Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wkurzeni na autostradzie

Zamiast podnosić szlabany, należałoby zlikwidować bramki

Piotr Pędziszewski / PAP
Protezy z chwilowym podnoszeniem szlabanów to rozwiązanie kosztowne i niebezpieczne, bo przecież każdy musi przez bramkę przejechać.
Erwin Wodicka/PantherMedia

Władza frontem do kierowcy. W ekspresowym tempie rząd podjął decyzję o otwarciu w czasie wakacji bramek na autostradzie A1 Toruń-Gdańsk, a Sejm przyjął nowelizację ustawy o autostradach płatnych i Krajowym Funduszu Drogowym, by podobne środki można było stosować na innych odcinkach płatnych autostrad. To jednak leczenie bólu, a nie choroby.

Pomysł z otwartymi w wakacyjne weekendy bramkami na A1 był już stosowany w poprzednich latach. Zaczął to premier Tusk. Kiedy więc media zaczęły alarmować, że autostrada znów się korkuje, premier Kopacz sięgnęła po sprawdzoną receptę. Może to kosztować budżet 50 mln zł (w zeszłym roku 20 mln zł), ale co tam. W czasach, kiedy każdy musi być wkurzony, trzeba przyczyny rzeczywistego wkurzenia ograniczać. A kierowcy potrafią się wkurzać nie na żarty.

Stąd zapewne także wyjątkowe tempo zmian ustawy o autostradach płatnych, by podobne rozwiązania można było stosować na innych autostradach. Choć nie na wszystkich - na dwóch odcinkach koncesyjnych autostrad A2 i A4, ze względu na inne zasady prawne, które regulują relacje ich operatorów z państwem, takie rozwiązanie wymagałby chyba zmiany Konstytucji.

Ja jednak pozostaję wkurzony. Czy naprawdę trudno było przewidzieć, że bramki na autostradach będą wąskim gardłem i doprowadzą do powstawania korków? Przecież nasza sieć autostradowa nie pochodzi z zamierzchłych czasów. Kiedy powstawała, znane już były rozwiązania techniczne, pozwalające na elektroniczny pobór opłat. W ostateczności można było wykorzystać system winietowy (co próbował robić słynny Winietou, czyli Marek Pol). Na dodatek strasznie skomplikowaliśmy sobie system prawny, w jakim działają autostrady – prywatni koncesjonariusze, państwo, odcinki w systemie partnerstwa publiczno-prywatnego itd. W efekcie żeby coś dzisiaj zrobić, trzeba żonglerki prawnej.

Spółka GTC, która budowała odcinek A1 Gdańsk-Toruń, a teraz nim administruje, od dawna proponuje ministerstwu infrastruktury i rozwoju rozwiązania, które mogłyby ograniczyć liczbę bramek. W czasach zaawansowanej elektroniki to nie takie trudne. Miała nawet chwilowy sukces, kiedy w resorcie pojawiła się na chwilę minister Elżbieta Bieńkowska. Zdecydowała o szybkim odejściu od bramek. Wstrzymano nawet przygotowywania do budowy bramek tam, gdzie jeszcze ich zainstalowano. Ale Bieńkowską zastąpiła minister Maria Wasiak, była prezes PKP. Dróg nie czuje i jak każdy kolejarz nie rwie się do zmian.

Sprawa likwidacji bramek została więc natychmiast przetoczona na boczny tor, do 2018 roku. Pani minister powtarza – nie ma się co spieszyć. Dlatego dziś trzeba stosować protezy z chwilowym podnoszeniem szlabanów. To żadne rozwiązanie. Kosztowne i dość niebezpieczne, bo jednak każdy musi przez bramkę przejechać.

Poza tym zaraz zaczną się dyskusje, gdzie i kiedy bramki otwierać, bo sprawa nie jest oczywista. Zaczną się wyjaśnienia, że korek był za mały albo że nie ma jeszcze aktów wykonawczych, więc nie można było podnieść szlabanów. I znów się ludzie wkurzą.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną