nadzieją na korzyści nieznane czy bardzo wątpliwe.

Wybory prezydenckie mają swoją wagę i swój ciąg dalszy także dlatego, że zwycięstwo kandydata wzmacnia jego macierzystą partię, wynosi ją na wysoką falę. Tym razem wzmocniło się PiS, może nawet na tyle, by poważnie myśleć o samodzielnej większości sejmowej. PiS okazało się lepsze nie tylko w mobilizacji elektoratu, co zawsze było siłą ugrupowania Kaczyńskiego, ale także siłą kampanii, pracowitością i bezwzględnością działaczy (każdy kłamliwy argument był dobry, w dodatku wypowiedziany bez żenady), wygłodzonych po latach w opozycji, żądnych władzy i posad.

Wobec kampanijnej machiny PiS Platforma wydawała się marnie zorganizowanym pospolitym ruszeniem. Nazbyt ostentacyjne odcinanie się Bronisława Komorowskiego od swego naturalnego zaplecza politycznego, i to w sytuacji, kiedy już wiedział, że do drugiej tury staje w istocie jako kandydat partyjny, dobrze partii nie zrobiło. Teraz trzeba pewnie szukać nowej, poszerzonej formuły działania. Kompletna destrukcja lewicy, bezradność środowisk liberalnych czy obrażonych na PO przedsiębiorców są sygnałami, że PO musi uprzedzić inicjatywy w rodzaju partii Ryszarda Petru czy innych ambitnych, zawiedzionych i odrzuconych. PO ma sporo argumentów, aby te antypisowskie środowiska przyciągać. Tak w sferze światopoglądowej, gdzie zdołała przeprowadzić przez Sejm ustawy, które PiS chętnie natychmiast pogrzebie, jak i gospodarczej, bo polski sukces (choć w kampanii drażni), jednak jest faktem. Nierzeczywistość malowana przez PiS, która pobudziła emocje prezydenckie, nie musi być równie skuteczna w wyborach parlamentarnych, gdzie stawka będzie zdecydowanie większa.

To, co dawało zwycięstwa za Tuska, także jego umiejętność „czarowania” wyborców, znajdowania „narracji”, już nie działa. Partia musi pilnie szukać nowych sposobów i nowych ludzi. Premier Ewa Kopacz ma zadatki na liderkę, pewnie pokonałaby Jarosława Kaczyńskiego w przedwyborczej debacie, ale ma partię słabą, lubiącą wewnętrzne konflikty rozstrzygać na oczach opinii publicznej. Ale ma też paradoksalny atut: zmniejszenie oczekiwań wobec niej samej. – Ach, gdyby był Schetyna, Platforma mogłaby zagrać lepiej – mówiło wielu działaczy PO przed drugą turą wyborów. Ewa Kopacz ma jednak na zapleczu wiele ciekawych osobowości, które dotychczas nie dostały szansy na pojawienie się w pierwszym szeregu lub były z niego usuwane. To przede wszystkim Rafał Trzaskowski, także nowy minister sprawiedliwości Borys Budka, Michał Kierwiński, Joanna Mucha, która okazała się znakomitą polemistką. Szkoda, że tacy ludzie nie nadali tonu sztabowi Bronisława Komorowskiego, gdzie królowała rutyna z minionej epoki.

Trzeba więc sięgać nie tylko do nowych środowisk (to PO przecież pierwsza zaczęła debatę o budżetach partycypacyjnych i wzmocniła ruchy miejskie), ale także do własnych szeregów. Czas zmienić przez lata ustaloną „kolejność dziobania” i stworzyć jedną drużynę. Czy Ewa Kopacz będzie miała siłę, aby to zrobić? I co ważniejsze, czy potrafi zmierzyć się z tą po raz pierwszy tak bardzo emocjonalną falą odrzucenia, wręcz nieracjonalnej nienawiści do Platformy jako partii władzy? Co sprawiło, że nawet drwiący z Dudy wyborcy głosowali na niego pod hasłem: a niech się już to wszystko rozwali. Czy Platforma jako całość potrafi znaleźć nowy język komunikacji, oparty nie na cytowaniu wskaźników i programów, ale pobudzający wyobraźnię i emocje? Czy potrafi określić, co dla niej oznacza owa „zmiana”, która na razie, jak tsunami, niesie górę obietnic nie do spełnienia.

Wyborczy kalendarz

Od szybkich odpowiedzi na te pytania będzie w dużej mierze zależeć los wyborów parlamentarnych. Jeśli partia pogrąży się w wewnętrznych rozliczeniach, sporach i sama nie uświadomi sobie stawki, o jaką gra (niemierzonej bynajmniej liczbą posad czy miejscami w spółkach Skarbu Państwa), doprowadzi do wyjątkowo spektakularnej katastrofy, większej od przegranej Bronisława Komorowskiego, bo realna władza jest w rękach rządu. A przecież problemem PO jest jeszcze pozycja samego Komorowskiego. Czy zechce być już tylko byłym prezydentem i odejdzie tak, jak odchodzi generacja, z której się wywodzi, czy też ma jeszcze ambicje polityczne? Zebrał w wyborach kapitał milionów głosów i jakąś część z niego mógłby dla PO zagospodarować. Doświadczenie podpowiada jednak, że powroty byłych prezydentów do czynnej polityki, a nawet do politycznych patronatów, są na ogół nieudane.

Dla Platformy kluczowe może się okazać kilka, kilkanaście najbliższych dni. Kampania parlamentarna już się rozpoczęła. Andrzej Duda w poniedziałek rano wyszedł na ulicę i „słuchał ludzi”, tonując już nieco przedwyborcze obietnice, a Jarosław Kaczyński zawierzał jego prezydenturę Matce Boskiej na Jasnej Górze. Widać, że ta orkiestra gra bez przerwy. W Platformie przebąkuje się dopiero o stawianiu diagnozy. Jeśli Ewa Kopacz w najbliższych dniach nie wystąpi z mocnym przekazem, o co w nadchodzących wyborach, tej symbolicznej trzeciej turze, będzie walczyć, może się okazać, że żadne diagnozy nie będą już potrzebne.

Nie ma jednak prostego porównania między kampaniami prezydencką a parlamentarną. W prezydenckiej PiS schowało wszystkie swoje najważniejsze „aktywa”. Teraz na scenę musi wejść Jarosław Kaczyński jako lider i przyszły premier. To już będzie zupełnie inna kampania, z innymi twarzami. Andrzej Duda, praktycznie bez politycznej przeszłości, mógł powielać „politykę miłości” Donalda Tuska. Kaczyński jest symbolem odwetu, nieudanych rządów, ciągłego zamieszania, konfliktów.

W wyborczy kalendarz wpadło nam nieoczekiwanie referendum w sprawie JOW i finansowania partii z budżetu. Na pierwszy rzut oka może ono sprzyjać głównie nowej formacji Pawła Kukiza. Wprawdzie jednomandatowe okręgi wyborcze są jego wyborcom raczej obojętne, ale jednak kampania przed referendum może zbudować mu struktury, których nie ma. Dziś za Kukizem stoją wyraźnie dwa zorganizowane środowiska – dolnośląscy samorządowcy, związani głównie z Lubinem, gdzie zawsze kłębiły się interesy wszystkich partii, bo posad do rozdania i pieniędzy w tym Wielkim Księstwie Legnickim nie brakowało, oraz autentyczni, czasem wręcz fanatyczni zwolennicy JOW. Dolnośląscy samorządowcy już w wyborach do sejmiku pokazali, że potrafią organizować kampanie, a pomysł, by jako sztandar wziąć Kukiza, okazał się przedni. Zwolennikom JOW też nie brakuje zapału. Tak więc jakaś formacja się z tego urodzi. Samorządowcy są blisko PiS, zwolennicy JOW mają jednak kłopot. PiS i Jarosław Kaczyński zawsze stali murem za ordynacją proporcjonalną. Wezwą do bojkotu w sytuacji, kiedy prezydent elekt tak bardzo chce słuchać ludzi? Referendum, które będzie miało wymiar wyłącznie propagandowy, najmniej kłopotliwe jest dla PO, bo skasowanie finansowania partii z budżetu oraz jednomandatowe okręgi od narodzin były jej postulatami i to PO je na różnych szczeblach, z Senatem włącznie, wprowadzała. Dla tak zwanych antysystemowców nie jest więc łatwym chłopcem do bicia. Gorzej z własnymi wyborcami Platformy, widzącymi nieracjonalność obu postulatów, instrumentalnie wrzuconych w kampanię, by ubiegać się o wyborcę, który i tak był nie do zdobycia.

Trudno dziś przesądzić, czy to rzeczywiście Paweł Kukiz, coraz bardziej emocjonalny, bluzgający wyzwiskami bez opamiętania i „idący po Polskę”, będzie rozdawał karty po wyborach. Jeśli nawet, musi postępować ostrożnie. „Pierwszy antysystemowiec” nie może od razu wskoczyć w jądro systemu, czyli stawać się częścią władzy. Może tę władzę z pewnej odległości wspierać. Niewątpliwie będzie miał jednak sporo do powiedzenia. Tuż przed wyborami ukazał się sondaż preferencji partyjnych CBOS, w którym Kukiz zdobywał 4 proc. Niby nic, ale partii czy ruchu Kukiza w ogóle nie było na liście partyjnej, to sami ankietowani go dopisywali. A w tej sytuacji 4 proc. to nie jest mało.

Zdecydowanie mniej do powiedzenia będzie miało PSL, które zapewne otrząśnie się z własnej prezydenckiej klęski, ale musi pożegnać się z ludowym snem o potędze, w jaki wpadło po wyborach samorządowych. Ale czy ludowcy są dziś koalicjantem pewnym? Janusz Piechociński mówi o koalicji PiS, PO, PSL. Nikt nie wie, co to znaczy, ale jest na zapleczu skłonny do gry Waldemar Pawlak, jest możliwość stopniowego odwracania koalicji w terenie i tym samym tracenie władzy przez PO, tam gdzie są największe pieniądze napędzające rozwój regionów.

Za to nie ma natomiast żadnych oznak, aby coś nowego rodziło się po lewej stronie. Na razie mamy serie rozmów raczej towarzysko-kanapowych i Leszka Millera, broniącego szyldu SLD jako tego, który jednak może dać kilka czy kilkanaście mandatów. Czy zwycięstwo Andrzeja Dudy stanie się katalizatorem przyspieszającym proces myślenia o nowej formacji, czy tylko próbą poszerzenia kanapy?

Wybraliśmy prezydenta, ale nic się nie skończyło. Nawet niewiele się zaczęło.

Polityka 22.2015 (3011) z dnia 26.05.2015; Temat tygodnia; s. 13
Oryginalny tytuł tekstu: "Trzecia tura"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną